– Na pewno byś mi nie przeszkadzała, ale nie mogę cię zabrać. – Spojrzałem na jej pobladłe oblicze i niepewność malującą się w jej oczach. – Odprowadź mnie do samochodu, z dala od tych tłumów wszystko ci wyjaśnię.
Wyszliśmy za bramę i doszliśmy na parking.
– Nie mam siostry – powiedziałem z powagą. – Nie było żadnego wypadku. Muszę jechać do pracy… porwano dziecko… mam spotkać się z jego matką… tak więc, moja droga Alessio, musisz znaleźć Mike’a Nolanda. Z nim będziesz bezpieczna. Przecież dobrze go znasz.
Była przerażona, zagubiona i rozdygotana. – A może mogłabym jakoś pocieszyć matkę dziecka? – spytała. – Zapewnić ją, że chłopiec wróci do domu… tak jak ja?
Zawahałem się, świadom, że jej słowa wynikają raczej z faktu, iż nie chce wrócić do domu z Mikiem Nolandem, ale to, co powiedziała, wydało mi się całkiem sensowne. Może Alessia faktycznie okaże się pomocna dla Mirandy Nerrity.
Spojrzałem na zegarek. – Pani Nerrity czeka na mnie – rzuciłem mało stanowczym tonem, a ona ostro weszła mi w słowo.
– Kto? Jak powiedziałeś?
– Nerrity. Miranda Nerrity. Ale…
Aż otworzyła usta ze zdziwienia. – Ja… ją znam – wykrztusiła. – A w każdym razie miałam okazję ją poznać… Jej mężem jest John Nerrity, prawda?
Skinąłem głową, kompletnie zaskoczony.
– Ich koń wygrał Derby – rzuciła Alessia. Uniosłem głowę.
Konie!
Wszędzie te konie…
– O co chodzi? – spytała Alessia. – Czemu jesteś taki… ponury?
– Dobra – mruknąłem, unikając odpowiedzi. – Wsiadaj. Twoja obecność sprawi mi olbrzymią frajdę, jeśli naprawdę chcesz jechać. Niestety, jest całkiem możliwe, że nie uda się nam wrócić dzisiaj do Lambourn. Co ty na to?
W odpowiedzi wślizgnęła się na fotel pasażera i zatrzasnęła drzwiczki, a ja obszedłem samochód, aby zająć miejsce za kierownicą. Kiedy uruchomiłem silnik i wyjechaliśmy z parkingu, powiedziała:
– W zeszłym roku to właśnie koń Nerritych wygrał Derby. Ordynans. Nie pamiętasz?
– Ee… nie, jakoś nie bardzo.
– Nie był jednym z faworytów – dodała ze znawstwem – a w każdym razie nikt go za takiego nie uważał. Typowy outsider. Trzydzieści trzy do jednego. Ale w tym roku też radzi sobie całkiem nieźle.
– Przerwała. – Nie mogę nawet myśleć o tym dziecku.
– Ma na imię Dominic – powiedziałem. – Wyjmij mapę ze schowka i znajdź najszybszą drogę do Chichester.
Sięgnęła po mapę. – A ile on ma lat?
– Nie wiem.
Pomknęliśmy na zachód przez Sussex w promieniach złocistego, popołudniowego słońca i w końcu dotarliśmy pod hotel Breakwater, stojący przy kamienistej plaży w West Wittering.
– Posłuchaj – rzekłem, zaciągając hamulec i zdejmując krawat.
– Zachowuj się, jakbyś była na wakacjach. Wejdź powoli do hotelu. Uśmiechaj się i mów do mnie. Nie sprawiaj wrażenia zmartwionej. Rozumiemy się?
Spojrzała na mnie z zakłopotaniem, które jednak szybko się rozwiało.
– Sądzisz… że ktoś może obserwować?
– Zwykle tak bywa – odparłem stanowczo. – Zawsze należy zakładać, że porywacze wystawili gdzieś w pobliżu swojego obserwatora. Robią to, aby mieć pewność, że na miejscu porwania nie zaroi się nagle od policji.
– Ach, tak.
– I dlatego musimy zachowywać się, jakbyśmy byli na wakacjach.
– Dobrze.
– Chodźmy.
Wysiedliśmy z samochodu, przeciągając się leniwie, Alessia zaś przeszła kilka kroków, aby spojrzeć w kierunku Kanału La Manche i osłaniając dłonią oczy, rzuciła do mnie przez ramię:
– Chyba zaraz pójdę popływać.
Objąłem ją ramieniem, przystanąłem na chwilę obok niej, po czym odparłem krótko: – Tylko uważaj na meduzy – i po chwili przeszliśmy przez wielkie, przeszklone, obrotowe drzwi do rozległego hotelowego holu, gdzie stało kilka dużych, miękkich, obitych skórą foteli. Kilka też osób siedziało tu i tam, sącząc herbatę, a za polerowanym, brązowym kontuarem z napisem RECEPCJA krążyła w tę i z powrotem dziewczyna w czarnej sukience.
