Mogłem się mylić, ale wydawało się to mało prawdopodobne. Szabo był kiedyś szefem ochrony banku First Union, a teraz pacjentem Hazelwood. Był wysoki i miał brodę. Odpowiadał rysopisowi podanemu przez Macdougalla. Jego profil psychiatryczny mówił o powtarzających się fantazjach paranoidalnych, skierowanych przeciwko firmom z Fortune 500. Tyle, że Szabo wydawał się zbyt zamknięty w sobie i bezradny, jak na Supermózga.
Ale najbardziej przekonującym dowodem był brak jakiegokolwiek śladu w szpitalnej kartotece, że kiedyś pracował w First Union. Szabo prawdopodobnie twierdził, że od powrotu z Wietnamu nigdy nie miał stałego zajęcia. Oczywiście teraz już wiedzieliśmy, że skłamał.
Z jego profilu psychiatrycznego wynikało, że ma paranoidalne zaburzenia osobowości. Nie wierzył ludziom, zwłaszcza biznesmenom. Uważał, że go wykorzystują i próbują oszukać. Bał się komukolwiek zaufać, żeby informacje o nim nie obróciły się przeciwko niemu. Kiedy się ożenił, przez cały okres małżeństwa – od początku roku 1970 do końca 1971 – był patologicznie nadwrażliwy i zazdrosny o żonę. Gdy się rozstali, zapewne ruszył w świat. W końcu zjawił się w Hazelwood, szukając pomocy – trzy lata przed serią napadów na banki i rok po zwolnieniu go z First Union. Podczas częstych pobytów w szpitalu zawsze trzymał się na uboczu. Izolował się od wszystkich pacjentów i całego personelu. Z nikim się nie przyjaźnił, ale wydawał się zupełnie nieszkodliwy. I prawie zawsze mógł wychodzić do miasta, miał na to pozwolenie.
Gdy ponownie przeczytałem akta Szabo, przyszło mi do głowy, że praca w banku doskonale pasowała do jego zaburzeń. Jak wielu paranoików szukał posady, która pozwoliłaby mu zaspokoić pragnienie moralizowania i karania w sposób akceptowalny społecznie. Jako szef ochrony mógł się koncentrować na swojej potrzebie zapobiegania wszelkim atakom o każdej porze. Strzegąc banku, podświadomie chronił siebie.
Jak na ironię, organizując serię udanych napadów, udowodnił – przynajmniej symbolicznie – że nie potrafi obronić się przed atakami innych. Ale może o to mu chodziło.
Jego nieufność bardzo utrudniała leczenie, jeśli wręcz go nie wykluczała. W ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy przyjmowano go do Hazelwood i zwalniano stamtąd cztery razy. Czy szpital był przykrywką dla jego działalności? Wybrał Hazelwood na swoją kryjówkę?
A największą zagadką było dla mnie to, dlaczego jeszcze tam jest.
W poniedziałek rano wróciłem do pracy w Hazelwood. Włożyłem białą, luźną koszulę i workowate, sztruksowe spodnie, żeby ukryć pod nimi kaburę na nodze. Do personelu dołączył agent FBI nazwiskiem Jack Waterhouse. Udawał pielęgniarza. Sampson nadal grał rolę portiera, ale teraz pracował tylko na „piątce”.
Frederic Szabo wciąż nie rzucał się w oczy. Nie robił nic podejrzanego. Przez trzy dni nie opuszczał oddziału. Dużo spał w swoim pokoju. Czasem włączał stary laptop Apple.
Wiedział, że go obserwujemy?
W środę po dyżurze spotkałem się z Betsey w budynku administracyjnym. Była w niebieskim kostiumie i zachowywała się bardzo oficjalnie. Chwilami sprawiała wrażenie zupełnie obcej osoby, całkowicie pochłoniętej pracą.
Najwyraźniej miała dosyć tej sprawy, tak samo jak ja.
– Układał swój genialny plan co najmniej trzy lata, tak? Przypuszczalnie ma gdzieś zadołowane piętnaście milionów. Zabił masę ludzi, żeby zdobyć tę forsę. I teraz siedzi na tyłku w Hazelwood? Daj spokój!
– To paranoik – odpowiedziałem. – I psychopata. Może nawet wie, że tu jesteśmy? Może powinniśmy się wycofać ze szpitala? Obserwować go z zewnątrz? Ma pozwolenie doktora Cioffiego na wychodzenie do miasta. Może to robić, kiedy chce.
Betsey nerwowo szarpała klapy kostiumu. Bałem się, że za chwilę zacznie wyrywać sobie włosy.
