Maggie poznała kopertę z kwadratowym pismem, zanim wzięła ją do ręki. Żołądek jej się skurczył, tętno podskoczyło. Zerwała się z krzesła, które zachwiało się do tyłu.
– Który? – Wyciągnęła się, żeby dojrzeć coś w tłumie. Barman zrobił to samo, ale po krótkiej chwili wzruszył ramionami.
– Chyba wyszedł.
– Jak wyglądał? – Poklepała się przez sweter, upewniając się, że jej broń znajduje się na swoim miejscu, tuż pod piersią.
– Bo ja wiem… wysoki, miał ciemne włosy, jakieś dwadzieścia osiem lat, może trzydzieści. Wie pani, specjalnie się nie przyjrzałem. Czy to kłopot…
Minęła go energicznie i zaczęła przeciskać się przez tłum. Wybiegła na jasny pasaż. Jak szalona szukała wzrokiem wśród wchodzących i wychodzących pasażerów. Serce jej waliło, szumiało w głowie, spojrzenie miała lekko zamglone przez whisky.
Długi chodnik ciągnął się prosto w dwie strony.
Zobaczyła rodzinę z trójką dzieci, kilku biznesmenów z teczkami i laptopami, pracownika lotniska, który pchał wózek bagażowy, dwie siwowłose staruszki i grupę ciemnoskórych kobiet i mężczyzn w wielobarwnych strojach. Nie było wśród nich wysokiego ciemnowłosego mężczyzny bez bagażu.
Nie miał możliwości wydostać się poza pasaż. Pobiegła w stronę ruchomych schodów na drugim końcu, zderzając się z podróżnymi i o mało co nie przewracając się przez wózek bagażowy. Schody poruszały się w górę i w dół. Wybrała jazdę do góry, po drodze wychylając się przez poręcz, żeby spojrzeć w dół. Ale i stąd nie wypatrzyła wysokiego ciemnowłosego mężczyzny. Zniknął. Znowu się jej wymknął.
Wracając do poczekalni, uprzytomniła sobie, że zostawiła kurtkę i laptop razem z kopertą. Nikt jednak, choć nie brakowało tam ludzi, nie zajął jej stolika. Nawet koperta stała oparta o szklankę, tak jak zostawił ją barman.
Maggie opadła na twarde krzesło i gapiła się na kopertę. Wypiła resztę szkockiej ze swojej szklanki i odstawiła ją. Zabrała się za kolejnego drinka, chociaż nieźle już kręciło jej się w głowie. Miała ochotę zapomnieć o całym świecie.
Wzięła kopertę ostrożnie, za róg. Odkleiła się bez trudu. Maggie wyrzuciła na stolik kartkę, nie dotykając jej. Whisky niewiele pomogła. Przeczytała i zemdliło ją, poczuła paraliżujący lęk.
Na kartce, tym samym kwadratowym pismem, napisane było:
Szkoda, że tak szybko wyjeżdżasz. Może uda mi się zatrzymać w twojej okolicy, kiedy będę w pobliżu Crest Ridge. Pozdrów ode mnie Grega.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY
Z przejścia na dole widział Maggie O’Dell, która szła do góry po ruchomych schodach. Ruszała się zgrabnie, musiał jej to przyznać, była też niezłą biegaczką. Wyobraził sobie jej silne atletyczne nogi w ciasnych szortach, chociaż nie wzbudzało to w nim wielkich emocji.
Pchnął wózek na bok i zdjął czapkę oraz kurtkę, które pożyczył od śpiącego pracownika lotniska. Zwinął je i wrzucił do pojemnika na śmieci.
Kiedy opuszczał lotnisko, głośnik grzmiał w sali odlotów, słychać było ryk samolotowych silników. W tak wielkim hałasie nikt nie usłyszy Timmy’ego, nawet gdyby obudził się wcześniej, niż powinien. Zresztą bagażnik był szczelny i chłonął wszystkie dźwięki, co znaczy również, że nie było tam wiele powietrza.
Wsiadł do samochodu w chwili, gdy parkingowy z bloczkiem biletów ruszył w jego kierunku. Z piskiem opon zjechał z krawężnika i śmignął wokół rozładowujących się pojazdów. Zanim dowiezie Timmy’ego, zrobi się zupełnie ciemno, ale warto było zboczyć z drogi, żeby spojrzeć w twarz agentce specjalnej Maggie O’Dell.
