Porywacz postawił lampę na skrzyni, wciągnął ciepłe gumowe buty i wyszedł, zamykając drzwi na klucz od zewnątrz. Timmy czekał, starając się usłyszeć coś więcej niż głośne bicie swojego serca. Odliczył, jak mu się wydawało, dwie minuty, i kiedy był już pewny, że mężczyzna nie wróci, uważnie zaczął się rozglądać po pomieszczeniu, aż wreszcie postawił na zbutwiałe deszczułki w oknie.
Zsunął się z łóżka i potykając się o swoje sanki, znalazł się na podłodze. Ruszył do okna, kiedy po drodze coś go złapało za nogę. Spojrzał w dół i zobaczył srebrne kajdanki na swoich kostkach i gruby stalowy łańcuch łączący je z łóżkiem. Szarpnął, ale metalowa rama łóżka ani drgnęła. Uklęknął i ciągnął kajdanki wte i wewte, aż palce mu poczerwieniały, a kostki u stóp rozbolały. Przestał walczyć.
Rozejrzał się wokół siebie i w jednej chwili zrozumiał. To tu przed śmiercią trzymani byli Danny i Matthew. Dopełzł do swoich plastikowych sanek i zwinął się w ciasną kulkę.
– Boże – zaczął się głośno modlić, a jego drżący głos przeraził go jeszcze bardziej. – Proszę, nie pozwól, żebym był zabity tak jak Danny i Matthew. Ocal mnie, słodki Jezu, ocal…
Potem próbował myśleć o czymś innym. Ile stanów jest w USA, jakie zna hrabstwa w Nebrasce, starał się w porządku alfabetycznym ułożyć drużyny futbolowe. Na koniec zaczął wymieniać na głos nazwiska amerykańskich prezydentów:
– Washington, Adams, Jefferson…
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY
Wykonawszy kilka telefonów, na które nikt nie odpowiadał, Nick postanowił pojechać na plebanię. Nie mógł udać się do siebie, bo tam już pewnie był jego ojciec. To była zła strona mieszkania w rodzinnym domu: rodzice pojawiali się, kiedy tylko przyszła im na to ochota. I choć stara farma była wystarczająco duża, Nick nie chciał widzieć ojca ani tym bardziej z nim rozmawiać. Jeszcze nie teraz.
Budynek plebanii także przypominał wiejskie rancho. Był połączony z kościołem zbudowanym z cegły przejściem. Kościół stał w ciemności, przez witraż przebijał jedynie wątły blask świeczek płonących przy ołtarzu, natomiast plebania była rzęsiście oświetlona od wewnątrz i zewnątrz. Nick musiał jednak długo czekać, zanim ktoś mu otworzył.
Wreszcie w drzwiach pokazał się ksiądz Keller. Miał na sobie długą czarną sutannę.
– Szeryf Morrelli, witam. Przepraszam, że musiał pan czekać. Brałem właśnie prysznic – powiedział ksiądz, jakby spodziewał się tej wizyty.
– Dzwoniłem wcześniej.
– Tak? Byłem tu cały wieczór, ale w łazience nie słychać telefonu. Proszę wejść.
Po świeżych szczapach sądząc, ledwie co rozpalony ogień huczał w potężnym, umieszczonym centralnie kominku. Przed nim stały miękko wyściełane krzesła, na podłodze leżał barwny wschodni dywan. Obok jednego z krzeseł wznosił się stos książek. Nick rzucił okiem, wszystkie związane były ze sztuką. Degas, Monet, malarstwo renesansowe. Zdziwił się, bo spodziewał się religijnych i filozoficznych tekstów. Ale księża też są ludźmi, mają różne zainteresowania, pasje, uzależnienia.
– Proszę siadać. – Ksiądz Keller wskazał na jedno z krzeseł.
Nick znał go tylko z kościoła, kilka razy widział go podczas niedzielnej mszy. Z miejsca wzbudzał sympatię. Był wysoki, dobrze zbudowany, a przy tym chłopięcy. Emanował spokojem i wewnętrznym ładem, co sprawiało, że ludzie czuli się przy nim swobodnie. Tak też było z Nickiem. Zerknął na dłonie księdza. Długie zgrabne palce z wypielęgnowanymi paznokciami, ani śladu skórki przy paznokciach. W niczym nie przypominały rąk mordercy, który dusi dzieci. Maggie przesadziła. Ten facet nie mógł tego zrobić. Należało natomiast przesłuchać Raya Howarda.
– Napije się pan kawy? – zapytał Keller i zabrzmiało to nad wyraz sympatycznie.
