Uśmiechał się szczęśliwy nad obrazkami komiksu. Przyszło mi do głowy, że wcale nie było mu gorzej przez to, że był niedorozwinięty, miał dobre serce, a to, czego nie mógł zrozumieć, nie sprawiało mu bólu. Wiele przemawiać mogło za życiem na tym poziomie. Jeżeli człowiek nie zdaje sobie sprawy, że jest przedmiotem celowych upokorzeń, nie musi czynić prób, by się na nie uodpornić. Gdybym ja mial tę prostotę, życie u Humbera wydawałoby mi się znacznie łatwiejsze.
Jerry nagle uniósł głowę, zobaczył, że mu się przyglądam i obdarzył mnie ciepłym, pogodnym, ufnym uśmiechem.
– Lubię cię – powiedział i znowu zajął się komiksem.
Z dołu dobiegły chrapliwe odgłosy i na drabinie zaczęli pojawiać się inni stajenni popychając między sobą Cecila, który niezdolny był do samodzielnego poruszania się. Jerry umknął z powrotem na swoje łóżko i starannie schował komiks, a ja, podobnie jak cała reszta, owinąłem się w dwa szare koce i położyłem w butach i ubraniu na niegościnnym płótnie. Próbowałem znaleźć wygodną pozycję dla moich osłabionych kończyn, ale to mi się, niestety, nie udało.
Kantor był równie zimny i nieprzytulny jak osobowość Humbera, nie miął jednak ostentacyjności jego samochodu. Był to długi wąski pokój, z maleńkim oknem i drzwiami w długiej ścianie wychodzącej na podwórze. W głębi, po lewej stronie od wejścia, były drzwi od umywalni; pomieszczenie to pomalowane na biało oświetlały trzy szczelinowe okna o zamarzniętych szybach, wewnętrzne drzwi prowadziły stąd do ustępu. Znajdował się tu zlew, pokryty plastikiem stół, lodówka i dwie szafy w ścianie. W pierwszej z nich mieściły się bandaże, opatrunki i lekarstwa powszechnie używane w stajni.
Starając się nie poprzestawiać niczego, zajrzałem do każdej buteleczki, pakiecika czy puszki. O ile mogłem się zorientować, nie było tu żadnych środków stymulujących.
Natomiast w drugiej szafie pełno było stymulantów w postaci alkoholu przeznaczonego dla ludzi, imponująca kolekcja butelek, a nad nimi dobrze zaopatrzona półka pełna szkła. Dla przyjemności właścicieli, nie dla zwiększenia szybkości ich koni. Zamknąłem drzwi.
W lodówce były cztery butelki piwa, trochę mleka i dwie tacki z kostkami lodu.
Wróciłem z powrotem do kantoru.
Biurko Humbera stało pod oknem, tak że stojąc przy nim mógł patrzeć prosto na stajnię. Był to ciężki mebel, z wycięciem na kolana pośrodku, szufladami po każdej stronie, i był niemal prowokująco uporządkowany. Wprawdzie Humber byt na wyścigach w Nottingham i nie spędził tego ranka wiele czasu w swoim kantorze, ale ten porządek był stały, nie tymczasowy. Żadna z szuflad nie była zamknięta, a ich zawartość (papier listowy, formularze podatkowe, itd.) rzucała się w oczy od razu. Na biurku stał jedynie telefon, ruchoma lampa, taca z ołówkami i długopisami, i przycisk do papierów z zielonego szkła wielkości krykietowej piłki. W jego wnętrzu tkwiły zatopione bąbelki powietrza.
Jedyna kartka papieru znajdująca się pod tym przyciskiem zawierała tylko dzienny spis czynności, przygotowany dla Cassa. Byłem niepocieszony, przekonawszy się, że tego popołudnia będę czyścił uprząż razem z Kennethem, który miał dziecinny głos i nigdy nie przestawał mówić, a wieczorem przypada na mnie pięć koni, w tym jeden koń Berta, który pojechał na wyścigi.
Poza biurkiem w kantorze znajdowała się szafa, od podłogi do sufitu, w której mieściły się księgi koni i ubrania w kolorze stajni; stanowczo zbyt mało tego wszystkiego, jak na tak dużą ilość miejsca. Trzy ciemnozielone szafki na akta, dwa skórzane fotele i krzesło obite skórą z wysokim oparciem stały pod ścianami.
Otworzyłem niezamknięte szuflady szafek i szybko przejrzałem ich zawartość. Były tam kalendarze wyścigów, stare rachunki, pokwitowania, wycinki prasowe, fotografie, papiery dotyczące aktualnie trenowanych koni, formularze, listy od właścicieli, zapiski dotyczące transakcji z siodlarzami i dostarczycielami paszy, słowem to wszystko, co znaleźć można w kantorze niemal każdego trenera w kraju.
