– Proste pytanie, skomplikowana odpowiedź. Mój ojciec był pilotem wojskowym. Walczył w drugiej wojnie światowej. Stracił obie nogi. Miałem wtedy siedem lat. Spędziłem mnóstwo czasu w szpitalach dla weteranów. Nienawidziłem ich. Nie bez powodu. Chciałem coś zrobić, żeby były lepsze od tych, które znał mój ojciec.
– Udało się?
– Jestem tu dopiero od ośmiu miesięcy. Zająłem miejsce doktora Francisa. Przeniósł się do szpitala weteranów na Florydzie. Po prostu nie dają nam pieniędzy. To hańba narodowa, ale nikt się tym nie przejmuje. „Sześćdziesiąt minut” i „Dateline” powinny robić o tym programy co tydzień, żeby wreszcie ktoś się nami zainteresował. A co do pańskiego zabójcy, nie wiem, co mógłbym powiedzieć.
– Nie wierzy pan, że tu jest, prawda?
Marcuse pokręcił głową.
– Musiałby być prawdziwym Supermózgiem. Gdyby się tu ukrywał, wyszłoby na to, że potrafił wszystkich oszukać.
Widzę cię, doktorze Cross. A ty nie masz pojęcia, kim jestem. Mógłbym podejść i dotknąć cię.
Jestem o wiele sprytniejszy od ciebie. O wiele sprytniejszy, niż myślisz. To fakt, który można sprawdzić. Przeszedłem mnóstwo testów na inteligencję i testów psychologicznych. Widziałeś moje wyniki? Byłeś pod wrażeniem?
Wczoraj rano w pokoju rekreacyjnym siedziałem dokładnie jedno krzesło od ciebie. Przyglądałem ci się. Zastanawiałem się, czy naprawdę jesteś Aleksem Crossem. A może się mylę? Byliśmy tak blisko siebie, że mógłbym złapać cię za gardło. Spodziewałbyś się tego?
Przyznam, że twoja obecność tutaj zaskoczyła mnie. Widziałem twoje zdjęcie – jesteś znany. A potem zjawiłeś się tutaj. Sprawiłeś, że wszystkie moje paranoidalne marzenia i fantazje stały się prawdą.
Co tu robisz, doktorze Cross? Jak mnie znalazłeś, do cholery? Jesteś aż taki dobry?
Wciąż od nowa zadaję sobie to pytanie. Rozbrzmiewa w mojej głowie jak litania.
Co tu robi Alex Cross? Czy jest dobry?
Zamierzam sprawić ci niespodziankę. Układam specjalny plan na twoją cześć.
Obserwuję, jak odchodzisz w głąb korytarza, starając się nie pobrzękiwać kluczami. I układam nowy plan.
Jesteś teraz jego częścią.
Musisz bardzo uważać, doktorze Cross.
Jesteś o wiele bardziej bezbronny, niż myślisz. Nawet nie masz pojęcia jak.
Wiesz co? Podejdę i dotknę ciebie.
Mam cię!
– Wygląda na to, że szpital to ślepa uliczka, Betsey. Sprawdziłem wszystkich: lekarzy, pielęgniarzy, pacjentów. Nie wiem, czy wrócimy tam z Sampsonem w przyszłym tygodniu. Może Macdougall nas wykołował? A może Supermózg bawi się z nami? Wiadomo coś więcej o Walshu i Doudzie?
Betsey pokręciła głową. Była przybita i zawiedziona.
– Doud się nie znalazł. Zniknął bez śladu.
Siedzieliśmy w jej gabinecie z nogami na biurku Betsey. Piliśmy z butelek mrożoną herbatę i narzekaliśmy. Potrafiła słuchać, jeśli chciała lub musiała.
– Czego się na razie dowiedziałeś? – zapytała. – Chciałabym to przemyśleć.
– Nie znaleźliśmy żadnych powiązań pacjentów ani personelu z porwaniem autokaru czy napadami na banki. Nikt nie pasuje do takiej roboty. Nawet lekarze. Może Marcuse, ale wydaje się w porządku. Pół tuzina twoich agentów przekopało cały szpital, i nic, Betsey. W weekend jeszcze raz przejrzę akta.
– Ale uważasz, że go zgubiliśmy?
– Ciągle to samo: nie mamy podejrzanych. Jakby Supermózg potrafił zapadać się pod ziemię, kiedy chce.
Przetarła pięściami oczy i popatrzyła na mnie.
– Departament sprawiedliwości wierzy Macdougallowi. Chcą nadal obserwować Hazelwood. Potem sprawdzą wszystkie szpitale dla weteranów w całym kraju. Co oznacza, że będę musiała szukać dalej. Ale ty uważasz, że Macdougall i jego kolesie pomylili się?
