– Wszyscy wiecie, że nie mogę zdradzać pewnych szczegółów dotyczących ciała ofiary. Ale, na Boga, przez wzgląd na panią Tanner, powiem wam, że Matthew nie miał, powtarzam: nie miał obciętej głowy. Co nie znaczy, że nie mamy do czynienia z chorym sukinsynem.
– Czy to znowu seryjny morderca, szeryfie? Ludziom należy się taka informacja, jeśli mają pilnować swoich dzieci.
– Pierwsze wskazania rzeczywiście sugerują, że Matthew mógł zostać zabity przez tę samą osobę co Danny Alverez.
– Są podejrzani?
– Czy to prawda, że nie ma pan żadnego tropu?
Nick wszedł stopień wyżej. Nie miał dla nich dobrych wiadomości. Zrobiło mu się strasznie gorąco. Pociągnął w dół zamek błyskawiczny kurtki, poluzował węzeł krawata.
– Mamy dwóch podejrzanych. Nie mogę podać ich nazwisk. Jeszcze nie. – Odwrócił się i ruszył do góry, a do jego pleców popłynęła fala pytań.
– Kiedy się dowiemy?
– Czy to ktoś stąd?
– Czy pański ojciec przejmie teraz śledztwo?
– Znalazł pan niebieskiego pickupa?
Nick zakręcił się, o mało nie tracąc równowagi.
– Dlaczego mój ojciec?
Wszyscy patrzyli na mężczyznę w marynarce z dwurzędowym zapięciem. Nick zauważył jego błyszczące ciemne włosy pielęgnowane przez dobrego fryzjera. Bródka, z odrobiną siwizny, była idealnie przystrzyżona, a drogie skórzane buty wskazywały, że facet przyjechał z daleka. Niecierpliwie przechylił głowę, sygnalizując, że ma ważniejsze rzeczy do zrobienia niż powtarzanie tego samego pytania do prowincjonalnego szeryfa. Nick miał ochotę chwycić go za kołnierzyk jego koszuli z monogramem. Uzbroił się jednak w cierpliwość.
– Czemuż to niby mój ojciec miałby poprowadzić śledztwo?
– Bo to on schwytał Ronalda Jeffreysa – powiedziała do kamery Darcy McManus i wtedy Nick zdał sobie sprawę, że jego kompromitująca klęska jest filmowana. Nie patrząc w kamerę, spojrzał na mężczyznę, czekając na odpowiedź i nie przejmując się jego zblazowaną miną.
– Kiedy rozmawiał z nami pański ojciec, brzmiało to tak…
– On tu jest? – huknął Nick i natychmiast tego pożałował. Raz jeszcze pokazał swoją niekompetencję.
– Tak, a z jego słów wynikało, że wrócił tu, aby pomóc w śledztwie. Dokładnie powiedział… – mężczyzna powoli przeglądał notatki. – Cytuję: „Zrobiłem to już raz i wiem, czego szukać. Możecie być pewni, że ten gość nie ucieknie staremu psu myśliwskiemu”. Nie znam się na psach myśliwskich, ale rozumiem, że pański ojciec, mimo że na emeryturze, czuje się na siłach podjąć to wyzwanie.
Pozostali dziennikarze przytaknęli. Nick patrzył po ich twarzach, czując skurcz w żołądku. Kołnierzyk go cisnął, pocił się w grubej kurtce. Kolejna strużka poleciała mu po plecach. A oni czekali. Zważą każde jego słowo, zmierzą każdy gest, a ze szczególnie złośliwą satysfakcją będą oglądać żałosną rejteradę dzielnego szeryfa Platte City. Miał to gdzieś. Odwrócił się i pobiegł schodami w górę, po dwa, trzy stopnie naraz, po cichu modląc się, żeby się nie potknąć i nie spaść.
Wpadł do biura, uderzając oszklonymi drzwiami w metalowy pojemnik na śmieci i ścianę. W szybie zrobiło się pęknięcie, które kształtem przypominało pająka, ale nikt na to nawet nie spojrzał, bo wszyscy patrzyli na Nicka, odwracając głowy od wysokiego siwowłosego mężczyzny, który stał pośrodku.
Ci sami ludzie, których nie mógł zmusić do sprawdzenia przecieku bez wysłuchania ich protestów, stali teraz wokół dystyngowanego dżentelmena, starego mędrca, którego brzuch zaczął się uwydatniać nad paskiem, a krzaczaste brwi unosiły się w oburzeniu.
– Powoli, synu. Zniszczyłeś własność państwową – rzekł Antonio Morrelli, wskazując na pęknięcie w szybie.
