James Walsh leżał skulony w łazience obok sypialni. Kafelki podłogi były zalane krwią. Kiedy tu wszedłem, zobaczyłem natychmiast, co zostało z tylnej części jego głowy.
Doud stanął za mną. Trzymał list pożegnalny, który umieszczono w plastikowej torebce na dowody. Przeczytałem go bez wyjmowania. Walsh napisał do swoich dwóch synów, Andrew i Petera:
Mam już w końcu dosyć. Mojej pracy, tego śledztwa, wszystkiego. Naprawdę mi przykro.
Kocham was.
Wasz ojciec
Przestraszył mnie dźwięk telefonu. Dzwoniła „komórka” Douda. Zgłosił się i oddał mi ją.
– To do ciebie. Betsey.
– Jestem jeszcze w Nowym Jorku – usłyszałem jej głos. – Jadę na lotnisko. Och, Alex… Biedny Jim. Nie wierzę, że się zabił. Jaki miałby powód? To do niego zupełnie niepodobne.
Rozpłakała się i mimo że znajdowała się tak daleko, była mi teraz bliższa niż kiedykolwiek.
Nie powiedziałem jej, co myślę. Czułem niepokój. Może miała rację. Może James Walsh nie popełnił samobójstwa.
W poniedziałek rano wróciłem do Nowego Jorku. O dziewiątej mieliśmy odprawę w centrali FBI na Manhattanie. Zdążyłem na czas. Dusiłem w sobie różne obawy i udawałem, że wszystko jest w porządku.
Wszedłem do sali konferencyjnej w ciemnych okularach. Betsey musiała wyczuć moją obecność. Podniosła wzrok znad sterty papierów i skinęła mi smutno głową. Mogłem się założyć, że w nocy myślała o Walshu. Tak jak ja.
Ledwo usiadłem na wolnym krześle, zaczął przemawiać prawnik z departamentu sprawiedliwości. Był trochę po pięćdziesiątce, sprawiał wrażenie sztywnego, niemal zupełnie pozbawionego uczuć, i nosił szary, lśniący garnitur z wąskimi klapami. Sądząc po wyglądzie, co najmniej dwudziestoletni.
– Zawarliśmy umowę z Brianem Macdougallem – oznajmił.
Spojrzałem na Betsey. Pokręciła głową i przewróciła oczami. Już wiedziała.
Nie wierzyłem własnym uszom. Słuchałem uważnie każdego słowa.
– Nic nie może wyjść poza ściany tej sali. Nie będzie żadnego komunikatu dla prasy. Detektyw Macdougall zgodził się na rozmowę z prowadzącymi śledztwo. Opowie o porwaniu autokaru w Waszyngtonie. Ma cenne informacje, które mogą doprowadzić do schwytania wyjątkowo groźnego przestępcy, zwanego Supermózgiem.
Byłem zupełnie zaszokowany. Wydymali mnie! Cholerny departament sprawiedliwości dogadał się przez ostatni weekend z Macdougallem. Mogłem się założyć, że facet postawił na swoim. Chciało mi się rzygać. Ale od kiedy byłem gliną, departament sprawiedliwości zawsze działał w ten sposób.
Macdougall wiedział dokładnie, na co może liczyć. Pozostawało tylko pytanie, czy naprawdę wystawi nam Supermózga. Czy w ogóle wie coś ważnego?
Wkrótce miałem się o tym przekonać. Przed południem pojechaliśmy go przesłuchać w więzieniu miejskim. Policję nowojorską reprezentował detektyw Harry Weiss, FBI – Betsey Cavalierre.
Macdougall miał przy sobie dwóch prawników. Żaden nie nosił dwudziestoletniego garnituru. Wyglądali na zręcznych, bystrych, bardzo drogich. Detektyw podniósł wzrok, kiedy weszliśmy do małego pokoju.
– Śmierdząca sprawa, co? – zagadnął.
– Zgadzam się. Ale taki mamy system.
Filozof Macdougall usiadł między swoimi prawnikami i zaczęliśmy przesłuchanie.
Betsey nachyliła się do mnie.
– To powinno być dobre – szepnęła. – Zobaczymy, co kupił departament sprawiedliwości.
Zaczęło się fatalnie. Detektyw Weiss z wydziału wewnętrznego policji nowojorskiej postanowił mówić za nas wszystkich. Uznał, że należy zacząć od samego początku, i skrupulatnie analizował wcześniejsze zeznanie Macdougalla, zdanie po zdaniu.
