Betsey wydawała się naelektryzowana, a jednocześnie odprężona. Była pełna kontrastów. Mała i lekka, ale wysportowana i silna. Bardzo inteligentna i poważna, ale zabawna, ironiczna i lekceważąca. I seksowna jak cholera. O, tak!
Upadliśmy na łóżko. Nie wiem, kto prowadził w tym „tańcu”, to było bez znaczenia. Wtuliłem twarz w jej miękką, jedwabną bluzkę. Potem spojrzałem w jej piwne oczy.
– Jesteś bardzo pewna siebie. Rezerwacja hotelu i tak dalej.
– Nadszedł czas – odpowiedziała po prostu.
Zdjąłem jej bluzkę i czarną, krótką spódniczkę. Gładziłem ją delikatnie po twarzy, ramionach, nogach i stopach. Minęło dobre pół godziny, zanim się rozebraliśmy.
– Masz cudowny dotyk – szepnęła. – Nie przestawaj.
– Nie przestanę. Lubię to. To ty nie przestawaj.
– Boże, jak dobrze! Alex! – krzyknęła, zupełnie nie w swoim stylu.
Całowałem miejsca, gdzie ją dotykałem. Miała bardzo ciepłą skórę. Używała doskonałych perfum. Powiedziała, że to Forever Alfreda Sunga. Całowałem ją w usta – może nie całą wieczność, jak sugerowała nazwa perfum – ale bardzo, bardzo długo.
„Potańczyliśmy” jeszcze trochę. Obejmowaliśmy się, całowaliśmy i ocieraliśmy o siebie. Mieliśmy mnóstwo czasu. Boże, brakowało mi kogoś takiego jak ona.
– Teraz? – szepnęło w końcu jedno z nas.
Nadszedł właściwy moment.
Wziąłem Betsey bardzo, bardzo wolno. Wchodziłem w nią, najdalej jak mogłem. Byłem na górze, ale opierałem się na przedramionach. Poruszaliśmy się razem. Zgodnie i bez wysiłku. Zaczęła mruczeć. Tak słodko, że wibrowałem jak kamerton.
– Dobrze mi z tobą – powiedziałem. – Bardzo. Nawet lepiej, niż się spodziewałem.
– Mnie z tobą też. Mówiłam ci, że to lepsze od ścigania Supermózga.
– O wiele lepsze.
– Teraz! Proszę…
Zasnęliśmy, trzymając się w objęciach.
Obudziłem się pierwszy. Była prawie szósta po południu. Nie obchodziła mnie godzina. Ani dzień tygodnia. Zadzwoniłem do domu i sprawdziłem, czy wszystko w porządku. Cieszyli się, że wreszcie pozwoliłem sobie na trochę relaksu.
Ja też się cieszyłem. Patrzyłem na śpiącą nago Betsey i myślałem, że mógłbym się jej tak przyglądać bez końca. Postanowiłem przygotować dla nas gorącą kąpiel. Powinienem? Jasne. Dlaczego nie?
W łazience obok jej rzeczy zauważyłem słoik z niebieskimi kulkami musującymi do kąpieli. Dawno mnie wyprzedziła. Zastanowiłem się, czy mi się to podoba. Uznałem, że tak.
Wanna napełniała się wolno, kiedy za plecami usłyszałem głos Betsey.
– Dobry pomysł. Miałam ochotę na kąpiel z tobą.
Obejrzałem się. Była naga.
– Myślałaś o tym wcześniej?
– Oczywiście. Bardzo często. A co robię na odprawach, jak ci się zdaje?
Kilka minut później weszliśmy razem do wanny. Wspaniałe uczucie. Antidotum na ciężką pracę, napięcie i frustrację ostatnich tygodni.
Betsey popatrzyła mi w oczy.
– Lubię być z tobą – szepnęła. – Nie chcę rozstać się ani z tą wanną, ani z tobą. To raj.
– Mają tu doskonałą obsługę kelnerską – przypomniałem. – Najlepszą w Waszyngtonie. Pewnie podadzą nam jedzenie do wanny, jeśli ładnie poprosimy.
– No to spróbujmy – powiedziała.
Reszta soboty i niedzielny poranek były równie cudowne. Wydawały się niemal snem. Szkoda tylko, że czas uciekał tak szybko.
Im dłużej byłem z Betsey, im więcej z nią rozmawiałem, tym bardziej mi się podobała. Lubiłem ją już przed naszą wyprawą do hotelu Four Seasons. W sobotę tylko raz wspomnieliśmy o Supermózgu. Betsey zapytała, czy moim zdaniem, coś nam grozi. Czy Supermózg poluje na nas. Tego nie wiedzieliśmy, ale oboje mieliśmy broń.
