– Nie wie nawet, czy był stary, czy młody? – spytałem.
– Dla siedmiolatki każdy, kto ma powyżej dwudziestu lat, jest stary – odrzekł Eagler. – Powiedziała jednak mojej policjantce, gdzie się zatrzymała, możemy więc zapytać ją raz jeszcze. – Spojrzał na nas. – Macie jeszcze jakieś pomysły?
– Tak jakby – odparł Tony. – Porywacze rzadko wywożą swoje ofiary daleko od miejsca porwania. Minimalizują ryzyko.
– W wakacyjnych kurortach – dodałem – połowa domów to kwatery do wynajęcia.
Eagler bawił się łyżeczką do herbaty. – Są ich tysiące – rzucił oschle.
– Ale jeden z nich mógł zostać wynajęty nie dalej jak w ubiegłym tygodniu.
Czekaliśmy i po chwili pokiwał głową. – Zajmiemy się tym. Popytamy, poszukamy, sprawdzimy. Wezwiemy na spytki agentów biur podróży, menadżerów od nieruchomości i dziennikarzy z lokalnych gazet. – Przerwał, po czym dodał bez większego nacisku: – Dzieciak mógł zostać wywieziony łódką.
Tony i ja skupiliśmy uwagę.
– Była tam motorówka – ciągnął Eagler. – Jedna z tych pyrkawek, które wynajmuje się na godziny. Wiemy już, że kiedy ta pierwsza łódź zaczęła się palić, druga stała akurat na płyciźnie pusta, a przy niej po kolana w wodzie brodził jeden mężczyzna w kąpielówkach. Nasi informatorzy powiedzieli, że pożar jolki był bardzo gwałtowny, ot, po prostu w jednej chwili łódź stanęła w ogniu i rzecz jasna, wszyscy natychmiast pobiegli w tę stronę. A gdy było już po wszystkim, ta druga łódka zniknęła, co ci przepytani uznali za rzecz zgoła normalną, gdyż zapewne minął czas przeznaczony na jej wynajęcie. – Przerwał i spojrzał na nas beznamiętnie, choć jak sądzę, pod tą maską obojętności krył się uśmieszek satysfakcji i zadowolenia.
– Kim byli ci pańscy informatorzy? – zapytałem.
Niemal dostrzegłem ten uśmieszek. – Dziesięcioletni kopacz kanałów i jego babcia.
– Bardzo wiarygodne źródła informacji – stwierdziłem.
– Łódź była niebieska, byle jak zbudowana, z numerem „siedemnaście” namalowanym białą farbą na dziobie i rufie.
– A ten facet?
– Facet to tylko facet. Łódka okazała się dla nich o wiele bardziej interesująca. – Znów przerwał. – W Itchenor mamy przystań z łódkami do wynajęcia. Kłopot w tym, że jest ich tylko dziesięć. Żadna nie ma i nigdy nie miała numeru „siedemnaście”.
– A gdzie indziej? – zastanawiał się Tony.
– Jakby tak poszukać domu z hangarami dla łodzi – podsunąłem.
Na co Eagler wtrącił: – To może już lepiej dzieciaka?
– Jeżeli zauważą, że ktoś węszy, w oka mgnieniu zwiną żagle – orzekłem – a to mogłoby okazać się niebezpieczne dla dziecka.
Eagler, dostrzegając nasz niepokój, lekko przymrużył oczy. – Popytamy w agencjach – powiedział. – Jeżeli natkniemy się na dom odpowiadający wiadomym kryteriom, nie otoczymy go bez uprzedniego skontaktowania się z wami. Co wy na to, panowie?
Potaknęliśmy zgodnie.
– O ile to możliwe, wolelibyśmy uniknąć nalotów i długotrwałych oblężeń – powiedziałem.
Tony zwrócił się do Eaglera: – Jeżeli znajdzie pan dom pasujący do tego, o czym mówiliśmy, proszę pozwolić mi go spenetrować. Mam doświadczenie w tego typu sprawach. Powiem panu, czy ten malec tam jest. A jeżeli będzie, wyciągnę go stamtąd.
Whotelu Breakwater czekała na mnie pilna wiadomość, abym zadzwonił do Alessi, co niezwłocznie uczyniłem.
– Miranda jest w strasznym stanie… ledwie się trzyma – powiedziała z takim przejęciem, że zrozumiałem, iż sama w tym współczuciu dla pani Nerrity posunęła się za daleko i także była bliska załamania. – To straszne… Dzwoniła do mnie już trzy razy, przez cały czas płakała, błagała, abym nakłoniła cię, żebyś coś zrobił…
– Moja droga Alessio – powiedziałem. – Weź trzy głębokie oddechy, a jeżeli stoisz, to usiądź.
