Nagle Marie przeniosła spojrzenie na przecinającego ulicę człowieka. Był wysoki, ubrany w ciemny sweter i czarne spodnie, lekko utykał i osłaniał sobie dłonią twarz przed drobną mżawką, która już niebawem miała zamienić się w prawdziwy deszcz. Mężczyzna tylko udawał, że kuleje! Ten sposób poruszania, charakterystyczny ruch ramion… David!
Stojący dwa metry od niej ksiądz także to zauważył. Natychmiast podniósł do ust miniaturowe radio, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdyż Marie rzuciła się na niego jak tygrysica, wbijając paznokcie w twarz przebranego za księdza mordercy.
– David! – krzyknęła przeraźliwie, kalecząc do krwi twarz fałszywego kapłana.
Na rue de Rivoli wybuchła szaleńcza kanonada. Tłum ogarnęła panika; ludzie, wrzeszcząc co sił w płucach, szukali schronienia w hotelu lub starali się uciec na drugą stronę jezdni, byle dalej od koszmaru, który nagle eksplodował w sercu wielkiego miasta. Marie, silna dziewczyna z kanadyjskiej farmy, zdołała podczas szamotaniny wyrwać człowiekowi Szakala ukryty pod sutanną pistolet i strzelić mu z bliska w głowę; z rozerwanej czaszki wytrysnęła fontanna krwi i mózgu.
– Jason! – krzyknęła ponownie, zdając sobie z przerażeniem sprawę, że stojąc nad zbryzganym krwią ciałem stanowi doskonały cel. Nagle nadeszło ocalenie: stary Francuz, który przed chwilą rozpoznał ją w holu, wybiegł na ulicę z pistoletem w dłoni. Oddał kilka strzałów w kierunku czarnej limuzyny, a następnie skierował broń w bok i celnym pociskiem strzaskał nogę jednemu z księży.
– Mon ami! – ryknął Bernardine.
– Tutaj! – odezwał się Bourne. – Gdzie ona jest?
– A votre droite! Aupres de… – Rozległ się pojedynczy, głośny wystrzał. Bernardine padł na chodnik. – Les Capucines, mon ami. Les Capucines! – Kolejny strzał pozbawił go życia.
Marie stała jak sparaliżowana, nie mogąc się poruszyć. Następujące błyskawicznie po sobie wydarzenia odbierała jak lodowatą ulewę, chłoszczącą bezlitośnie jej twarz i uniemożliwiającą jakąkolwiek reakcję. Po chwili jej ciałem wstrząsnął spazmatyczny szloch; osunęła się najpierw na kolana, a potem padła bezwładnie na jezdnię.
– Moje dzieci… – wyszeptała do człowieka, który się nad nią pochylił. – Boże, moje dzieci…
– Nasze dzieci! – poprawiłją Jason Bourne głosem, który w niczym nie przypominał głosu Davida Webba. – Musimy stąd natychmiast zniknąć, rozumiesz?
– Tak… Tak! – Marie nadludzkim wysiłkiem podniosła się na nogi, podtrzymywana przez mężczyznę, którego zarazem znała i nie znała. – David!
– Oczywiście, że to ja. Chodźmy!
– Przerażasz mnie…
– Sam siebie przerażam. Szybko! Bernardine dał nam szansę ucieczki. Trzymaj mnie mocno za rękę i biegnij ze mną!
Popędzili rue de Rivoli, skręcili w bulwar St. Michel, lecz zwolnili dopiero wtedy, gdy widok przechadzających się niespiesznie chodnikami ludzi potwierdził, że znaleźli się już daleko od potworności hotelu Meurice. Skręcili w wąską przecznicę, zatrzymali się i mocno objęli.
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała Marie, trzymając w dłoniach twarz męża. – Dlaczego od nas uciekłeś?
– Dlatego że bez was mogę lepiej działać, wiesz o tym.
– Kiedyś było inaczej, Davidzie… A może powinnam powiedzieć Jasonie?
– Imiona nie mają znaczenia. Musimy uciekać!
– Dokąd?
– Nie jestem pewien, ale musimy, nie mamy wyboru! Może nam się uda dzięki Francois!
– To był ten stary Francuz?
– Nie mówmy teraz o nim, dobrze? I tak już jestem wystarczająco roztrzęsiony.
– Jak chcesz. Ale czemu on krzyczał coś o Les Capucines?
– To właśnie nasza szansa ucieczki. Jest tam samochód, z którego możemy skorzystać. Chodźmy!