Mimo ogarniającej go furii Nick wsadził ręce do kieszeni i skulił ramiona, spuszczając wzrok na buty. Naraz zaczął zachodzić w głowę, ile będzie kosztowała wymiana szyby.
Maggie sączyła szkocką przy stoliku w kącie i starała się odgadnąć, którzy z podróżnych lecą w interesach, a którzy udają się na odpoczynek. Burza śnieżna spowodowała opóźnienia wielu samolotów, w tym także i jej. Tłum kłębił się w ciasnej, słabo oświetlonej poczekalni, składającej się z baru w kształcie litery L, kilku małych stolików i krzeseł, kilkunastu modeli samolotów zawieszonych na suficie i starej szafy grającej z piosenkami takimi jak: „Leaving on a Jet Plane” czy „Outbound Plane”.
Zielono-czarna kurtka od Johna Deere’a leżała na drugim krześle, żeby ustrzec Maggie przed niepożądanym towarzystwem. Nadała już bagaż, wszystko prócz laptopa, który leżał bezpiecznie pod kurtką. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić raz jeszcze do św. Małgorzaty. Zaczęła się bać, że stało się coś strasznego. Bo dlaczego ksiądz Francis nie pojawił się w szpitalu? I dlaczego nikt w kancelarii plebanii nie odbierał telefonu?
Chciała zatelefonować do Nicka, wykręciła już numer, ale odwiesiła słuchawkę. Miał dosyć własnych kłopotów, żeby jeszcze sprawdzać jej podejrzenia. No i zabrakło jej drobnych. Ostatnią dziesięciodolarówkę wydała na telefon oraz na dwie szkockie, które zdążyła już wypić. Kiepski obiad, ale po godzinach spędzonych na krojeniu Matthew Tannera stwierdziła, że zasłużyła sobie na whisky i obiad.
Ślady na wewnętrznej stronie uda Matthew faktycznie pochodziły od ludzkich zębów. Biedny George Tillie próbował wymyślić inne teorie, ale wreszcie musiał przyznać, że morderca ugryzł Matthew, i to kilka razy w to samo miejsce, żeby uniemożliwić stomatologiczną identyfikację. Na dodatek, i co dziwniejsze, nastąpiło to w kilka godzin po śmierci chłopca.
Morderca nie wrócił na miejsce zbrodni wyłącznie po to, żeby obserwować działania policji. Przyciągnęła go absurdalna fascynacja ciałem ofiary. Odstąpił od skrupulatnie zaplanowanego rytuału. Ta aberracja musi mieć jakąś przyczynę, zabójca nie bez powodu stracił nad sobą kontrolę. Postępując tak lekkomyślnie, może wkrótce zostawić jakiś obciążający go dowód.
Maggie powiedziała George’owi, że powinni szukać śladów spermy, bo tym razem zabójca mógł się masturbować, gryząc martwego już chłopca. Twarz starego koronera zrobiła się purpurowa, a potem mruknął coś o pracy w pojedynkę.
Nie miała mu tego za złe. To oczywiste, że krępowała go jej obecność. Pracował w staromodny sposób. Odnosił się do ludzkiego ciała z szacunkiem właściwym księżom, a nie patologom. Dotykał Matthew ostrożnie i rozważnie, odzywał się przyciszonym głosem, jakby nie chciał zakłócać spokoju duszy zmarłego.
Maggie z kolei kroiła z kliniczną precyzją i mówiła głośno i wyraźnie, żeby dobrze nagrać się na dyktafon. Miała przed sobą martwe ciało pozbawione życia i ciepła. I cokolwiek mieściło się w tej ograniczonej skórą i kośćmi jamie, wyparowało z niej wiele godzin temu. Musiała jednak przyznać, że było coś niewłaściwego, coś obrazoburczego w krojeniu drobnego chłopięcego ciała. Miękka, gładka, bezwłosa skóra nie poznała jeszcze wielu ran i zadrapań, kości nie zdążyły się wystarczająco potłuc i połamać, aby można było z przekonaniem stwierdzić, że już się nażyły. Taka strata, taka niesprawiedliwość. Po to właśnie była whisky. Miała pomóc znaleźć w tym jakiś sens… albo spowodować, by Maggie choćby na moment przeniosła się tam, gdzie jest już wszystko jedno.
– Przepraszam panią. – Młody barman stanął nad stołem. – Ten pan w końcu baru zafundował pani kolejną szkocką. – Postawił przed nią szklankę. – I prosił, żebym pani ją podał.
Читать дальше