Macdougall wzruszył ramionami.
– Przyszło nam to do głowy. Trzecie spotkanie miało zadecydować, czy w to wchodzimy, czy nie. Mogliśmy zgarnąć połowę z trzydziestu milionów. Jasne, że w to weszliśmy. On wiedział, że się zdecydujemy. Próbowaliśmy wytargować większą działkę. Wyśmiał nas. Nie chciał o tym słyszeć. Zgodziliśmy się na jego warunki. Powiedział, że albo je przyjmiemy, albo wypadamy z gry. Po spotkaniu wyszedł z hotelu. Tym razem pilnowało go dwóch naszych. Facet był wysoki, nabity i z czarną brodą. Podejrzewaliśmy, że to przebranie. Chłopcy znów go o mało nie zgubili. Ale udało im się. Mieli fart. Zobaczyli, że wszedł do szpitala dla weteranów Hazelwood w Waszyngtonie. Już tam został. Nie wiemy, jak naprawdę wygląda, ale nie wyszedł stamtąd.
Macdougall zamilkł. Popatrzył kolejno na Weissa, Betsey i na mnie.
– To psychol, mili państwo. Siedzi w wariatkowie. Tam go dorwiecie.
Agenci FBI natychmiast pojechali do szpitala Hazelwood. Wyciągnęli akta wszystkich pacjentów i całego personelu. Urząd do spraw Weteranów sprzeciwiał się, ale szybko ustąpił.
Kopie akt pacjentów trafiły do mnie. Przez resztę dnia porównywałem je z kartotekami personelu i klientów MetroHartford. Dziękowałem Bogu za komputery. Nawet jeśli Supermózg był w szpitalu, nikt nie wiedział, jak wygląda. Nadal brakowało jego połowy z trzydziestu milionów dolarów. Ale zbliżyliśmy się do niego bardziej niż kiedykolwiek. Odzyskaliśmy prawie cały łup nowojorskich detektywów. Rozpłynęło się tylko kilkaset tysięcy. Każdy z pięciu aresztowanych gliniarzy próbował pójść z nami na jakiś układ.
Około wpół do dziesiątej wieczorem poszliśmy z Betsey na kolację do nowojorskiej restauracji „Ecco”. Włożyła żółtą sukienkę, złote kolczyki i bransoletki. Wszystko to tworzyło znakomity kontrast z jej opalenizną i czarnymi włosami. Sądzę, że wiedziała, jak świetnie się prezentuje. Wyglądała bardzo kobieco.
– Czy to randka? – zapytała, kiedy usiedliśmy przy stoliku w przytulnym, ale hałaśliwym lokalu na Manhattanie.
Uśmiechnąłem się.
– Może coś z tego wyjdzie. Jeśli nie będziemy rozmawiać o pracy.
– Masz na to moje słowo. Nawet gdyby wszedł tutaj Supermózg i przysiadł się do nas.
– Przykro mi z powodu Jima Walsha – powiedziałem.
Jeszcze nie mieliśmy okazji porozmawiać o tym.
– Wiem, Alex. Mnie też. To był naprawdę porządny facet.
– Zaskoczyło cię jego samobójstwo?
Położyła dłoń na mojej.
– Tak. Kompletnie. Ale nie mówmy dziś o tym, okay?
Po raz pierwszy opowiedziała mi trochę o sobie. Pochodziła z rodziny katolickiej i skończyła szkołę średnią Johna Carrolla w Waszyngtonie. Wychowywali ją w surowej dyscyplinie. Matka umarła, kiedy Betsey miała szesnaście lat. Ojciec był sierżantem w wojsku, potem strażakiem.
– Chodziłem z dziewczyną z twojej szkoły – powiedziałem. – W śmiesznym, niemodnym mundurku.
Betsey zabawnie zamrugała oczami.
– Ostatnio?
Miała poczucie humoru. Powiedziała, że wyniosła je z domu i ze swojej dzielnicy.
– Każdy chłopak w naszej okolicy musiał się wygłupiać. Inaczej miał przechlapane. Mój ojciec chciał mieć syna, a urodziłam się ja. Był twardym facetem, ale lubił pożartować. Umarł w pracy na atak serca. Chyba dlatego haruję co dzień jak wariatka.
– Ja straciłem rodziców, kiedy nie miałem nawet dziesięciu lat. Wychowywała mnie babcia. I też całe życie haruję.
– Skończyłeś Georgetown, a potem Johns Hopkins, tak?
Przewróciłem oczami i roześmiałem się.
– Dobrze się przygotowałaś do randki. Tak, mam doktorat z psychologii z Johns Hopkins. Jestem za bardzo wykształcony jak na gliniarza.
Roześmiała się.