– Witam – rzuciłem z uśmiechem – sądzimy, że w tym hotelu zatrzymała się nasza przyjaciółka. Pani Nerrity.
– Z synem, Dominikiem – dodała Alessia.
– Zgadza się – odparła ze spokojem recepcjonistka. Zerknęła na listę gości. – Pokój sześćdziesiąt trzy… ale chyba są jeszcze na plaży. Cudowny mamy dzień, nieprawdaż?
– Przepiękny – przyznała Alessia.
– Czy mogłaby pani zadzwonić do ich pokoju? – spytałem. – Tak na wszelki wypadek.
Dziewczyna posłusznie podeszła do centralki i jakież było jej zdziwienie, kiedy ktoś po drugiej stronie łącza odebrał telefon.
– Proszę podnieść słuchawkę – rzekła recepcjonistka, wskazując aparat przy kontuarze, a ja natychmiast z promiennym uśmiechem wykonałem polecenie.
– Miranda? – rzuciłem. – Mówi Andrew Douglas.
– Gdzie pan jest? – cichy glos kogoś, kto nie był w stanie powstrzymać łez.
– Tu na dole, w holu hotelowym.
– Och… proszę wejść na górę… nie mogę znieść…
– Już idę – powiedziałem.
Dziewczyna z recepcji poinformowała nas, jak trafić na miejsce, i niebawem znaleźliśmy się w pokoju z dwoma łóżkami, łazienką i widokiem na morze.
Miranda Nerrity otworzyła nam drzwi; miała podpuchnięte oczy, w dłoni ściskała wilgotną chusteczkę i pomiędzy kolejnymi wybuchami płaczu wykrztusiła: – Oni powiedzieli… ten człowiek z Londynu powiedział… że sprowadzi pan Dominica z powrotem… obiecał mi… Andrew Douglas sprowadzi go do domu… jemu się zawsze udaje, zapewnił… proszę się nie martwić… ale jak mam się nie martwić? Mój Boże… moje dziecko… proszę go dla mnie odzyskać. Niech pan sprowadzi go do domu.
– Dobrze – powiedziałem łagodnym tonem. – A teraz niech pani usiądzie.
Tym razem to ją, a nie Alessię objąłem ramieniem i podprowadziłem w stronę jednego z foteli. – Proszę nam opowiedzieć, co się stało. A potem opracujemy plan, aby sprowadzić go z powrotem do domu.
Miranda, która miała dość nikły kontakt z rzeczywistością, rozpoznawszy Alessię, trochę się zdziwiła, po czym wskazała kartkę papieru, leżącą na jednym z łóżek.
– Dała mi ją mała dziewczynka – rzekła, a z jej oczu popłynęły łzy. – Powiedziała, że poprosił ją o to jakiś pan. O Boże… Boże…
– Ile lat mogła mieć ta dziewczynka? – spytałem.
– Co takiego? Boja wiem… osiem, może dziewięć… nie mam pojęcia.
Alessia uklękła przy Mirandzie, aby ją pocieszyć; jej oblicze znowu pobladło i malowało się na nim silne napięcie. Podszedłem do łóżka, sięgnąłem po kartkę papieru i rozłożyłem ją, by przeczytać napisane na niej drukowanymi literami słowa, układające się w przerażającą, złowróżbną wiadomość.
MAMY TWOJEGO GÓWNIARZA. ZADZWOŃ DO SWOJEGO STAREGO. NIECH WRACA DO CHATY. POWIEMY MU, CZEGO CHCEMY. TRZYMAJ JĘZYK ZA ZĘBAMI. NIE MÓW NIKOMU, CO SIĘ STAŁO. JAK CHCESZ JESZCZE ZOBACZYĆ SWOJEGO SZCZENIAKA ŻYWEGO, NIEPOWIADAMIAJ POLICJI. JAK PÓJDZIESZ Z TYM DO GLIN, ZAŁOŻYMY BACHOROWI NA GŁOWĘ PLASTIKOWĄ TORBĘ, CZAISZ? Opuściłem kartkę. – Ile lat ma Dominic? – spytałem.
– Trzy i pół roku – odrzekła Miranda.
Miranda, dwudziestosześcioletnia, długowłosa blondynka z przedziałkiem pośrodku, w innych okolicznościach mogłaby nawet uchodzić za atrakcyjną. Wciąż miała na sobie kostium kąpielowy i szlafrok, a na stopach piasek z plaży. Oczy szkliste, podpuchnięte, wzrok jakby nieobecny, dłonie zaś przez cały czas wykonywały mimowolne, lekkie ruchy.
Читать дальше