Spojrzałem na zegarek. Cass zwykle spędzał na obiedzie godzinę. Odczekałem pięć minut, aż wyjechał z podwórza, i miałem zamiar opuścić kantor na dziesięć minut przed jego spodziewanym powrotem. Dawało mi to trzy kwadranse czasu, z czego prawie połowa już upłynęła.
Pożyczając sobie ołówek z biurka i kartkę papieru zająłem się szufladą pełną bieżących dokumentów. Każdy z siedemnastu koni wyścigowych miał osobny skoroszyt, w którym zapisane były wszystkie wydatki poniesione w czasie treningu. Zapisałem imiona koni, niektóre były mi znajome, nazwiska właścicieli i dary przybycia koni do stajni. Kilka koni było tu przez całe lata, ale trzy przybyły dopiero w ciągu ostatnich trzech miesięcy, i jedynie te, jak mi się wydawało, były naprawdę interesujące. Żaden z koni, które dostały doping, nie przebywał u Humbera dłużej niż cztery miesiące.
Te trzy konie nazywały się Chin-Chin, Kandersteg i Starlamp. Właścicielem pierwszego był sam Humber, a dwóch pozostałych Adams.
Odłożyłem księgi rachunkowe na miejsce i spojrzałem na zegarek. Zostało mi jeszcze siedemnaście minut. Kładąc ołówek z powrotem na biurko, złożyłem przepisany spis koni i schowałem do kieszonki mojego pasa na pieniądze. Rząd kieszonek wypełniał się znów piątkami, ponieważ wydawałem bardzo niewiele z zarobionych pieniędzy, ale pas ciągle jeszcze przylegał płasko i niewidocznie poniżej mojej talii pod dżinsami. Bardzo się starałem, aby żaden ze stajennych nie dowiedział się o jego istnieniu, żebym nie został okradziony.
Przeleciałem szybko szuflady z wycinkami prasowymi i fotografiami, nie znalazłem tam jednak żadnej wzmianki o jedenastu koniach i ich sukcesach. Kalendarz wyścigów przyniósł ciekawsze owoce, w postaci ołówkowego krzyżyka przy imieniu Supermana w drugi dzień świąt na gonitwie sprzedażnej, jednak przy najbliższej tego typu gonitwie w Sedgefield nie widniał żaden znaczek.
Największą żyłę złota odnalazłem na dnie szuflady z pokwitowaniami. Był tu jeszcze jeden rejestr rachunkowy w niebieskiej oprawie, gdzie każdemu z jedenastu koni poświęcona była podwójna strona. Pośród tych jedenastu umieszczonych było dziewięć innych koni, które w różny sposób nie stanęły na wysokości zadania. Jednym z nich był Superman, a drugim Old Etonian.
Po lewej stronie każdej rozkładówki widoczna była cała wyścigowa kariera konia, a po prawej – dotyczącej jedenastu starych znajomych – szczegóły gonitwy wygranej dzięki pomocy. Poniżej wypisane były sumy pieniędzy, które – jak uznałem – musiały stanowić wygrane Humbera. Sięgały one tysięcy na każdej wygranej gonitwie. Na stronie poświęconej Supermanowi napisał „Strata – trzysta funtów”. Po prawej stronie rozkładówki Old Etoniana nie było sprawozdań wyścigowych, tylko jedno słowo: „zlikwidowany”.
Przez wszystkie strony biegła po przekątnej linia, z wyjątkiem miejsca poświęconego koniowi o nazwie Six-Ply; na końcu przygotowane były dwie rozkładówki, jedna dla Kanderstega, a druga dla Starlampa. Lewe części stron przy wszystkich koniach były zapisane, puste były tylko prawe strony.
Zamknąłem rejestr i odłożyłem go na miejsce. Był najwyższy czas wychodzić, toteż rzuciwszy dokoła ostatnie spojrzenie, by upewnić się, że ułożyłem wszystko tak, jak zastałem, wyszedłem spokojnie niezauważony i wróciłem do kuchni, by sprawdzić, czy jakimś cudem stajenni nie zostawili mi okruchów obiadu. Ale oczywiście nie zrobili tego.
Następnego ranka podczas porannego treningu zniknął ze stajni Mickey, koń Jerry’ego, ale Cass wytłumaczył chłopcu, że Jud zabrał konia do przyjaciela Humbera mieszkającego na wybrzeżu, żeby Mickey brodząc w morskiej wodzie wzmocnił sobie nogi, i że wróci wieczorem. Jednak przyszedł wieczór, a Mickeya nie było.
Читать дальше