Zanim zdążyła sobie odpowiedzieć na to doniosłe pytanie, drzwi otworzyły się z szumem – zobaczyła wyłożone białym dywanem foyer wielkości małego domu. Było tam pełno roślin, żywych roślin: fikusów, palm i krzewów, które wyglądały jak kwitnące poza sezonem derenie. W powietrzu unosił się ostry aromatyczny zapach kwiatów rozkwitających w jaskrawym fiolecie i najróżniejszych odcieniach czerwiem.
Ogród otaczał wytworną poczekalnię, w której stały wygodne fiołkoworóżowe sofy, błyszczące drewniane stoliki i mosiężne lampy rzucające kolorowe refleksy.
W samym środku poczekalni znajdował się okrągły blat, wyposażony niczym kabina pilota w monitory i pulpity sterujące, przyrządy pomiarowe i telełącza. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn obsługiwało urządzenia pewnie i z widoczną znajomością rzeczy, tworząc zgrany zespól.
Minęły ich i weszły w przeszklony korytarz. Wystarczyło zerknąć w dół, by zobaczyć Manhattan. Z głośników sączyła się cicha muzyka, w której Ewa rozpoznała symfonię Mozarta. Interesowała się muzyką od dziesiątego roku życia.
Kobieta w zabójczym kostiumie znowu się zatrzymała, błysnęła swym perfekcyjnie obojętnym uśmiechem, po czym powiedziała do ukrytego głośnika:
– Porucznik Dallas, sir.
– Caro, wpuść ją do mojego gabinetu. Dziękuję.
Caro ponownie przycisnęła dłoń do czarnej gładkiej szybki.
– Proszę wejść – zaprosiła ją, gdy szklane drzwi się rozsunęły.
– Dziękuję. – Ewa patrzyła z ciekawością na oddalającą się kobietę, zastanawiając się, jak można kroczyć z takim wdziękiem na trzycalowych obcasach. Weszła do gabinetu Roarke'a.
Zgodnie z jej przewidywaniami, był tak samo imponujący jak reszta nowojorskiej siedziby. Mimo malowniczej panoramy Nowego Jorku, którą można było oglądać z trzech stron, mimo wysokiego sufitu z morzem świetlnych punkcików oraz wyściełanych mebli wibrujących najrozmaitszymi odcieniami topazów i szmaragdów, siedzący za mahoniowym biurkiem mężczyzna przyciągał uwagę.
Co on w sobie ma, u diabła, po raz kolejny pomyślała Ewa, gdy Roarke wstał, obdarzając ją czarującym uśmiechem.
– Porucznik Dallas – powiedział z tą swoją fascynującą irlandzką śpiewnością – miło mi, że cię widzę, jak zawsze.
– Może zmienisz zdanie, kiedy poznasz cel mojej wizyty. Uniósł brew.
– Więc wejdź i powiedz, o co chodzi. Potem zobaczymy. Napijesz się kawy?
– Nie próbuj odwracać mojej uwagi. – Podeszła bliżej. Potem, by zaspokoić ciekawość, przeszła się po pokoju. Był tak duży jak helikopter i miał wszelkie udogodnienia pięciogwiazdkowego hotelu: zautomatyzowany barek, ekran na całą ścianę, wygodny wyściełany fotel z video i nastrojową muzyką. Z lewej strony umieszczona była ogromna wanna z biczem wodnym oraz elektroniczna suszarka. Wszystkie standardowe, lecz najnowocześniejsze urządzenia biurowe, były wbudowane w ścianę.
Roarke obserwował Ewę z dobrotliwym wyrazem twarzy. Podziwiał sposób, w jaki się poruszała, w jaki jej obojętne oczy ślizgały się po pokoju.
– Chcesz się przejść, Ewo?
– Nie. Jak możesz pracować w takich warunkach? – Rozłożyła ręce, wskazując przeszklone ściany. – Zupełnie jakbyś był na dworze.
– Nie lubię przebywać w zamknięciu. Masz zamiar usiąść czy kręcić się po pokoju?
– Mam zamiar stać. Muszę ci zadać parę pytań, Roarke. Twój adwokat może być przy tym obecny.
– Chcesz mnie aresztować?
– Na razie nie.
– Więc dopóki tego nie zrobisz, dajmy sobie spokój z prawnikami. Pytaj.
Choć wbiła wzrok w jego oczy, wiedziała, że wepchnął ręce do kieszeni spodni. Ręce zdradzały emocje.
– Przedwczoraj w nocy – rzekła – między ósmą a dziesiątą wieczorem. Możesz powiedzieć, gdzie byłeś?
