– Luc, jak wyglądał ten człowiek w szybie wystawowej?
Odwrócił ku niej twarz, rzucając wzrokiem w tę i z powrotem, zanim popatrzył jej prosto w oczy ze słowami:
– Przepraszam, kim pani właściwie jest?
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY
Tully nie miał pewności, jak zareaguje doktor Patterson, prócz tego, że potraktuje go łagodniej niż zrobiłaby to O’Dell. Tak w każdym razie tłumaczył sobie telefon do Gwen z pytaniem, czy pozwoli, żeby do niej wpadł. Mógł jej wszystko powiedzieć przez telefon lub przesłać maila, kiedy jednak skwapliwie zgodziła się, żeby podjechał do jej mieszkania, nie wahał się ani chwili.
Otworzyła mu drzwi na bosaka, ale w spódnicy i jedwabnej bluzce, swoim normalnym służbowym stroju, tyle że bez żakietu. Bluzkę wyciągnęła na wierzch spódnicy, jakby dopiero co wróciła do domu.
– Wejdź. – Zostawiła go i poszła do kuchni, gdzie na kuchence stał garnek, z którego płynęły smakowite zapachy czosnku i pomidorów. – Jadłeś już? Bo ja nie, a po raz pierwszy od paru dni umieram z głodu.
– Wspaniale pachnie. – Nie chciał się przyznać, że z Emmą i Aleeshą zapchali się pizzą.
– To tylko zwyczajne spaghetti z sosem marinara.
Tully spojrzał uważnie na jej minę, ciekaw, czy to coś znaczy, czy Gwen pragnie mu coś przypomnieć.
Zeszłego roku w Bostonie zaprosił ją do małej włoskiej restauracji, gdzie nauczyła go nawijać spaghetti na widelec. W jego pamięci zapisało się to niemal jak erotyczne doświadczenie.
Podczas gdy szukał znaków wskazujących, że Gwen także przechowała w czułych wspomnieniach ów wieczór, ona energicznie zamieszała sos, po czym zaczęła smarować masłem świeży chleb. W ogóle go nie zauważała. Nie, myli się, sądząc, że chce mu przypomnieć Boston. Co za idiota z niego. Przecież oznajmiła, że pragnie o tym zapomnieć. I mówiła to całkiem serio. Więc dlaczego ta wyprawa wciąż siedzi mu w głowie?
– Mogę ci w czymś pomóc? – spytał, zdejmując kurtkę, a potem położył teczkę z laptopem na blacie kuchennym.
– W durszlaku jest sałata rzymska. – Wskazała ręką zlewozmywak. – Mógłbyś ją przygotować?
– Jasne.
Podciągnął rękawy koszuli. Rozdzielić liście sałaty? Pewnie, że może to zrobić, pomyślał, stwierdzając z ulgą, iż pod tajemniczą nazwą kryje się całkiem normalna sałata. Dlaczego nie zwraca uwagi na takie rzeczy, na różne takie nazwy i nazwiska jak sałata rzymska czy Picasso… Pablo Picasso. Może pora, by zaczął się tym interesować. Jeżeli wie, kto to jest Britney i jakie miała entuzjastyczne przyjęcie oraz że skrót PCP oznacza coś, co zwie się również anielskim pyłem… swoją drogą, powiedział Emmie, że jeśli odkryje, iż spróbowała jakiegoś narkotyku, będzie miała szlaban do trzydziestego piątego roku życia… to z całą pewnością potrafi rozgryźć, z czego składa się świat Gwen Patterson. Co prawda Emma już go poinformowała, że Britney się kończy.
– Dobra robota, agencie Tully. – Podeszła do niego z butelkami octu winnego i oliwy. – Chleb jest już w piecu, a sos się gotuje.
Skropiła sałatę olejem i octem, delikatnie wymieszała, a potem posypała niewielką ilością świeżo utartego parmezanu i czarnym pieprzem. Pachniało fantastycznie. Tully poczuł dumę, że brał udział w wykreowaniu tego dzieła. Jak ona to robi, że wygląda, jakby nie wkładała w to żadnego wysiłku? Ostatnio sprawiało mu trudność nawet przełożenie jedzenia kupionego na wynos na normalne talerze w domu.
– Schowajmy sałatę do lodówki – powiedziała. – Poczekamy chwilę na spaghetti, a w tym czasie pokażesz mi, co tam masz.
Tully wyjął laptop, otworzył go i uruchomił.
– Jeżeli morderca i Sonny to jedna i ta sama osoba, jestem prawie pewny, że to on więzi gdzieś Joan. W dwóch mailach pisze dosyć dziwne rzeczy.
