– Wcale ci się nie dziwię. Musimy się dowiedzieć, czyj to numer. Krupkin się tym zajmie. To trochę pogmatwane, przyznaję, ale jestem pewien, że coś z tego wyjdzie.
– Trochę pogmatwane? – powtórzył Panov. – Szczerze mówiąc, wolałbym układać arabską wersję kostki Rubika. A kto to właściwie jest ten sędzia Prefontaine? Brzmi jak nazwa marnego, młodego wina.
– Ale to bardzo dobry, stary rocznik – odparła Marie. – Na pewno go polubisz. Mógłbyś spędzić kilka miesięcy, usiłując go zbadać, bo jest bardziej inteligentny od każdego z nas i nic nie stracił na swej bystrości mimo takich utrudnień jak alkoholizm, korupcja, utrata rodziny i pobyt w więzieniu. To prawdziwy oryginał, Mo, a poza tym nie zwala winy za swoje nieszczęścia na wszystkich dookoła, jak zrobiłaby większość ludzi w jego sytuacji. Ma także wyśmienite, ironiczne poczucie humoru. Gdyby w Departamencie Sprawiedliwości pracowali ludzie z głową na karku, natychmiast przywróciliby mu prawo wykonywania zawodu… Zdecydował się wystąpić przeciwko Szakalowi właściwie tylko dlatego, że ludzie Szakala chcieli zabić mnie i dzieci. Jest wart każdego dolara, którego ewentualnie uda mu się zarobić w drugiej rundzie, a ja dopilnuję, żeby było ich sporo.
– Wyrażasz się nadzwyczaj zwięźle i treściwie. Chciałaś chyba po prostu powiedzieć, że go lubisz?
– Podziwiam go tak samo, jak podziwiam ciebie i Aleksa. Zdecydowaliście się podjąć dla nas tak wielkie ryzyko…
– Może wreszcie zajmiemy się tym, co w tej chwili najważniejsze? – przerwał jej gniewnym tonem Bourne. – Teraz nie interesuje mnie przeszłość, tylko przyszłość.
– Jesteś nie tylko nieuprzejmy, kochanie, ale także niewdzięczny.
– Niech i tak będzie. Na czym skończyliśmy?
– Na sędzim – odparł sucho Aleks, spoglądając na Jasona. – Ale o nim nie będziemy teraz mówić, bo prawdopodobnie nie uda mu się ujść z życiem z Bostonu… Jutro zadzwonię do motelu i powiem wam, na którą godzinę wyznaczyłem spotkanie z Krupkinem. Zapamiętajcie dokładnie, ile czasu zajmie wam dzisiaj droga powrotna, żebyśmy potem nie pętali się po okolicy jak stado dzikich gęsi. Jeżeli ten tłuścioch mówił prawdę, zachwalając swoją kuchnię, to Kruppiemu na pewno się tutaj spodoba i będzie wszystkim rozpowiadał, że to on odkrył tę knajpę.
– Kruppiemu?
– To dawne czasy.
– I lepiej się w nie nie zagłębiać – dodał Panov. – Zapewniam was, że nie chcielibyście usłyszeć nic ani o Stambule, ani o Amsterdamie. Ci dwaj to para złodziejaszków, i tyle.
– Wierzę na słowo – odparła Marie. – Co potem, Aleks?
– Potem razem z Mo przyjedziemy taksówką do motelu, a stamtąd ja z twoim mężem tutaj. Zadzwonimy do was po lunchu.
– A co z tym kierowcą od Casseta? – zapytał Bourne, wpatrując się w Conklina zimnym, nieruchomym spojrzeniem.
– A co ma być? Dostanie za dzisiejszy wieczór więcej, niż mógłby zarobić na tej swojej taksówce przez miesiąc, i zniknie, jak tylko odwiezie nas do hotelu. Nie zobaczymy go więcej na oczy.
– Chodzi mi o to, kogo on może zobaczyć.
– Nikogo, jeśli zależy mu na tym, żeby żyć i w dalszym ciągu wysyłać pieniądze rodzinie w Algierii. Przecież mówiłem ci, że Casset osobiście go zatrudnił. To pewniak.
– W takim razie, jutro… – rzekł ponuro Bourne. Spojrzał na Marie i Panova siedzących po przeciwnej stronie stołu. – Macie zostać w motelu i nigdzie się stamtąd nie ruszać, rozumiecie?
– Wiesz, co ci powiem, David? – odparła Marie, prostując się na twardym drewnianym krześle. – Mo i Aleks należą do rodziny tak samo jak nasze dzieci, więc mogą to usłyszeć. My wszyscy – wszyscy, rozumiesz? – staramy się postępować z tobą najłagodniej, jak tylko można, ze względu na okropne rzeczy, które przeszedłeś, ale nigdy nie zgodzimy się na to, żebyś pomiatał nami jak jakimiś podrzędnymi, niedorozwiniętymi istotami, którym zdarzyło
się znaleźć w towarzystwie twojej świetlanej osoby, rozumiesz?