Wiatr porywał śnieg z ziemi, powodując zamieć, więc jutro z rana wszędzie będą zaspy. Piecyk, lampa i śpiwór, złożone na tylnym siedzeniu, przygotowane na odwołaną wycieczkę z namiotami, mimo wszystko jednak się przydadzą. Może wstąpi po drodze do McDonalda. Timmy uwielbia Big Maca, on sam też już zgłodniał.
Włączył się do ruchu, machając z podziękowaniem do rudowłosej kobiety, która wpuściła go przed siebie. To nie był stracony dzień. Dodał gazu, lekceważąc ślizgające się po zlodowaciałej jezdni opony.
Odzyskał kontrolę.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI
– Ten pieprzony typ naigrywa się z ciebie. – Antonio Morrelli robił Nickowi wykład, czując się znakomicie za jego biurkiem, kręcąc się w skórzanym fotelu, który niegdyś należał do niego. Był to jedyny mebel z całego bogatego zestawu ojca, który Nick zostawił sobie, przejmując po nim stanowisko szeryfa. – Powinieneś poświęcić trochę czasu ludziom z telewizji – ciągnął ojciec. – Przekonać ich, że wiesz, co robisz. Wczoraj wieczorem Peter Jennings zrobił z ciebie wiejskiego głupka, co to nawet z latarką nie widzi własnego tyłka. Cholera, Nick, taki gówniany Jennings!
Nick patrzył przez okno, gdzieś poza zasypane śniegiem ulice, na ciemny horyzont za ulicznymi światłami. Pomarańczowy księżyc wystawił róg zza zasłony z chmur.
– Mama z tobą przyjechała? – spytał, nie odwracając głowy, nie zważając na obraźliwe uwagi. Od lat grali w tę grę. Ojciec ciskał zniewagami i poleceniami, a Nick milczał, udając, że pilnie słucha. Zazwyczaj przestrzegał poleceń ojca. Tak było prościej. Tego się po nim spodziewano.
– Została z ciocią Minnie i samochodem w Houston – odparł ojciec, ale jedno spojrzenie wystarczyło, aby Nick przekonał się, że zmiana tematu nie przyjdzie mu łatwo. – Musisz zacząć wzywać podejrzanych z ulicy. No wiesz, takich ulicznych lumpów. Bierz ich na przesłuchania. Udawaj, że masz już rozwiązanie.
– Mam dwóch podejrzanych – powiedział nagle Nick, przypominając sobie, że rzeczywiście ich ma.
– Brawo, no to ich przesłuchaj. Sędzia Murphy do rana na pewno wyda nakaz. Kto to jest?
Nick zastanawiał się, czy z Jeffreysem poszło właśnie tak łatwo: podrzucić dowody, zdobyć nakaz, aresztować.
– Kto to jest? – powtórzył ojciec.
Może chciał ojca zaszokować. Rozsądek powinien był mu podpowiedzieć, żeby trzymał gębę na kłódkę. Tymczasem Nick odwrócił się od okna i powiedział:
– Jeden to ksiądz Michael Keller.
Patrzył na ojca, który znieruchomiał na krześle. Na twarzy starego malowało się wielkie zdziwienie, potem potrząsnął głową i zmarszczył czoło zawiedziony.
– Go ty, kurwa, kombinujesz, Nick? Pieprzony ksiądz, przecież media cię ukrzyżują. Sam to wymyśliłeś, czy ta ślicznotka z FBI, o której opowiadali mi chłopacy?
Chłopacy. Jego chłopacy. Jego wydział. Nick wyobrażał sobie, jak się śmieją i żartują z Maggie i z nieszczęsnego szeryfa.
– Keller odpowiada portretowi przygotowanemu przez agentkę O’Dell.
– Nick, ile razy mam ci mówić? Nie możesz myśleć fiutem.
– Nie myślę fiutem. – Zagotowało się w nim. Znów odwrócił się do okna, udając, że patrzy na ulicę, ale wściekłość przesłaniała mu wzrok.
– O’Dell na pewno robi dobry omlet na śniadanie po nocy pieprzenia. To miłe, ale wcale nie znaczy, że masz jej słuchać.
Nick potarł dłonią szczękę i wargi, żeby tylko wściekłość nie wybuchnęła słowami. Przełknął głośno ślinę, odczekał chwilę i zwrócił się do ojca.
– To moje śledztwo, moje decyzje, i wezwę księdza Kellera na przesłuchanie.
– Świetnie. – Ojciec uniósł ręce w poddańczym geście. – Zrób z siebie pieprzonego dupka. – Wstał i ruszył do drzwi. – A ja w tym czasie zobaczę, czy Gillick i Benjamin nie mogliby dostarczyć jakichś prawdziwych podejrzanych.
Читать дальше