– Och… – Zakaszlała, zaskoczona i jakby rozbawiona, i po chwili znów się odezwała: – No dobrze. Już siedzę. Miranda jest śmiertelnie przerażona… Czy teraz lepiej?
– Tak – odparłem, lekko się uśmiechając. – Co się stało?
– Nadkomisarz Rightsworth i John Nerrity opracowują własny plan i nie chcą słuchać Mirandy, która za wszelką cenę pragnie ich powstrzymać. Chce, żebyś przekonał ich, aby zrezygnowali z tego, co zamierzają…
Głos wciąż miała podniesiony i pełen niepokoju, wyrzucała z siebie istny potok słów.
– A na czym niby polega ten plan? – spytałem.
– John ma udawać, że postąpi zgodnie z żądaniami porywaczy. Będzie udawał, że gromadzi pieniądze. A kiedy dojdzie do złożenia okupu, do akcji wejdzie nadkomisarz Rightsworth, schwyta porywaczyi zmusi ich, aby powiedzieli, gdzie jest Dominic. – Głośno przełknęła ślinę. – Ten sam błąd popełnili… policjanci w Bolonii, prawda…? Ale wtedy chodziło o mnie…
– Tak – przyznałem. – Zasadzka w punkcie „zet o”. To w moim mniemaniu zbyt wielkie ryzyko.
– Co to jest punkt „zet o”?
– Przepraszam. Punkt złożenia okupu. Miejsce spotkania porywaczy i osoby mającej przekazać pieniądze.
– Miranda twierdzi, że John nie chce zapłacić okupu, a nadkomisarz Rightsworth pociesza go, że nie ma się czym przejmować, to nie będzie konieczne.
– Mhm – mruknąłem. – Już chyba rozumiem, dlaczego Miranda tak się denerwuje. Czy rozmawiała z tobą z telefonu stacjonarnego w jej domu?
– Ze co? Ojej, on jest przecież na podsłuchu, prawda? A policja usłyszała każde słowo z tego, o czym rozmawiałyśmy.
– Niestety – uciąłem oschle.
– Była w swojej sypialni; chyba nie pomyślała o podsłuchu. Co więcej… Boże Święty… powiedziała, że John bardzo żałuje, że skorzystał z usług Liberty Market, bo ty powiedziałeś mu, aby jednak zapłacił okup. A nadkomisarz Rightsworth zapewnił go, że policja wszystkim się zajmie i nie potrzeba im żadnych mąciwodów z zewnątrz, mogą obejść się bez waszej wątpliwej pomocy.
Te słowa zabrzmiały tak autentycznie, jakbym usłyszał je wypowiadane przez Rightswortha.
– Miranda powiedziała, że John zamierza zadzwonić do Liberty Market i zrezygnować z usług waszej firmy. Twierdzi, że to strata pieniędzy… a Miranda odchodzi od zmysłów…
– Mhm – mruknąłem. – Jeżeli znów do ciebie zadzwoni, delikatnie przypomnij jej o podsłuchu. Jeśli ma choć trochę oleju w głowie, spróbuje zatelefonować z innego, bezpiecznego aparatu. A wówczas postaraj się uspokoić ją i zapewnić, że zrobimy, co w naszej mocy, aby odwieść jej męża od tego kretyńskiego planu.
– Ale jak? – zapytała Alessia zrozpaczona.
– Może przekonam naszego prezesa, aby odrobinę go postraszył – odparłem. – I pamiętaj, że ja nigdy nic takiego nie mówiłem. To informacja przeznaczona wyłącznie dla ciebie.
– I uda się? – spytała z powątpiewaniem Alessia.
– Rightsworth też ma nad sobą przełożonych.
– Mam nadzieję. – To, co powiedziałem, chyba dodało jej otuchy. – A jakbym powiedziała Mirandzie, aby zadzwoniła bezpośrednio do twojego biura?
– Nie – odrzekłem. – Może mnie tam nie zastać; kiedy znów się odezwie, zostaw dla mnie wiadomość, a ja oddzwonię, najszybciej jak to możliwe.
– Dobrze. – Wydawała się bardzo zmęczona. – Przez cały dzień nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Biedna Miranda. I biedny ten jej synek. Aż do teraz nie zdawałam sobie sprawy, co musiał przeze mnie przechodzić mój tato.
– Nie przez ciebie, tylko przez porywaczy – poprawiłem – i z miłości do ciebie.
Читать дальше