Ten odwrócił się, przyciskając do piersi kilka wąskich menu.
– Pan dyrektor! – Jego oczy otwarły się szeroko, a rumiana zwykle twarz zbladła. – Nie mieliśmy pojęcia, że będzie pan dziś u nas jadł.
– Od kiedy to potrzebujesz uprzedzenia, Jack? – zapytał Stary.
– Czy mogę panu dyrektorowi zaproponować drinka przy barze? Mamy pana ulubioną whisky.
Stary poklepał się po brzuchu.
– Jestem głodny. Darujemy sobie bar i pójdziemy prosto do mojego stolika.
Szef sali wyglądał na zakłopotanego.
– Proszę dać mi chwilę, panie dyrektorze – powiedział, oddalając się pospiesznie.
– O co mu, u licha, chodzi? – wymamrotał Stary z irytacją.
Tymczasem Lindros rzucił okiem na narożny stolik dyrektora, zobaczył, że jest zajęty, i zbladł. Stary zauważył to i obrócił się, wypatrując poprzez tłum kelnerów i klientów swojego ukochanego stolika, przy którym na honorowym, zarezerwowanym dla niego miejscu siedziała teraz Roberta Alonzo- Ortiz, doradczyni do spraw bezpieczeństwa narodowego. Była pogrążona w rozmowie z dwoma senatorami z Komisji Wywiadu.
– Zabiję ją, Martinie. Jak Boga kocham, rozerwę tę sukę kawałek po kawałku.
Szef sali wrócił spocony pod kołnierzykiem.
– Przygotowaliśmy stolik, panie dyrektorze, czteroosobowy stolik do panów wyłącznej dyspozycji. I wszystkie drinki na koszt firmy. Czy tak będzie w porządku?
Stary zagryzł wargę, by zdusić wściekłość.
– Tak, w porządku – powiedział, zdając sobie sprawę, że nie ukryje rumieńców. – Prowadź, Jack.
Szef sali poprowadził ich, starannie omijając stolik dyrektora – i Stary był mu za to wdzięczny.
– Mówiłem jej, panie dyrektorze – niemal bezgłośnie tłumaczył Jack – że akurat ten stolik jest pański, ale nalegała. W ogóle nie chciała mnie słuchać. Cóż mogłem zrobić? Drinki przyślę za sekundę. – Mówił to, usadzając ich w pośpiechu, podając menu i karty win. – Czy mogę jeszcze coś dla pana zrobić, panie dyrektorze?
– Dziękuję, Jack, nie. – Stary wziął menu.
Po chwili rosły kelner z bokobrodami przyniósł butelkę whisky i karafkę wody.
– Z pozdrowieniami od szefa – powiedział.
Jeśli Lindros miał jakiś złudzenia, że dyrektor jest spokojny, pozbył się ich w chwili, gdy Stary podniósł do ust szklankę whisky. Ręka mu drżała, a oczy błyszczały z wściekłości.
Lindros dostrzegł swoją szansę i jako dobry taktyk, wykorzystał ją.
– Doradczyni do spraw bezpieczeństwa narodowego chce, żeby sprawę tego podwójnego morderstwa załatwiono tak sprawnie i dyskretnie, jak to możliwe. Jeśli jednak podstawowe przesłanki takiego rozumowania – przede wszystkim, że to Jason Bourne jest winny – są fałszywe, cała reszta się rozsypuje, łącznie z jednoznacznym stanowiskiem dorad czyni.
Stary podniósł wzrok i wbił przenikliwe spojrzenie w swego zastępcę.
– Znam cię. Masz już jakiś plan, prawda?
– Tak, panie dyrektorze, mam, i jeśli się nie mylę, doradczyni i jej ludzie wyjdą na głupców. Ale żeby do tego doprowadzić, potrzebuję pełnej współpracy Randy'ego Drivera.
Pojawił się kelner z sałatkami.
Stary poczekał, aż zostaną sami, i nalał obu whisky. Z wymuszonym uśmiechem zapytał:
– To zamieszanie z Randym Driverem… uważasz, że to potrzebne?
– Bardziej niż potrzebne. Niezbędne.
– No, jeśli niezbędne… – Dyrektor zanurzył widelec w sałatce i spojrzał na kawałek pomidora nabity na ząbki. – Podpiszę papiery z samego rana.
– Dziękuję, szefie.
Stary zmarszczył brwi.
– Podziękować mi możesz tylko w jeden sposób: przynosząc amunicję, która pośle tę sukę tam gdzie jej miejsce.
McColl wiedział, że zaletą posiadania dziewczyny w każdym porcie jest to, że zawsze miał się gdzie zaszyć. W Budapeszcie była oczywiście kryjówka agencji, nawet kilka, ale wolał się nie pokazywać z krwawiącym ramieniem w żadnym oficjalnym przybytku, bo byłoby to równoznaczne z przyznaniem się przełożonym, że nie wykonał zlecenia dyrektora. W tej sekcji CIA liczyły się wyłącznie wyniki.