– Ja też poszłam do Georgetown. Ale po tobie.
– Tylko cztery krótkie lata, agentko Cavalierre. Dobrze grałaś w lacrosse.
Zmarszczyła brwi.
– To raczej ty przygotowałeś się do randki.
Roześmiałem się.
– Nie, nie… Po prostu raz widziałem, jak grałaś.
– Zapamiętałeś to?!
– Zapamiętałem ciebie. Szybko biegałaś. Najpierw nie mogłem tego skojarzyć, ale potem sobie przypomniałem.
Betsey zapytała o moją trzyletnią prywatną praktykę psychologa.
– Wolałeś być detektywem?
– Lubię akcję.
– Ja też – przyznała.
Porozmawialiśmy trochę o naszych rodzinach. Opowiedziałem jej, jak zginęła moja żona Maria. Pokazałem zdjęcia starszych dzieci i małego Aleksa.
– Nigdy nie byłam mężatką – powiedziała cicho Betsey. – Mam pięć młodszych sióstr. Wszystkie wyszły za mąż i mają dzieci. Przepadam za nimi. Nazywają mnie ciocią Gliną.
– Mogę ci zadać osobiste pytanie?
Skinęła głową.
– Strzelaj. Zniosę wszystko.
– Chciałaś się kiedyś ustatkować, ciociu Glino?
– To pytanie osobiste czy profesjonalne, doktorze?
Wyczułem, że jest bardzo ostrożna. Poczucie humoru było prawdopodobnie jej najlepszą tarczą.
– Przyjacielskie – odpowiedziałem.
– Wiem, Alex. Miałam kiedyś bliskich przyjaciół. Facetów, kilku chłopaków. Ale kiedy sprawa robiła się poważna, zawsze się wycofywałam. O, cholera, wygadałam się.
Uśmiechnąłem się.
– Prawda zawsze w końcu wyjdzie na wierzch.
Przysunęła się bliżej. Pocałowała mnie w czoło, potem delikatnie w usta. Trudno było się jej oprzeć.
– Lubię być z tobą – powiedziała. – I bardzo lubię z tobą rozmawiać. Idziemy?
Wróciliśmy do hotelu. Odprowadziłem ją do pokoju. Pocałowaliśmy się przed drzwiami i podobało mi się to jeszcze bardziej niż za pierwszym razem w Hartford. Powoli i spokojnie do zwycięstwa.
– Jeszcze nie jesteś gotowy? – raczej stwierdziła, niż zapytała.
– Nie.
Uśmiechnęła się.
– Ale jesteś już blisko.
Weszła do pokoju i zamknęła drzwi.
– Nie wiesz, co tracisz – zawołała z wewnątrz.
Uśmiechałem się w drodze do swojego pokoju. Chyba wiedziałem, co tracę.
– Jesteśmy! – zawołał John Sampson i klasnął w dłonie. – Gdzie się chowacie, źli faceci?
W środę o szóstej rano wygramoliliśmy się obaj z mojego starego porsche na parkingu służbowym szpitala Hazelwood na North Capitol Street w Waszyngtonie. Duży budynek położony był w dużej odległości od Wojskowego Centrum Medycznego Waltera Reeda i niedaleko od Domu Żołnierza i Lotnika.
Tutaj zadekował się Supermózg? – zastanawiałem się. Czy to możliwe? Tak twierdził Brian Macdougall. Ta informacja była jego asem atutowym.
John i ja włożyliśmy sportowe koszulki, workowate spodnie khaki i wysokie adidasy. Mieliśmy pracować w szpitalu dzień lub dwa. Jak dotąd FBI nie udało się zidentyfikować Supermózga wśród pacjentów i personelu.
Teren szpitala otaczał wysoki, porośnięty bluszczem mur z kamieni polnych. Krajobraz nie był ciekawy: trochę krzaków, kilka drzew liściastych i iglastych, proste ławki.
Wskazałem jasnożółty sześciopiętrowy budynek najbliżej nas.
– To szpital główny.
Wokół stało jeszcze sześć mniejszych budowli przypominających bunkry. Sampson zmrużył oczy.
– Już tu byłem. Znałem kilku facetów z Wietnamu, którzy tutaj skończyli. Nie byli zachwyceni. Jak nie chcieli jeść, wpychali im rurki do nosa. Parszywe miejsce.
Spojrzałem na niego i pokręciłem głową.
– Hazelwood naprawdę ci się nie podoba.
– Nie podoba mi się system opieki medycznej nad weteranami. Nie podoba mi się traktowanie mężczyzn i kobiet, którzy ucierpieli, walcząc na wojnie. Większość tutejszego personelu jest jednak w porządku. Prawdopodobnie nie używają już nawet w ogóle rurek do nosa.
Читать дальше