– Rozumiem. W takim razie proponuję, żebyś wróciła do Stanów, gdzie nie będziesz narażona na towarzystwo mojej świetlanej osoby. – Bourne wstał od stołu. – Jutro czeka mnie ciężki dzień, więc muszę trochę się przespać.
Pewien człowiek, z którym nikt z nas nie może się nawet równać, powiedział mi kiedyś, że odpoczynek także jest groźną bronią. Ja również w to wierzę… Będę czekał w samochodzie przez dwie minuty. Możesz wybierać. Jestem pewien, że Aleksowi uda się jakoś wyekspediować cię z Francji.
– Ty sukinsynu! – syknęła Marie.
– Niech i tak będzie – odparł kameleon i wyszedł.
– Idź za nim! – szepnął do niej Panov. – Przecież widzisz, co się dzieje.
– Nie dam rady, Mo!
– Więc nie dawaj, tylko z nim bądź! Jesteś jego jedyną nadzieją. Nie musisz nawet z nim rozmawiać, tylko bądź przy nim!
– Znowu zamienia się w bezlitosnego mordercę…
– Nigdy nie podniesie na ciebie ręki.
– Wiem o tym.
– W takim razie bądź dla niego pomostem łączącym go z Davidem Webbem. To konieczne, Marie.
– Boże, ja go tak kocham! – wykrzyknęła przez łzy Marie, zrywając się z miejsca, żeby pobiec za człowiekiem, który kiedyś był jej mężem.
– Czy to była słuszna rada, Mo? – zapytał Conklin.
– Nie mam pojęcia, Aleks. Po prostu wydawało mi się, że on nie powinien zostać sam z dręczącymi go koszmarami. Tak mi podpowiada zdrowy rozsądek, wcale nie moja wiedza ani doświadczenie.
– Chwilami mówisz jak prawdziwy lekarz, wiesz o tym?
Algierska część Paryża leży między X i XI dzielnicą; niskie budynki są paryskie z wyglądu, ale wypełniające je odgłosy i zapachy należą do innego, arabskiego świata. W wąskie uliczki enklawy wjechała długa czarna limuzyna z niewielkimi religijnymi emblematami na przednich drzwiach. Kiedy zatrzymała się przed dwupiętrowym budynkiem o drewnianej konstrukcji, wysiadł z niej stary ksiądz. Stanąwszy przed drzwiami, przeczytał nazwiska lokatorów, po czym nacisnął guzik do jednego z mieszkań na pierwszym piętrze.
– Oui? – odezwał się skrzeczący głośnik prymitywnego domofonu.
– Przysłano mnie z ambasady amerykańskiej – odparł po francusku ubrany w duchowne szaty mężczyzna. Mówiąc, popełniał typowe dla Amerykanów błędy gramatyczne. – Mam dla pana pilną wiadomość, ale muszę zostać przy samochodzie.
– Zaraz zejdę – odparł Algierczyk zatrudniony przez Charlesa Basseta z Waszyngtonu. Trzy minuty później wyszedł z budynku na wąski chodnik i podszedł do posłańca, który stał przy limuzynie i zasłaniał umieszczony na jej drzwiach symbol. – Dlaczego jest pan tak ubrany?
– Bo jestem księdzem, mój synu. Nasz wojskowy charge d'affaires chciał by zamienić z tobą kilka słów.
– Zrobiłbym dla was wiele, ale na pewno nie wstąpię do waszej armii – roześmiał się taksówkarz. Nachylił się, by zajrzeć do wnętrza samochodu. – Czym mogę panu służyć, sir?
– Dokąd zawiozłeś naszych ludzi? – zapytała skryta w cieniu postać na tylnym siedzeniu limuzyny.
– Jakich ludzi? – W głosie Algierczyka pojawiła się nuta niepokoju.
– Tych dwóch, których kilka godzin temu zabrałeś z lotniska. Jeden kulał.
– Jeżeli pan jest z ambasady, to chyba może pan sam ich o to zapytać, prawda?
– Ty mi to powiesz!
Nagle zza samochodu wyszedł trzeci, potężnie zbudowany mężczyzna, doskoczył błyskawicznie do nie spodziewającego się niczego Araba i uderzył go w głowę grubą gumową pałką. Następnie wepchnął nieprzytomną ofiarę na tylne siedzenie, pomógł zająć miejsce staremu człowiekowi w sutannie, po czym zwinnie wskoczył za kierownicę. Czarna limuzyna ruszyła raptownie, błyskawicznie nabierając szybkości.
Читать дальше