– Albo dali się wykołować. A może Macdougall wymyślił to wszystko? I pewnie dostanie to, na co liczył. Jak powiedziałem, przejrzę akta jeszcze raz. Nie poddaję się.
Betsey patrzyła w okno.
– Więc planujesz pracować przez cały weekend? Szkoda. Przydałaby ci się przerwa.
Pociągnąłem łyk herbaty i przyjrzałem się jej.
– Masz na myśli coś konkretnego?
Roześmiała się z wdziękiem i dmuchnęła ze świstem w butelkę.
– Chyba już czas, Alex. Oboje potrzebujemy trochę relaksu w starym, dobrym stylu. Co ty na to, żebym wpadła po ciebie w sobotę około południa?
Ze śmiechem pokręciłem głową.
– Czy to oznacza zgodę? – zapytała.
Przytaknąłem.
– Chyba rzeczywiście potrzebuję trochę relaksu „w starym, dobrym stylu”. Nawet na pewno.
W sobotę nie mogłem się doczekać południa. Musiałem się czymś zająć. Zrobiliśmy z dziećmi zakupy i wstąpiliśmy do nowego zoo w Southeast. Przestałem myśleć o Supermózgu. A także o Walshu, Doudzie, szpitalu dla weteranów i zbrodniach.
Betsey wpadła po mnie punktualnie o dwunastej. Przyjechała niebieskim saabem. Samochód był wypolerowany na wysoki połysk. Wyglądał jak nowy. Zapowiadał się przyjemny dzień.
Wiedziałem, że Jannie obserwuje mnie przez okno swojego pokoju. Odwróciłem się, zrobiłem śmieszną minę i pomachałem do niej. Uśmiechnęła się od ucha do ucha i też mi pomachała. Razem z kotką Rosie dostroiły się do mojej „opery mydlanej”.
Nachyliłem się do okna saaba. Betsey włożyła białą, jedwabną bluzkę i jasną kurtkę skórzaną. Potrafiła doskonale wyglądać, jeśli chciała. A dziś chyba chciała.
– Zawsze jesteś dokładnie o czasie. Jak Supermózg – zażartowałem.
– Jak Superfiut – poprawiła. – Czy to nie byłby wspaniały koniec tej sprawy, Alex? Ja nim jestem. Złapałeś mnie, bo popełniłam jeden fatalny błąd: zakochałam się w tobie do szaleństwa.
Wsiadłem do samochodu.
– Naprawdę, starsza agentko Cavalierre?
Roześmiała się wdzięcznie. Pozbyła się wszystkich hamulców.
– A czy nie poświęcam dla ciebie mojego cennego weekendu?
– Dokąd jedziemy? – zapytałem.
– Niedługo zobaczysz. Mam superplan.
– Nie wątpię.
Po dziesięciu minutach skręciła na kolisty podjazd do hotelu Four Seasons na Pennsylvania Avenue. Lekki wiatr poruszał flagami. Na ceglanym dziedzińcu rosło mnóstwo bluszczu bostońskiego. Bardzo ładny widok.
Spojrzała na mnie niepewnie. Była trochę zdenerwowana.
– Może być? – zapytała.
– Myślę, że tak. Wygodne miejsce. Doskonały plan.
Uśmiechnęła się zachęcająco.
– Po co tracić czas na długą podróż, prawda?
Była niesamowita jak na agentkę FBI; zwłaszcza inteligentną i ambitną agentkę. Podobał mi się jej styl: sięgała po to, co chciała. Zastanawiałem się, czy zwykle to dostaje.
Wpisała nas wcześniej do hotelowego rejestru, więc od razu pojechaliśmy do pokoju na ostatnim piętrze. Cały czas szedłem za nią. Obserwowałem jej chód.
– Coś państwo potrzebują? – zapytał młody, ale natrętny portier, kiedy weszliśmy do apartamentu.
Dałem mu napiwek.
– Dzięki za odprowadzenie do pokoju. Wychodząc, niech pan zamknie drzwi. Tylko delikatnie.
Skinął głową.
– Mamy doskonałą obsługę kelnerską – pochwalił się. – Najlepszą w Waszyngtonie.
Betsey uśmiechnęła się i spławiła go gestem.
– Dzięki. I przypominam o drzwiach: delikatnie. Żegnam.
Betsey już ściągała kurtkę. Zanim drzwi się zamknęły, trzymałem ją w ramionach. Całowaliśmy się i ocieraliśmy o siebie jak w tańcu. Oboje byliśmy zauroczeni. Całkiem nieźle, pomyślałem. Relaks w starym, dobrym stylu. Czy nie to mi obiecywała?
Читать дальше