– Nie, dziękuję. Nie zajmę księdzu dużo czasu. – Rozpiął kurtkę, wyciągnął notes i długopis. Ręka go bolała, z palców sączyła się krew, prowizoryczny opatrunek zabarwił się na czerwono. Nick jak tylko mógł, opuścił rękaw, by zasłonić niemiły widok.
– No cóż, niewiele mogę pomóc. Sądzę, że był to atak serca.
– Słucham?
– Mówię o księdzu Francisie. To z jego powodu pan przyszedł, prawda?
– Co się stało z księdzem Francisem?
– O mój Boże. Proszę wybaczyć, myślałem, że to pana sprowadza. Przypuszczalnie rano miał atak serca i spadł ze schodów w piwnicy.
– Jak się czuje?
– Niestety nie żyje. Niech jego dusza spoczywa w spokoju. – Ksiądz Keller pociągnął jakąś nitkę w sutannie, unikając wzroku Nicka.
– Jezu, tak mi przykro. Nic nie wiedziałem.
– Tak, to ogromny szok. Dla nas wszystkich. Pan służył do mszy z księdzem Francisem, prawda? W starym kościele?
– Całe wieki temu. – Nick patrzył w ogień, przypominając sobie, jak krucho wyglądał stary ksiądz, kiedy wypytywali go z Maggie.
– Przepraszam, szeryfie, ale jeśli nie chodzi o księdza Francisa, w czym mogę panu pomóc?
Przez chwilę Nick miał pustkę w głowie. Potem przypomniał sobie portret mordercy przygotowany przez Maggie. Ksiądz Keller idealnie pasował do fizycznego wizerunku. Młody, wysoki, szczupły, sprawny, po jego stopach sądząc, nosił buty numer dwanaście. Ale jego stopy i dłonie były zbyt czyste, zbyt gładkie. Ksiądz nie mógł brodzić na bosaka w śniegu, nie mógł wspinać się po skałach ani przedzierać przez gęste zarośla.
– Szeryfie? Dobrze się pan czuje?
– Tak, dobrze. Chciałem księdzu zadać kilka pytań w związku z obozem letnim, który organizuje kościół.
– Z obozem letnim? – Zmieszał się czy zdenerwował? Nick nie potrafił zgadnąć.
– Zarówno Danny Alverez, jak i Matthew Tanner zeszłego lata uczestniczyli w organizowanym przez księdza obozie.
– Naprawdę?
– Nie wiedział ksiądz?
– W zeszłym roku było ponad dwustu chłopców. Chciałbym ich wszystkich poznać, ale nie miałem czasu.
– Ze wszystkimi robił sobie ksiądz zdjęcia?
– Słucham?
– Mój siostrzeniec, Timmy Hamilton, ma zdjęcie, na którym jest piętnastu, może dwudziestu chłopców, ksiądz i pan Howard.
– Och, tak. – Keller wsadził palce we włosy i wtedy dopiero Nick zdał sobie sprawy, że jego włosy są suche. – Zdjęcie na łódce. Nie wszyscy chłopcy mogli wziąć udział w wyścigu, ale tak, zrobiliśmy zdjęcie z tymi, którzy się nadawali. Pan Howard był tam opiekunem wolontariuszem. Odkąd opuścił w zeszłym roku seminarium i przyszedł do nas, staram się go włączać w jak najwięcej kościelnych przedsięwzięć.
A więc Howard był w seminarium. Nick czekał na dalszy ciąg.
– Timmy Hamilton to pański siostrzeniec, jak sądzę? Wspaniały chłopak.
– Tak, to prawda. – Czy ksiądz Keller próbował odwrócić jego uwagę od siebie? Nie musiał napomykać o tym, że Howard opuścił seminarium.
– W swojej poprzedniej parafii organizował ksiądz podobne obozy dla chłopców, prawda? W Maine. W Wood River, zdaje się. – Czekał na reakcję Kellera, ale nie było żadnej.
– To prawda – odpowiedział obojętnie.
– Dlaczego wyjechał ksiądz z Wood River?
– Zaproponowano mi stanowisko tutaj. Można to uznać za awans.
– Wiedział ksiądz, że przed odejściem księdza z Wood River zamordowano tam chłopca?
– Owszem, obiło mi się o uszy. Nie bardzo rozumiem, do czego pan zmierza, szeryfie. Oskarża mnie pan, że ukrywam jakieś informacje na temat tych zbrodni?
Mówił spokojnie, bez śladu paniki, choć oczywiście był lekko poruszony. Każdy by był, przecież mówili o zbrodni.
Читать дальше