Lola nie miała ich tak dużo, przypomniała sobie. Dwie pary pantofli na śmiesznie wysokich obcasach, parę dziewczęcych sandałów wiązanych na rzemyki i parę tenisówek – wszystkie wepchnięte do jej wąskiej szafki.
Ale Sharon była tak dobrze zorganizowana, jak próżna. Jej buty były starannie poukładane w rzędach po…
Błąd. Czując, że ciarki chodzą jej po skórze, Ewa cofnęła się. Coś tu nie grało. Szafa była tak samo duża jak pokój i wykorzystana w każdym calu. Teraz zobaczyła, że na półkach jest przerwa długości jednej stopy. Stało się tak, ponieważ buty były poukładane w sterty po sześć pudełek, a takich stert było w rzędzie osiem.
Nie leżały tak, kiedy Ewa weszła tu po raz pierwszy, ani kiedy stąd wychodziła. Były ułożone w zależności od koloru i charakteru.
Po cztery pudełka w stercie, pamiętała doskonale, po dwanaście stert w rzędzie.
Taki drobny błąd, pomyślała z uśmiechem. Lecz człowiek, który popełni jeden błąd, może zrobić i drugi.
Może pani powtórzyć, poruczniku?
– Poprzestawiał pudełka z butami, panie komendancie. – Przebijając się przez korki uliczne, drżąc z zimna, gdyż grzejnik w samochodzie dmuchał ciepławym powietrzem tylko na jej stopy, Ewa nawiązała łączność ze swoim szefem. Sterowiec z turystami trzymał się tuż nad ziemią, donośny głos przewodnika radził, jak robić zakupy w podniebnych sklepach. Jakaś kretyńska ekipa drogowa, posiadająca zezwolenie na używanie w ciągu dnia maszyn o dużej mocy, wierciła dojazd do tunelu na rogu Szóstej i Siedemdziesiątej Ósmej. Ewa spróbowała przekrzyczeć hałas.
– Może pan obejrzeć dyskietki z jej mieszkania. Pamiętam, jaki był układ szafy. Zrobiła na mnie wrażenie, bo nie sądziłam, że jedna osoba może mieć tyle rzeczy i trzymać je w takim porządku. Wrócił.
– Wrócił na miejsce zbrodni? – spytał Whitney oschłym tonem.
– Komunały biorą się z faktów. – Mając nadzieję, że sąsiednia ulica będzie choć trochę spokojniejsza, skręciła w przecznicę i wylądowała za rozklekotanym mikrobusem. Czy żaden mieszkaniec Nowego Jorku nie pozostał w domu? – W przeciwnym razie nie byłyby komunałami – zakończyła i włączyła automatycznego kierowcę, by wsadzić ręce w kieszenie i w ten sposób je ogrzać. – Zauważyłam też inne rzeczy. Trzymała biżuterię w podzielonej na przegródki szufladzie. Pierścionki w jednej przegródce, bransoletki w drugiej, i tak dalej. Kilka łańcuchów było splątanych, kiedy zajrzałam tam ponownie.
– Ekipa techniczna…
– Sir, obejrzałam dokładnie mieszkanie po jej wyjściu. Wiem, że tam był. – Ewa czuła się zawiedziona reakcją Whitneya, ale wiedziała, że wynika ona z ostrożności. Dowódcy muszą być rozważni. – Poradził sobie z zabezpieczeniami i wszedł do środka. Szukał czegoś – czegoś, o czym zapomniał. Czegoś, co ona miała. Czegoś, co przeoczyliśmy.
– Chcesz, żeby jeszcze raz przeszukano mieszkanie?
– Tak. I chcę, żeby Feenley powtórnie przejrzał pliki Sharon. Gdzieś tam musi coś być. I to go martwi do tego stopnia, że postanowił wrócić, nie bacząc na ryzyko.
– Dam ci pisemne upoważnienie. Szef nie będzie z tego zadowolony. – Dowódca milczał przez chwilę. Potem, jakby właśnie sobie przypomniał, że jest to całkowicie bezpieczna linia, parsknął. – Do diabła z szefem. Powodzenia, Dallas.
– Dziękuję… – zaczęła, ale wyłączył się, zanim zdążyła dokończyć zdanie.
Druga z sześciu, pomyślała w zaciszu swego samochodu i wzdrygnęła się nie tylko z zimna. Było jeszcze czworo ludzi, których życie miała w swoich rękach.
