Można to przypisać różnej wysokości łóżek, pomyślała Ewa, wyświetlając na monitorze trzeci obraz, który przedstawiał Georgie. Wszystkie kobiety miały przechylone głowy. W końcu siedziały, a on najprawdopodobniej stał. Ale kąt patrzenia, punkt, w który się wpatrywały… Tylko w przypadku Sharon był inny.
Nie odrywając wzroku od ekranu, Ewa zadzwoniła do doktor Miry.
– Nie obchodzi mnie, co robi – warknęła do mówiącej dudniącym głosem recepcjonistki. – To pilne.
Zaklęła, gdy kazano jej czekać i słuchać straszliwej cukierkowej muzyki, od której puchły jej uszy.
– Jedno pytanie – powiedziała, gdy tylko połączono ją z Mirą.
– Słucham, pani porucznik.
– Czy możliwe, byśmy mieli dwóch morderców?
– Jakiegoś naśladowcę? Mało prawdopodobne, jeśli weźmie się pod uwagę, że metody działania mordercy były trzymane w ścisłej tajemnicy.
– Cholerne przecieki. Znalazłam różnice w postępowaniu zabójcy. Niewielkie, ale wyraźne. – Zniecierpliwiona opisała je w skrócie. – Przyjmijmy pewną teorię, pani doktor. Pierwsze morderstwo zostało popełnione przez kogoś, kto dobrze znał Sharon, kto zabił w afekcie, po czym zdołał się na tyle opanować, by zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Dwa następne są odbiciem pierwszej zbrodni – wyrafinowane, szczegółowo przemyślane, popełnione przez kogoś bezwzględnego, wyrafinowanego, nie związanego ze swymi ofiarami. I wyższego, do cholery.
– To tylko teoria, pani porucznik. Przykro mi, ale bardziej prawdopodobne jest to, że wszystkie trzy morderstwa zostały popełnione przez tego samego człowieka, który z każdym sukcesem staje się coraz bardziej wyrachowany. Moim zdaniem nikt, kto nie był wtajemniczony w szczegóły pierwszej zbrodni, nie mógłby tak doskonale ich powielić w dwóch następnych.
Jej komputer także ocenił prawdopodobieństwo tej teorii na czterdzieści osiem przecinek pięć procent.
– Okay, dziękuję. – Ewa, ostudzona w swoim zapale, rozłączyła się. To głupie, że czuje się rozczarowana. O ileż byłoby gorzej, gdyby musiała szukać dwóch mężczyzn zamiast jednego?
Jej łącze znowu zabrzęczało. Zaciskając zęby ze złości, włączyła przycisk.
– Dallas, o co chodzi?
– Hej, słodka pani porucznik, facet może pomyśleć, że nic cię nie obchodzi.
– Nie mam czasu na zabawy, Charles.
– Hej, nie rozłączaj się. Mam coś dla ciebie.
– Jeśli to jakiś głupi dowcip…
– Nie, naprawdę. O rany, wystarczy poflirtować z kobietą raz czy dwa, a przestaje traktować cię poważnie. – Na jego idealnie obojętnej twarzy pojawił się wyraz cierpienia. – Prosiłaś mnie, żebym zadzwonił, gdybym sobie coś przypomniał, prawda?
– Prawda. – Trochę cierpliwości, nakazała sobie w duchu. – Więc, przypomniałeś sobie?
– Te pamiętniki nie dawały mi spokoju. Pamiętasz, powiedziałem, że zawsze wszystko zapisywała. Ponieważ ich szukasz, domyśliłem się, że nie było ich w mieszkaniu Sharon.
– Powinieneś zostać detektywem.
– Lubię swoją pracę. W każdym razie zaczajeni się zastanawiać, gdzie mogła je przechowywać. I przypomniałem sobie o skrytce depozytowej.
– Już to sprawdziliśmy. Dzięki, w każdym razie.
– Och! No, ale jak się do niej dostaniesz beze mnie? Sharon nie żyje. Ewa w ostatniej chwili powstrzymała się przed przerwaniem połączenia.
– Bez ciebie?
– No. Trzy lata temu poprosiła mnie, żebym podpisał się za nią przy otrzymywaniu skrytki. Powiedziała, że nie chce, by jej nazwisko znalazło się w spisie klientów.
Serce Ewy zaczęło walić młotem.
– Ale co jej to dało?
Charles uśmiechnął się nieśmiało i czarująco.