Nie spuszczał z niej wzroku, niezdecydowany, czy to rzeczywiście dobry pomysł, żeby rozmawiać z nią o jej pacjentce i ewentualnych zamierzeniach zabójcy. Doktor Patterson pobladła, być może tylko ze zmęczenia.
– Na pewno chcesz o tym rozmawiać? – upewnił się.
– Oczywiście. Sama zaoferowałam pomoc. Jeśli dzięki temu odnajdziemy Joan… – Wyciągnęła rękę w stronę stojaka z butelkami wina. – Mógłbyś otworzyć?
Tully poszukał czerwonego wina i uniósł butelkę, żeby Gwen zobaczyła etykietkę i wyraziła akceptację, ale ona już podawała mu korkociąg i sięgała po kieliszki. Widocznie gatunek wina nie miał wielkiego znaczenia.
– Maggie powiedziała, że ten człowiek zabiera różne ułomne czy chore części ciała swoich ofiar. – Udawała znowu panią psycholog, ale jej twarz nie odzyskała kolorów. – Tylko po co? To nie są trofea, jakie zazwyczaj zatrzymują sobie seryjni mordercy.
– Tak. To go wyróżnia.
– Czyżby sądził, że jego misją jest pozbawienie świata wszelkich niedoskonałości?
– Zastanawiałem się nad tym i wygląda to sensownie, jest tylko jeden szkopuł. Dlaczego nie chciał pochwalić się swoim dziełem? Większość morderców, którzy mają poczucie jakiejś misji, pragnie pokazać światu swoje dokonania. A ten facet je ukrywa. Mało powiedzieć, ukrywa, on zadaje sobie mnóstwo trudu, by nikt się o tym nie dowiedział. Wpycha ciała do beczek, zagrzebuje je pod tonami kamieni, żeby nigdy nie zostały odnalezione.
– Przedawkowanie? Śmiertelna dawka zabijania? – spytała, po czym jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Przepraszam, fatalna zbitka słów.
Alkohol chyba zaczął działać. Policzki Gwen nabierały koloru. Tully dolał jej wina.
– Właśnie to samo chodzi mi po głowie. Po co ta przesada? Sądzę, że jest zakłopotany tym, co zrobił. – Czekał na jej reakcję, chciał poznać opinię psycholog Gwen Patterson.
– Hm… to ciekawe.
– Moim zdaniem zabijanie wcale nie sprawia mu przyjemności ani nie daje satysfakcji. Nie zrozum mnie źle, wciąż uważam, że coś zyskuje prócz fragmentów ludzkiego ciała. Może poczucie władzy, nie wiem tylko, czy na skutek samego aktu mordowania, czy raczej posiadania tych organów. Czy to ma sens?
– A co na to Maggie?
Tully po raz pierwszy podniósł swój kieliszek i wypił łyk wina.
– Jeszcze z nią nie rozmawiałem.
– Naprawdę? Dlaczego?
– Chciałem to najpierw z tobą obgadać. – Po jej minie poznał, że nie kupiła tego wyjaśnienia. – Okej, nie rozmawiałem z nią do tej pory, ponieważ coś zrobiłem. I mam obawy, że nie byłaby ze mnie zadowolona.
Doktor Patterson oparła łokcie na blacie i pochyliła się ku niemu, gotowa wysłuchać sekretu.
– A co takiego zrobiłeś, agencie Tully?
– Zrobiłem numer O’Dell.
Gwen patrzyła z uśmiechem.
– O nieba, widać ma na ciebie fatalny wpływ. – Popiła wina. – Więc co?
Przysunął bliżej laptop.
– Wysłałem mu maila.
– Wysłałeś maila do Sonny’ego? To chyba jest do wybaczenia. I rzeczywiście brzmi to jak pomysł Maggie.
– Hm… Wysłałem mu maila od Joan Begley.
Czekał, co na to Gwen. Sączyła z wolna wino i patrzyła na niego znad okularów. W końcu powiedziała:
– Myślisz, że ona już nie żyje, prawda?
Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy, a na jej miejscu pojawia się zakłopotanie. Wyszło na to, że wątpił, by Joan Begley pozostała przy życiu, zwłaszcza jeśli ów Sonny to faktycznie morderca z kamieniołomu. Listy, które wymieniali Sonny i Joan w dniach bezpośrednio poprzedzających jej zniknięcie, utwierdziły Tully’ego w przekonaniu, że Sonny ją porwał i najprawdopodobniej zabił.
– Pokażę ci część korespondencji – powiedział. – Potem mi powiesz, co o tym sądzisz.
Читать дальше