Ilona była w domu, kiedy, przyciskając ranną rękę do boku, doczłapał do jej drzwi. Miała ochotę, jak zawsze, ale ten jeden raz on jej nie miał, gdyż czekała go inna robota. Kazał jej zrobić sobie coś do jedzenia, coś pożywnego, żeby odzyskać siły. Wszedł do łazienki, rozebrał się do pasa i zmył krew z prawego ramienia. Potem polał ranę wodą utlenioną. Palący ból rozszedł się w górę i dół ręki sprawiając, że nogi ugięły mu się w kolanach i na chwilę usiadł na sedesie, żeby się pozbierać. Ostry ból przeszedł w pulsujący, pozwalając na ocenę obrażeń: rana była czysta, kula przeszyła mięsień na wylot i wyszła z drugiej strony. Pochylił się, oparł łokieć na krawędzi umywalki i raz jeszcze polał ranę wodą utlenioną; aż zagwizdał przez obnażone zęby. Potem wstał i zaczął szperać po półkach, ale nie znalazł sterylnych gazików, za to pod umywalką znalazł rolkę taśmy izolacyjnej. Odciął kawałek nożyczkami do paznokci i ciasno owinął ranę.
Ilona tymczasem przygotowała mu posiłek. Usiadł i zaczał pochłaniać jedzenie, nie zwracając uwagi na jego smak. Było ciepłe i sycące, i to wystarczyło. Stała za nim, kiedy jadł, masując potężne mięśnie jego barków.
– Jesteś taki spięty – powiedziała. Była niewysoka i szczupła, często się uśmiechała, miała błyszczące oczy i krągłości wszędzie tam, gdzie trzeba. – Co robiłeś po wyjściu z łaźni? Tam byłeś całkiem rozluźniony.
– Pracowałem – odparł lakonicznie. Wiedział z doświadczenia, że nie opłaca się ignorować jej pytań, choć zupełnie nie miał ochoty na rozmowę. Musiał zebrać myśli, zaplanować drugą i ostateczną próbę zabicia Jasona Bourne'a. – Mówiłem ci, że mam nerwową pracę.
Sprawne palce dalej wygniatały z niego napięcie.
– No to ją rzuć.
– Kocham tę robotę – powiedział, odsuwając talerz. – Nigdy bym jej nie rzucił.
– A mimo to jesteś smutny. – Wyciągnęła do niego rękę. – Chodź do łóżka. Zrobi ci się lepiej.
– Ty idź – powiedział – i zaczekaj na mnie. Muszę podzwonić służbowo. Kiedy skończę, będę cały twój.
Do małego, anonimowego pokoju w tanim hotelu poranek wdarł się okrzykami z ulicy, budapeszteński hałas przenikał ściany, jakby były z papieru, budząc Annakę z niespokojnego snu. Przez jakiś czas leżała bez ruchu w szarym świetle poranka na podwójnym łóżku, tuż obok Bourne'a. Potem odwróciła głową i zaczęła się w niego wpatrywać.
Jak wiele zmieniło się w jej życiu, odkąd spotkała go na schodach kościoła Świętego Mateusza! Ojciec nie żył i nie mogła wrócić do własnego mieszkania, bo adres znał i Chan, i CIA. W gruncie rzeczy nie było w jej mieszkaniu nic, za czym by tęskniła, poza fortepianem. Ból rozłąki, jaki odczuwała, był podobny do tego, który, jak czytała, odczuwają rozdzielone bliźniaki jedno jajowe.
A co z Bourne'em, co czuła do niego? Nie bardzo mogła to ocenić, bo już w dzieciństwie wykształciła w sobie mechanizm zakręcający kurek emocji. Mechanizm ten – przejaw instynktu samozachowawczego, całkowita zagadka nawet dla specjalistów badających takie przypadki – był schowany tak głęboko w jej umyśle, że sama nie mogła go dosięgnąć – co zresztą było kolejnym przejawem instynktu samozachowawczego.
Oczywiście, okłamała Chana, że przy nim traci kontrolę nad sobą. Rzuciła go, bo Stiepan kazał jej odejść. Nie miała nic przeciwko temu; wręcz podobał jej się wyraz twarzy Chana, kiedy mu powiedziała, że to już koniec. Zraniła go i to było przyjemne. Widziała, że mu na niej zależy, ciekawiło ją to, ale nie mogła tego zrozumieć. Jej też dawno temu i daleko stąd zależało na matce, ale na co jej się to uczucie przydało? Matka nie zdołała jej ochronić; gorzej – umarła.
Читать дальше