Uważaj, żeby te jej uczucia nie przeniosły się na jawę – odezwał się mój wewnętrzny głos.
– Ale w tej chwili nie odczuwasz pokusy, by zrobić swojemu dziadkowi krzywdę, prawda?
Spojrzała na mnie, jakbym spadł z księżyca.
– Na Boga, oczywiście, że nie. Nigdy nie chciałam go skrzywdzić.
– Jasne, że nie.
Koszmar, który dręczył Lilly, był oczywisty. Przez wiele lat nie była pewna intencji dziadka i jego zakusów. Osaczał ją, był coraz bliżej, nawet jej nie dotykając. Dla nieświadomego umysłu dorastającej dziewczynki jego podchody wydają się trwać całą wieczność. Gniewają to, że nią manipuluje, ale tej złości towarzyszy również pociąg seksualny. Stąd wyobraża sobie, że zabija dziadka w momencie, gdy dotyka ustami jej czoła. Nawet zdumienie dziadka wydaje się jak najbardziej na miejscu. Pewnie nigdy świadomie nie chciał skrzywdzić Lilly, lecz jedynie reagował automatycznie pod wpływem swoich wypaczonych odruchów emocjonalnych – swojego cienia – które zrodziły się na skutek jakiegoś urazu psychicznego doznanego w dzieciństwie.
Uświadomił mi to Ted James wiele lat temu. Próbował mi pomóc zapomnieć o złości do ojca, co nigdy do końca mi się nie udało.
– W końcu uświadomisz sobie – mówił James – że nie masz kogo winić czy nienawidzić. Twój ojciec był ofiarą, tak samo jak ty.
Spojrzałem na Lilly.
– Może twój dziadek wygląda na zdumionego – powiedziałem do niej – gdyż nigdy do niego nie dotarło, że wasze relacje stały się toksycznym związkiem. Może podobnie jak ty nie rozumiał, co się z wami działo.
– Innymi słowy, tak naprawdę wcale nie chciał mnie przelecieć.
– Być może nie.
Wyglądało na to, że głęboko zastanawia się nad tym spostrzeżeniem.
– Czy mówisz coś do niego, gdy patrzy na ciebie tym zdumionym wzrokiem? Po tym, jak mu podrzynasz gardło? – spytałem.
– Nie. Wtedy właśnie się budzę.
– A co byś mu powiedziała?
Potrząsnęła głową.
– Nie wiem – odparła.
– Pomyśl o tym.
Uśmiechnęła się, a następnie spojrzała w bok, przypuszczalnie zastanawiając się nad odpowiedzią. Po kilku sekundach znów popatrzyła na mnie.
– Miłych snów. Karaluchy do poduchy – roześmiała się.
Też się roześmiałem, aby rozładować napięcie. Gdyby była moją stałą pacjentką, jej słowa oraz ton głosu, jakim je wypowiedziała – łączącym niewinność ze złością i jakąś nieokreśloną zmysłowością – stanowiłyby idealne pole startowe do lotów nad obszarem jej traumy. To naprawdę dobry znak.
– Wszystko będzie dobrze – oświadczyłem.
– Tak myślisz?
– Ja to wiem. – Wyciągnąłem do niej rękę. – Powodzenia. Będę o tobie myślał.
Tego dnia Billy miał wyjść z więzienia, ale tryby machiny sprawiedliwości zawsze się zacinają. Nie wyszedł ani tego, ani następnego dnia. Żartowaliśmy sobie, że pewnie wypuszczą go w Dzień Niepodległości, ale to także nie nastąpiło. Musieliśmy zaczekać dziesięć dni, nim dokumenty przepłynęły z biura prokuratora okręgowego do więzienia. Wreszcie 10 lipca pojechałem do Zakładu Karnego Hrabstwa Suffolk, by zobaczyć, jak otwierają się dwie pary przesuwanych drzwi oddzielające niby dobro od zła. Billy podbiegł do mnie, tylko raz oglądając się za siebie.
– Nie mogę uwierzyć, że stamtąd wyszedłem – powiedział. – Dziękuję ci.
– Podziękowałbyś mi naprawdę, gdybyś pomyślał o czymś.
– O czym?
– O sobie. O kradzieżach, maltretowaniu zwierząt, podpalaniu. Nie można tego tak zostawić.
– To już przeszłość. Nie zmarnuję szansy, jaką mi dałeś.
– Tak długo, jak od niej uciekasz, przeszłość staje się przyszłością. Strata rodziców, wyjazd z Rosji, zamieszkanie u Darwina – mogę ci zaręczyć, że obojętnie jaką drogę wybierzesz, zaprowadzi cię ona do tego z powrotem. Nie uciekniesz. Widziałem to dziesiątki razy. U dzieciaków bardzo podobnych do ciebie.