– Cóż, podałem ją za swoją siostrę. Mam jedną w Kansas City. Więc wpisaliśmy ją jako Annie Monroe. Wnosiła wszystkie opłaty za wynajmowanie skrytki, więc kompletnie o tym zapomniałem. Nie mam nawet pewności, czy ją zachowała, lecz pomyślałem, że może chciałabyś o tym wiedzieć.
– Gdzie jest ten bank?
– Na Manhattanie, przy Madison.
– Posłuchaj mnie, Charles. Jesteś w domu, prawda?
– Zgadza się.
– Zostań tam. Nigdzie się nie ruszaj. Będę u ciebie za piętnaście minut. Pojedziemy do banku, ty i ja.
– Jeśli tylko tyle mogę dla ciebie zrobić… Hej, dałem ci dobrą wskazówkę, słodka pani porucznik?
– Po prostu siedź w domu.
Wkładała już kurtkę, kiedy jej telełącze znowu zahuczało.
– Dallas.
– Tu oficer dyżurny. Dallas, ktoś chce z tobą rozmawiać. Obraz wyłączony. Ta osoba nie chce zostać zidentyfikowana.
– Ustaliliście, skąd dzwoni?
– Ustalamy.
– Zatem przełączcie. – Podniosła swoją torbę, gdy włączył się dźwięk. – Tu Dallas.
– Jest pani sama? – Rozległ się kobiecy, drżący głos.
– Tak. Chce pani, żebym jej pomogła?
– To nie była moja wina. Musi pani wiedzieć, że to nie była moja wina.
– Nikt pani nie wini. – Wyćwiczone ucho Ewy wychwyciło w głosie nieznajomej zarówno strach, jak i ból. – Po prostu proszę mi powiedzieć, co się stało.
– Zgwałcił mnie. Nie mogłam go powstrzymać. Ją także zgwałcił. Potem ją zabił. Mnie też mógł zabić.
– Proszę mi powiedzieć, gdzie pani jest? – Wpatrywała się w ekran, czekając na jakieś dane.
Urywany oddech, pojękiwanie.
– Powiedział, że to ma być tajemnica. Nie mogłam powiedzieć. Zabił ją, więc nie mogła powiedzieć. Teraz ja zostałam. Nikt mi nie uwierzy.
– Ja pani wierzę. Pomogę pani. Proszę mi powiedzieć… – Zaklęła, gdy połączenie zostało przerwane. – Skąd? – spytała przełączywszy się na oficera dyżurnego.
– Front Royal, Virginia. Numer siedem zero trzy, pięć pięć pięć, trzydzieści dziewięć zero osiem. Adres…
– Nie potrzebuję go. Połączcie mnie z kapitanem Ryanem Feeneyem z Wydziału Rozpoznania Elektronicznego. Szybko.
Dwie minuty to nie było wystarczająco szybko. Czekając Ewa omal nie wywierciła sobie dziury w skroni.
– Feeney, mam coś, i to naprawdę ważnego. – Co?
– Na razie nie mogę ci powiedzieć, ale jesteś mi potrzebny. Musisz pojechać po Charlesa Monroe.
– Chryste, Ewo, mamy go?
– Jeszcze nie. Monroe zaprowadzi cię do skrytki depozytowej Sharon. Dobrze się nim zajmij, Feeney. Jeszcze będzie nam potrzebny. I cholernie dobrze zajmij się tym, co znajdziesz w skrytce.
– Co zamierzasz zrobić?
– Muszę złapać samolot. – Przerwała połączenie, po czym zadzwoniła do Roarke'a. Straciła kolejne trzy cenne minuty, zanim pokazał się na monitorze.
– Miałem do ciebie dzwonić, Ewo. Wygląda na to, że będę musiał polecieć do Dublina. Może chciałabyś mi towarzyszyć?
– Roarke, potrzebny mi twój samolot. Natychmiast. Muszę jak najszybciej dostać się do Virginii. Jeśli będę korzystać z policyjnych albo publicznych środków transportu…
– Samolot będzie czekał na ciebie. Terminal C, wejście 22. Zamknęła oczy.
– Dzięki. Jestem twoją dłużniczką.
Jej wdzięczność trwała, dopóki nie przybyła na miejsce i nie ujrzała czekającego na nią Roarke'a.
– Nie mam czasu na rozmowę – powiedziała oschle. Jej długie nogi błyskawicznie pokonywały odległość między wejściem a windą.
– Pogadamy podczas lotu.
– Nie lecisz ze mną. To oficjalne…
– To jest mój samolot, pani porucznik – przerwał jej łagodnie, gdy drzwi kabiny zamknęły się i winda zaczęła cicho sunąć w górę.
– Czy zawsze musisz stawiać warunki?
Читать дальше