Niepozorny peugeot jechał autostradą prowadzącą na południe od Paryża, w kierunku Villeneuve- St. Georges. Marie siedziała przytulona do męża, obejmując obiema rękami jego ramię, jednocześnie świadoma tego, że nie odwzajemniał się jej nawet połową tego ciepła, które starała się mu przekazać. Człowiek siedzący za kierownicą był zaledwie w niewielkiej części Davidem Webbem; w tej chwili bezapelacyjną przewagę zdobył Jason Bourne.
– Powiedz coś do mnie, na litość boską! – wykrzyknęła rozpaczliwie.
– Myślę… Dlaczego przyleciałaś do Paryża?
– Boże! – wybuchnęła Marie. – Żeby cię odnaleźć! Żeby ci pomóc!
– Nie wątpię, że to ci się wydawało słuszne… Teraz chyba jednak wiesz, że byłaś w błędzie?
– Znowu ten głos! – zaprotestowała Marie. – Ten przeklęty, obojętny głos! Za kogo się uważasz, żeby mnie w ten sposób oceniać? Za Boga? Nie chcę być brutalna, kochanie, ale są pewne sprawy, których po prostu nie pamiętasz!
– Z Paryża pamiętam wszystko – odparł Bourne. – Dokładnie wszystko.
– Twój przyjaciel Bernardine wcale tak nie uważał. Powiedział mi, że na pewno nie wybrałbyś hotelu Meurice, gdyby tak było.
– Co takiego? – Jason spojrzał ostro na swoją żonę.
– Sam pomyśl. Co się zdarzyło trzynaście lat temu przed tym hotelem?
– Ja… Wiem, że coś… Ty…?
– Tak, najdroższy, ja. Zatrzymałam się tam pod fałszywym nazwiskiem, ty przyszedłeś po mnie i mijaliśmy właśnie kiosk z gazetami na rogu, kiedy oboje zrozumieliśmy, że moje życie już nigdy nie będzie takie, jak przedtem, wszystko jedno – z tobą lub bez ciebie.
– Boże, to prawda! Zapomniałem! Gazety, twoje zdjęcie na pierwszych stronach gazet. Pracowałaś wtedy dla swojego rządu i…
– Byłam poszukiwana przez policję w całej Europie w związku z tajemniczymi zabójstwami w Zurychu i kradzieżą kilku milionów dolarów z pewnego szwajcarskiego banku – wpadła mu w słowo Marie. – Chyba sam przyznasz, że trudno uwolnić się od takich oskarżeń? Nawet jeśli okażą się całkowicie fałszywe, pozostawiają po sobie cień nieufności. "Nie ma dymu bez ognia", tak to się mówi, prawda? Nawet moi najbliżsi przyjaciele w Ottawie, z którymi pracowałam od wielu lat, bali się ze mną rozmawiać!
– Zaczekaj chwilę! – krzyknął Bourne, obrzucając żonę Webba wściekłym spojrzeniem. – Przecież nie ja wymyśliłem te oskarżenia! To był podstęp Treadstone'a, żeby mnie zwabić! Przecież wiedziałaś o tym od samego początku!
– Oczywiście, że wiedziałam, natomiast ty byłeś w takim stanie, że nic do ciebie nie docierało. Nie przejmowałam się tym, bo już wtedy podjęłam w moim chłodnym, analitycznym umyśle ostateczną decyzję. Jeśli chodzi o zdolność logicznego myślenia, jestem gotowa stanąć z tobą w szranki, kiedy tylko zechcesz, mój kochany, uczony mężu!
– Co takiego?
– Patrz na drogę! Minąłeś zjazd, tak jak kilka dni temu przegapiłeś skręt do naszego wiejskiego domku… A może to było nie kilka dni, tylko kilka lat temu…?
– O czym ty mówisz, do diabła?
– Pamiętasz ten mały motel, w którym kiedyś się zatrzymaliśmy? Poprosiłeś, żeby rozpalili ogień w kominku, choć byliśmy jedynymi gośćmi. Wtedy po raz trzeci zobaczyłam pod maską Jasona Bourne'a kogoś, kogo z każdą chwilą coraz bardziej kochałam.
– Nie rób mi tego.
– Muszę, Davidzie. Choćby dla mojego dobra. Muszę wiedzieć, że tutaj jesteś.
W samochodzie zapadła cisza. Minęli zakręt i siedzący za kierownicą mężczyzna nacisnął mocniej na pedał gazu.
– Jestem tutaj – szepnął wreszcie, objął żonę ramieniem i przytulił ją mocno. – Nie wiem, jak długo będę mógł zostać, ale teraz jestem.
– Pośpiesz się, kochanie.
Читать дальше