Rozjaśnił się, słysząc ostatnie zdanie.
– Pomożesz mi? – zapytał.
– Pomogę, jeśli tego chcesz.
– Chcę. Naprawdę.
Terapia socjopatów jest o wiele trudniejsza niż leczenie ludzi z depresją czy nawet psychozą. Problem polega na tym, że oni nie dopuszczają do siebie myśli, że są chorzy. Winni są wszyscy inni. Gdyby świat dał im spokój, gdyby los się na nich nie uwziął, wszystko byłoby w porządku.
– A zatem spróbujemy.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.
– Dokąd jedziemy? – zapytał.
Sposób, w jaki Billy zadał to pytanie, świadczył, że pamiętał, co mu obiecałem – że zgodzę się, by ze mną zamieszkał. Ja też o tym pamiętałem. Nietrudno mi było dotrzymać tej obietnicy, przynajmniej przez jakiś czas, gdyż wraz z Julią i Garretem mieliśmy zamieszkać w domu matki Julii w West Tisbury na wyspie Martha’s Vineyard. Julia trzy dni temu wyszła ze szpitala, ale wciąż czuła się nie najlepiej, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie.
– Do domu twojej babki na Martha’s Vineyard – odparłem. – Ja zamieszkam w domku gościnnym, dopóki wszystko się nie ułoży.
– A więc trochę pobędziemy razem, tak jak obiecałeś?
– Na to wygląda.
– Czy Garret też tam będzie?
– Przeniósł już niemal wszystkie swoje rzeczy.
Billy kiwnął głową.
– Mam lepsze wspomnienia z zakładu karnego niż z domu Darwina. Przynajmniej nikt tam nie udawał, że nie jest to więzienie. Człowiek wiedział, czego może się spodziewać.
Dwa dni później Garret zeznawał przed wielką ławą przysięgłych. Towarzyszył mu Carl Rossetti i prokurator okręgowy Tom Harrigan.
Rossetti opowiedział mi potem, że to było naprawdę przejmujące. Garret pocił się i drżał, potrzebował o wiele silniejszego wsparcia niż podczas przesłuchania na komendzie policji w Bostonie. Mimo to jego zeznanie wbiło gwóźdź do trumny Bishopa, gdyż było relacją naocznego świadka, który widział uszczelniacz do okien w ręku Bishopa i znalazł fiolkę nortryptyliny w jego biurku. Doskonale uzupełniały je dowody w postaci odcisków palców. Godzinę po zejściu Garreta z podium dla świadka ława przysięgłych wysunęła przeciwko Darwinowi Bishopowi oskarżenie o morderstwo pierwszego stopnia ze szczególnym okrucieństwem (lokalny dodatek w prawodawstwie stanu Massachusetts).
– Wiesz, pracuję w tym fachu tyle lat, że pewne rzeczy nie robią już na mnie wrażenia – powiedział mi Rossetti – ale kiedy Garret rozkleił się i zaczął z płaczem opowiadać, że pomimo tego wszystkiego, co się stało, wciąż bardzo kocha ojca, to sam się niemal wzruszyłem.
– Niemal?
– Powiedzieć ci szczerze? Naprawdę cierpię tylko wtedy, Franko, gdy przegrywam na torze. Jak stracę więcej niż patyk, płaczę jak dziecko. Wszystko inne po mnie spływa, rozumiesz?
– A więc tym razem się wzruszyłeś?
– Nawet dość mocno.
Kiedy Garret wrócił do domu, poszedłem do niego.
– Rozmawiałem z Carlem Rossettim – powiedziałem. – Wiem, że ciężko przeżyłeś to, co się dzisiaj działo w sądzie.
– Nie sądziłem, że to okaże się takie trudne. Myślałem, że będzie mi łatwiej niż poprzednim razem. Może to dlatego, że zbliżamy się do rozprawy.
– A sam proces będzie jeszcze cięższy. To normalne, że w pewnej mierze jesteś przywiązany do Darwina, pomimo tego, co ci zrobił.
– Tego właśnie nie rozumiem. Dlaczego miałbym się martwić losem człowieka, który znęcał się nade mną psychicznie?
Z odpowiedzią na to pytanie wiążą się kolejne dziwne ludzkie kalkulacje. Większość dzieci woli się łudzić, że kocha swoich rodziców, nawet jeśli odbywa się to kosztem ich szacunku do siebie. W wieku kilku lat łatwiej przyjąć do wiadomości, że jest się nie kochanym nieudanym dzieckiem, niż zaakceptować, że mieszka się z potworem.
Читать дальше