Koszmar. Miałem ochotę mu przerwać, ale powstrzymałem się. Za każdym razem, gdy zadawał pytanie lub wygłaszał bezsensowne uwagi krytyczne pod adresem Macdougalla, kopaliśmy się z Betsey pod stołem.
W końcu Macdougall nie wytrzymał.
– Ty pieprzony frajerze! – wypalił do Weissa. – Tu nie chodzi o twoją tłustą dupę. Z wami tak zawsze. Marnujesz mój czas. Nie będę z tobą gadał.
Weiss nie zareagował, jakby nie zrozumiał.
Macdougall zerwał się z miejsca.
– Zadajesz głupie pytania, palancie! – ryknął. – Tracimy tylko wszyscy czas przez ciebie!
Potem podszedł do brudnego, zakratowanego, osłoniętego metalowym ekranem okna. Jego prawnicy stanęli przy nim. Powiedział coś do nich i wszyscy trzej ryknęli śmiechem. Dowcipniś z tego Macdougalla, pomyślałem.
Siedzieliśmy przy stole i obserwowaliśmy ich. Betsey uspokajała Weissa. Starała się utrzymać wspólny front.
– Pieprzę go – warknął Weiss. – Mogę pytać, o co chcę. Kupiliśmy skurwysyna.
Przytaknęła.
– Masz rację, Harry. Ale on chyba nie lubi wydziału wewnętrznego. Typowy detektyw. Może Aleksowi pójdzie lepiej.
Weiss najpierw pokręcił głową, potem się poddał.
– Niech będzie. Spróbujcie z tym palantem po swojemu. Gramy w jednej drużynie.
Betsey poklepała go po ramieniu.
– Właśnie. Dzięki, że się zgodziłeś.
Macdougall uspokoił się i wrócił do stołu. Nawet przeprosił Weissa.
– Bez urazy, stary. Trochę mnie poniosło. Wiesz, jak to jest.
Poczekałem chwilę, żeby Weiss przyjął przeprosiny, ale on milczał. W końcu zacząłem.
– Co masz dla nas ważnego, Macdougall? Wiesz, co chcemy usłyszeć.
Macdougall spojrzał na obu prawników i uśmiechnął się.
– W porządku, spróbujmy. Proste pytania, proste odpowiedzi. Spotkałem się z tym Supermózgiem trzy razy. Tylko w Waszyngtonie. Zawsze dawał nam na „koszty podróży”, jak to nazywał. Pięćdziesiąt kawałków za przyjazd. Opłacało się. I ciekawiło nas, o co chodzi. Był wielkim cwaniakiem. Wszystko miał przemyślane. Wiedział, o czym gada. Od razu obiecał nam piętnaście baniek udziału. Dokładnie rozpracował MetroHartford. Ułożył szczegółowy plan. Czuliśmy, że to się uda. I udało się.
– Skąd o was wiedział? – zapytałem. – Jak się z wami skontaktował?
Wyglądało na to, że Macdougallowi spodobało się pytanie.
– Przez naszego znajomego prawnika – odpowiedział i zerknął na swoich dwóch adwokatów. – Ale to żaden z tych panów. Trafił do nas przez kogoś innego. Nie wiem dokładnie, kto mu dał cynk. Ale wiedział, kim jesteśmy i jak pracujemy. To ważne, Weiss. Zanotuj to. Kto mógł nas znać? Gliniarz? Któryś z naszych? Agent FBI? Glina z Waszyngtonu? A może ktoś w tym pokoju? To mógł być każdy.
Weiss ledwo nad sobą panował. Poczerwieniał. Przypinany kołnierzyk jego białej koszuli wydawał się o kilka numerów za mały.
– Ale ty już wiesz, kto to jest, Macdougall? Zgadza się?
Macdougall spojrzał na mnie i Betsey. Pokręcił głową. On też nie ufał Weissowi.
– Dojdziemy do tego, co wiem, a czego nie wiem. Nie lekceważcie informacji, że nas znał. Wiedział o detektywie Crossie. I o agentce Cavalierre. Wiedział wszystko. To ważne.
– Masz rację – przytaknąłem. – Mów dalej.
– W porządku. Zanim zgodziliśmy się na drugie spotkanie, próbowaliśmy ustalić, kim jest ten cholerny Supermózg. Nawet rozmawialiśmy o nim z FBI. Wykorzystaliśmy wszystkie kontakty. Ale nic nie znaleźliśmy. Żadnego śladu. No więc umówiliśmy się z nim drugi raz. Bobby Shaw próbował go śledzić po jego wyjściu z hotelu. Ale zgubił faceta.
– I dlatego pomyśleliście, że to może być gliniarz? – zapytałem.
Читать дальше