W niedzielę około dziesiątej zjedliśmy śniadanie przy basenie. Siedzieliśmy na miękkich łóżkach wypoczynkowych owinięci w puszyste, biało-niebieskie ręczniki. Czytaliśmy „Washington Post” i „New York Timesa”. Czasem ktoś patrzył na nas ciekawie, ale ludzie, którzy mieszkają w hotelach sieci Four Seasons – zwłaszcza w Waszyngtonie – widują nie takie rzeczy. Na pewno wyglądaliśmy z Betsey na szczęśliwą parę.
Powinienem był wyczuć, że to nadchodzi. Nie wiem dlaczego, ale nagle zacząłem rozmyślać o człowieku stojącym za napadami, morderstwami i porwaniami: o Supermózgu. Próbowałem przestać, ale nie mogłem. Pogromca Smoków wrócił do pracy.
Spojrzałem na Betsey. Miała zamknięte oczy i wyglądała na całkowicie odprężoną. Tego ranka pomalowała sobie paznokcie na czerwono. Usta też. Już w ogóle nie przypominała agentki FBI. Była piękną, seksowną kobietą. Cieszyłem się, że z nią jestem.
Nie miałem ochoty psuć jej nastroju. Zasłużyła na trochę odpoczynku, leżała tak spokojnie.
– Betsey?
Uśmiechnęła się, ale nie otworzyła oczu. Poprawiła się na łóżku.
– Tak, z przyjemnością poszłabym z tobą do pokoju. Zrezygnowałabym nawet z wylegiwania się tutaj. Możemy zostawić ręczniki na krzesłach. Może jeszcze tu będą, jak wrócimy.
Uśmiechnąłem się i lekko pomasowałem jej plecy.
– Przepraszam, ale moglibyśmy porozmawiać o śledztwie? O nim?
Otworzyła i czujnie zmrużyła oczy. Znów była sobą. Zadziwiająca przemiana. Jest gorsza niż ja, pomyślałem.
– A co z nim? O czym myślałeś?
Przysunąłem się bliżej.
– Przez ostatnie tygodnie grzebaliśmy się tylko w sprawie MetroHartford. Przesłuchiwaliśmy Macdougalla. Zapomnieliśmy o napadach na banki. Muszę jeszcze raz przejrzeć stare kartoteki. Nawet akta personalne.
Trochę ją zaskoczyłem.
– W porządku. Ale chyba nie nadążam. Co ci chodzi po głowie? Co chcesz znaleźć?
– W banku First Union zginęły cztery osoby z personelu. Bez powodu. Myśleliśmy, że dla przykładu. Ale dlaczego? Coś mi tu nie pasuje.
Betsey znów przymknęła oczy. Widziałem po minie, że myśli gorączkowo.
– Facet chciał się zemścić na bankach i zgarnąć swoje piętnaście milionów.
– To w jego stylu. Jest dokładny i skuteczny. Wie o wszystkim. I chce mieć wszystko.
Otworzyła oczy. Popatrzyła na mnie i zacisnęła wargi.
– Jest jeszcze coś. To ważne.
Pocałowałem ją lekko w usta.
– Co?
– Nadal chcę iść z tobą do pokoju. Dopiero potem zajmiemy się starymi, zakurzonymi aktami.
Roześmiałem się.
– Dobry plan. Zwłaszcza pierwsza część.
O trzeciej po południu wróciliśmy do terenowego biura FBI. Betsey zadzwoniła wcześniej po akta sprawy First Union. Czekały na nią. Zabraliśmy się do roboty. W delikatesach na rogu zamówiliśmy herbatę mrożoną i kanapki.
Dwa razy.
Betsey w końcu spojrzała na mnie.
– Właściwie dlaczego grzebiemy się w tym?
– On prawdopodobnie zabił Walsha. I może Douda. To chory facet. Ciągle jest na wolności i to mnie cholernie niepokoi.
Przytaknęła.
– My też jesteśmy chorzy. Zobacz, dokąd zaszliśmy. Przysuń mi tamtą stertę. Boże, a było tak przyjemnie w Four Seasons.
Około jedenastej znalazłem małe, czarno-białe zdjęcie.
– Betsey? – zawołałem.
– Mhm?
– Ten facet był szefem ochrony w banku. Teraz jest pacjentem szpitala Hazelwood. Znam go. Rozmawiałem z nim. W jego kartotece szpitalnej nie ma śladu, że pracował w First Union. To musi być on.
Podałem jej zdjęcie. Szybko uzgodniliśmy, że Sampson i ja wrócimy rano do Hazelwood. Na razie Betsey starała się zebrać wszelkie dostępne informacje o Frederiku Szabo. Nudny, bezbarwny Frederic Szabo. Niech go szlag!
Читать дальше