– Ale nigdzie nie wychodzi! Ma pięćdziesiąt lat i nie chce mu się! To kompletnie przegrany facet!
– Wiem, Betsey. Od trzech dni patrzę, jak śpi i bawi się grami w Internecie.
Parsknęła śmiechem.
– Popełnił pięć zbrodni doskonałych i przeszedł na emeryturę?
– Na to wygląda.
– Chcesz posłuchać, co ja załatwiłam?
Skinąłem głową.
– Byłam w First Union. Rozmawiałam ze wszystkimi ludźmi, którzy pamiętają Szabo, a których udało mi się odnaleźć. Podobno strasznie przejmował się pracą. Wszystko musiało być zrobione dokładnie jak powinno. Miał hopla na tym punkcie. Niektórzy nabijali się z niego.
– W jaki sposób?
– Dali mu przezwisko. Zgadnij, jakie? Supermózg! Dla zabawy. Tak z niego żartowali.
– A teraz chyba on żartuje z nas.
Następnego ranka wydarzyło się coś dziwnego. Gdy mijaliśmy się na korytarzu, Szabo otarł się o mnie. Udał zmieszanego i przeprosił, powiedział, że prawdopodobnie „stracił równowagę”. Ale byłem pewien, że zrobił to celowo. Tylko po co? O co mu chodziło, do cholery?
Godzinę później zobaczyłem, że wychodzi z oddziału. Musiał wiedzieć, że go obserwuję. Gdy tylko zniknął, podbiegłem do drzwi.
– Dokąd on poszedł? – zapytałem pielęgniarza, który go wypuścił.
– Na fizykoterapię. Ma pozwolenie. Może wychodzić na teren i do miasta. Gdzie chce.
Tak już przywykłem do braku aktywności Szabo, że zupełnie mnie zaskoczył.
– Niech pan powie szefowej, że muszę wyjść – poleciłem pielęgniarzowi.
Spojrzał na mnie spode łba i chciał mnie spławić.
– Niech pan jej sam powie.
Przecisnąłem się obok niego.
– Ma pan jej powiedzieć – rozkazałem. – To ważne.
Wszedłem do zdezelowanej windy i zjechałem do holu na parterze. Frederic Szabo nie cierpiał ćwiczeń fizycznych. Przeczytałem to w jego aktach. Dokąd naprawdę poszedł?
Wypadłem na podwórze. Szabo przemykał się między budynkami szpitalnymi. Wysoki i brodaty – tak opisał Macdougall Supermózga.
Minął salę gimnastyczną. Wcale mnie to nie zaskoczyło.
Nareszcie się ruszył!
Poszedłem za nim. Zachowywał się nerwowo. W końcu się obejrzał. Uskoczyłem w bok ze ścieżki. Miałem nadzieję, że mnie nie zobaczył. A może jednak?
Wyszedł przez bramę na ruchliwą ulicę i skręcił na południe. Przestał być czujny. Czy to był Supermózg?
Kilka przecznic dalej wsiadł do taksówki. Przed Holiday Inn stały trzy inne. Wskoczyłem do pierwszej i kazałem jechać za nim.
Kierowca był Hindusem.
– A dokąd jedziemy, proszę pana? – zapytał.
– Jeszcze nie wiem – odpowiedziałem i pokazałem mu odznakę. Pokręcił głową.
– Ja to mam pecha – jęknął. – Jak na filmie: „Za tamtą taksówką”.
Szabo wysiadł z taksówki na Rhode Island Avenue w Northwest. Ja też. Przez chwilę oglądał wystawy sklepowe. Przynajmniej na to wyglądało. Wydawał się teraz odprężony. Po wyjściu ze szpitala uspokoił się. Pewnie dlatego, że wszystkich wykołował.
W końcu wszedł do niskiego, zniszczonego budynku z piaskowca. W podziemiach mieściła się chińska pralnia jakiegoś A. Lee.
Co on tam robił? Wymykał się tylnym wyjściem? Nagle w oknie na drugim piętrze zapaliło się światło. Szabo przeszedł kilka razy przez pokój. To był on. Wysoki i brodaty. Przychodziły mi do głowy różne myśli. Nikt w szpitalu nie wie, że Szabo ma mieszkanie w mieście. W jego kartotece nie znalazłem żadnej wzmianki o tym.
Udaje bezradnego, nieszkodliwego i bezdomnego. Takie pozory stworzył. Nareszcie odkryłem jego tajemnicę. Co to oznaczało?
Читать дальше