– Wydaje mi się, że wyszedłem stąd parę minut po ósmej. – Pewną ręką dotknął swego biurkowego terminarza. – Wyłączyłem monitor o 8:17, wyszedłem z budynku i pojechałem do domu.
– Pojechałeś – przerwała mu – czy zostałeś odwieziony?
– Pojechałem. Nie lubię trzymać pracowników w pogotowiu przez wiele godzin po to, by spełniali moje zachcianki.
– Masz cholernie demokratyczne zasady. – I cholernie nieprzydatne, pomyślała. Bardzo chciała, by miał alibi. – A potem?
– Nalałem sobie brandy, wziąłem prysznic, przebrałem się. Zjadłem późną kolację z przyjaciółką.
– Jak późną i z jaką przyjaciółką?
– Wydaje mi się, że przyjechałem około dziesiątej. Lubię być punktualny. Do domu Madeline Montmart.
Ewa natychmiast przypomniała sobie zgrabną blondynkę o zmysłowych ustach i migdałowych oczach.
– Madeline Montmart, tej aktorki?
– Tak. Chyba jedliśmy pieczone przepiórki, jeśli to ci w czymś pomoże.
Zignorowała jego pełną sarkazmu uwagę.
– Nikt cię nie widział między ósmą siedemnaście a dziesiątą wieczorem?
– Może ktoś z personelu, ale w końcu dobrze im płacę, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że powiedzą to, o co ich poproszę. - W jego głosie zabrzmiała nuta zdenerwowania. – Popełniono następne morderstwo, prawda?
– Lola Starr, licencjonowana prostytutka. Niektóre szczegóły zostaną przekazane mediom w ciągu godziny.
– A niektóre nie.
– Czy masz tłumik, Roarke? Wyraz jego twarzy nie zmienił się.
– Nawet kilka. Wyglądasz na wykończoną, Ewo. Całą noc byłaś na nogach?
– Miałam robotę. Masz szwedzki rewolwer SIG dwa – dziesięć, z mniej więcej tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego?
– Nabyłem taki jakieś sześć tygodni temu. Usiądź.
– Znałeś Lolę Starr? – Wyjęła z teczki fotografię, którą znalazła w mieszkaniu Loli. Piękna dziewczyna o twarzy elfa promieniała zuchwałą radością.
Roarke spojrzał na zdjęcie, gdy wylądowało na biurku. Jego oczy błysnęły gniewnie. Tym razem jego głos był przepełniony czymś, co Ewa uznała za litość.
– Jest za młoda, by dostać licencję.
– Skończyła osiemnaście lat cztery miesiące temu. Podanie złożyła w dniu swoich urodzin.
– Nie miała czasu, by zmienić zdanie, prawda? – Podniósł na Ewę oczy. Tak, była w nich litość. – Nie znałem jej. Nie korzystam z usług prostytutek. Ani dzieci. – Wziął do ręki zdjęcie i przez biurko podał je Ewie. – Usiądź.
– Czy kiedykolwiek…
– Siadaj, do cholery. – W nagłym przypływie złości chwycił ją za ramiona i popchnął na krzesło. Jej teczka przewróciła się i wypadły z niej zdjęcia Loli, która niczym nie przypominała tamtej zuchwałej, rozradowanej dziewczyny.
Mogła pierwsza je zgarnąć – miała tak samo dobry refleks jak on. Jednak pewnie chciała, żeby je zobaczył. Widać potrzebowała tego.
Przykucnąwszy, Roarke podniósł jedno ze zdjęć zrobionych na miejscu zbrodni. Popatrzył na nie.
– Jezus Maria – rzekł cicho. – Uważasz, że jestem zdolny do czegoś takiego?
– Nieważne, co myślę. Prowadzenie śledztwa… – Przerwała, czując na sobie jego gniewny wzrok.
– Uważasz, że jestem zdolny do czegoś takiego? – powtórzył ostrym jak brzytwa głosem.
– Nie, ale muszę wykonać swoją robotę.
– Masz obrzydliwą robotę. Pozbierała zdjęcia i schowała je do teczki.
– Czasami.
– Jak możesz spokojnie spać po zobaczeniu czegoś takiego? Wzdrygnęła się nerwowo. Zauważył to, mimo że błyskawicznie zapanowała nad sobą. Intrygowały go jej reakcje, ale zmartwił się, że sprawił jej przykrość.
– Mogę, bo wiem, że dorwę faceta, który to zrobił. Zejdź mi z drogi. Nie ruszając się z miejsca, położył rękę na jej zesztywniałej dłoni.
Читать дальше