Po wjechaniu do garażu zaklęła głośno, wściekła, że umówiła się z tym cholernym mechanikiem na następny dzień. Jeśli grzejnik rzeczywiście jest uszkodzony, to facet zabierze jej samochód i będzie się grzebał z jakąś kretyńską usterką przez tydzień. Myśl o robocie papierkowej, którą musiałaby wykonać, by otrzymać pojazd służbowy, wydała jej się zbyt straszna, by miała ochotę w ogóle rozważać ten pomysł.
Poza tym była przyzwyczajona do swego samochodu, ze wszystkimi jego kaprysami. Wszyscy wiedzą, że umundurowani policjanci dostają najlepsze pojazdy ziemia – powietrze. Detektywom musiały wystarczać stare gruchoty.
Będzie musiała zdać się na transport publiczny albo zwędzić samochód z garażu policyjnego i później ponieść konsekwencje swego czynu.
Zmarszczyła brwi na myśl o czekających ją nieprzyjemnościach. Pomyślała, że musi spotkać się osobiście z Feeneyem i powiedzieć mu, by przejrzał dyskietki nagrane w ciągu ostatniego tygodnia przez ochronę kompleksu Gorham. Wjechała windą na swoje piętro. Gdy tylko otworzyła drzwi, automatycznie sięgnęła po broń.
Było coś niepokojącego w ciszy, jaka panowała w mieszkaniu. Natychmiast się zorientowała, że nie jest w nim sama. Choć czuła, że ciarki chodzą jej po skórze, wyciągnęła ręce, w których trzymała broń, i szybko przesunęła wzrokiem po wnętrzu, przeskakując zgrabnie w lewo i w prawo.
W słabo oświetlonym, pełnym cieni pokoju panowała absolutna cisza. Nagle zauważyła jakiś ruch, jej napięte mięśnie zafalowały, a palec zawisł na spuście.
– Doskonały refleks, pani porucznik. – Roarke wstał z fotela, w którym na wpół leżał i z którego ją obserwował. – Tak doskonały – kontynuował tym samym łagodnym tonem, gdy zapalił lampę dotykiem dłoni – że mam nadzieję, iż nie wykorzystasz go przeciwko mnie.
Może to zrobi. Mogła go zabić. Jeden strzał i błogi uśmiech zniknąłby z jego twarzy. Ale każde użycie broni oznaczało robotę papierkową, której nie miała ochoty wykonywać tylko po to, żeby się zemścić.
– Co ty tu robisz, do cholery?
– Czekam na ciebie. – Nie spuszczając wzroku z jej oczu, podniósł ręce. – Jestem nieuzbrojony. Sama sprawdź, jeśli mi nie wierzysz.
Bardzo wolno, z pewnym ociąganiem, schowała broń do kabury.
– Domyślam się, że masz całą armię bardzo drogich i bardzo mądrych adwokatów, którzy oczyszczą cię z zarzutów, zanim skończę pisać na ciebie raport. Ale może mi wytłumaczysz, dlaczego mam narażać siebie na kłopoty, a miasto na wydatki, wsadzając cię do aresztu na parę godzin?
Stwierdził ze zdziwieniem, że rozbawił go sposób, w jaki na niego napadła.
– Nic by to nie dało. A ty jesteś zmęczona, Ewo. Dlaczego nie usiądziesz?.
– Nie będę zawracała sobie głowy pytaniem cię, jak tu wszedłeś.
– Trzęsąc się ze złości, zastanawiała się, jak dużą satysfakcję sprawiłoby jej zakucie jego wypieszczonych nadgarstków w kajdanki. – Jesteś właścicielem tego budynku, więc odpowiedź sama się nasuwa.
– Jedną z rzeczy, którą w tobie podziwiam jest to, że nie tracisz czasu na sprawy oczywiste.
– Moje pytanie brzmi: dlaczego.
– Kiedy wyszłaś z mojego biura, złapałem się na tym, że myślę o tobie, i w sensie zawodowym i osobistym. – Uśmiechnął się, szybko i czarująco. – Jadłaś kolację?
– Dlaczego? – powtórzyła.
Zrobił krok w jej stronę i padający z boku strumień światła zadrgał lekko.
– Ze względów zawodowych, bo odbyłem parę rozmów, które mogą wydać ci się interesujące. Osobistych… – Zbliżył rękę do jej twarzy, muskając palcami policzek, dotykając kciukiem niewielkiego dołeczka w podbródku. – Zmartwił mnie wyraz zmęczenia w twoich oczach. Z jakiegoś powodu czuję, że powinienem cię nakarmić.
Chodź wiedziała, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, odsunęła się gwałtownie.
– Jakich rozmów?
Uśmiechnął się tylko i podszedł do jej telełącza.
Читать дальше