– Jeśli uznasz, że nie kochałeś Darwina, będziesz musiał przyjąć, że i on nigdy ciebie nie kochał – rzekłem. – Niełatwo się na to zdobyć, niezależnie od tego, czy ma się siedemnaście czy czterdzieści siedem lat. Wiem to po sobie.
– Czy twój ojciec… znęcał się nad tobą? – zapytał.
– Owszem. Bił mnie.
– O kurczę, przykro mi.
– Dzięki.
Potrząsnął głową i wziął głęboki oddech.
– Mimo że Darwin tak mnie traktował, zawsze uważałem, że nie robił tego naumyślnie. Nie umiał inaczej. Nie potrafił okazać, że mu na mnie zależy. Tak po prostu.
W głosie Garreta usłyszałem poczucie winy. W końcu miał wpakować swojego ojca na resztę życia do więzienia.
– Trudno sobie poradzić z takim problemem w jeden wieczór. Ale jeśli będziesz do niego wracał, zbliżysz się do prawdy. Powoli przestaniesz się jej bać, nawet jeśli początkowo będzie to bolesne.
Przez kilka minut nic nie mówiliśmy. Garret przerwał milczenie:
– Cieszę się, że jesteś z nami. Znaczy się, że zamieszkasz tu przez jakiś czas.
Uścisnąłem jego ramię. – Ja też.
Matka Julii miała dom typowy dla wyspy Martha’s Vineyard: duży, przerobiony ze stodoły, stojący na porośniętym bujną roślinnością wzgórzu niedaleko od morza. Podniszczony domek gościnny, w którym zamieszkałem, przeniesiono tu z Edgartown na przełomie stuleci. Wszędzie dookoła widać było krzaki dzikich jeżyn i agrestu, a w powietrzu unosił się zapach gęsto rosnącej słodkiej papryki.
Przez pierwsze kilka tygodni czułem się tu jak w raju. Nie dość, że Billy i Garret przychodzili do mnie po rady w sprawach sportu, przyszłej kariery i kłopotów sercowych, pozwalając mi odgrywać rolę dobrego tatusia, to na dodatek Julia cudowniej niż kiedykolwiek okazywała, że potrzebuje mojej opieki, i dostarczała mi niezwykle zmysłowych przeżyć. Zdarzało się, że wieczorami płakała w moich ramionach na wspomnienie okrucieństw Darwina, mówiąc mi, że tylko ja potrafię ją uspokoić. Łzy mieszały się u niej z przedziwną czułością i ciepła wilgoć tego eliksiru przenikała mnie na wskroś. W jednej chwili szeptała, że się boi, a w następnej pragnęła mieć mnie w sobie. Kochaliśmy się z taką intensywnością, że zacierała się granica między moją a jej rozkoszą i w równej mierze doznawałem obu. Stapiałem się z nią.
Te dni były dla mnie jak narkotyk, który pragnąłem brać do końca życia. Lecz w niedzielę 21 lipca, w niespełna trzy tygodnie po aresztowaniu Darwina Bishopa, odurzenie minęło i wszystko zaczęło się walić.
To był mój najmilszy dzień na Vineyard. Julia, jej matka Candace, chłopcy i ja zjedliśmy późne, smaczne śniadanie, po czym Julia poszła czytać na werandę, a ja z Garretem i Billym graliśmy w piłkę w wodzie, unoszeni przez chłodne fale jakby stworzone do surfowania na brzuchu. Pod wieczór Julia powiedziała, że czuje się już lepiej i ma ochotę wybrać się na pierwszą prawdziwą wycieczkę. Zaproponowała przechadzkę o zachodzie słońca klifem przy Gay Head. Zgodziłem się i pojechaliśmy tam samochodem.
Stupięćdziesięciostopowe urwisko błyszczało w ostatnich promieniach słońca jak rozżarzone wnętrze ziemi. Fale odpływu rytmicznie omywały aksamitny piasek w dole, pozostawiając po sobie połyskującą w słońcu warstewkę wody.
Szliśmy skrajem klifu. Julia trzymała mnie obiema rękami za ramię.
– Po raz pierwszy w życiu czuję się bezpieczna – powiedziała. Zatrzymałem się, odwróciłem do niej i pocałowałem ją w czoło. Jej szmaragdowe oczy dosłownie zalśniły.
– Ja też.
– Naprawdę?
Kiwnąłem głową.
– Ufasz mi? – spytała.
– Oczywiście, że tak.
– Więc zamknij oczy – powiedziała z figlarnym uśmiechem.
Zerknąłem na oddalone o trzy stopy urwisko.
– Jeśli ci się znudziłem, to po prostu powiedz.
Zaśmiała się jak mała dziewczynka.
– Powiedziałeś, że mi ufasz. – Pocałowała mnie, tuląc się mocno, i wsunęła mi język głęboko do ust. Położyła dłoń na moim kroczu i pociągnęła mnie o stopę bliżej urwiska. Jeszcze dwa kroki i stałbym się paralotniarzem bez paralotni. – No, zamknij oczy – powiedziała, masując mnie. – Będzie zabawnie, obiecuję ci.
Wziąłem głęboki oddech i przymknąłem oczy, aż Julia stała się tylko cieniem. Mimowolnie ugiąłem jedno kolano, aby stanąć pewniej. Namiętność i strach sprawiły, że poczułem uścisk w sercu. Po piersiach i brzuchu ściekały mi kropelki potu. Czułem, jak zbierają się w pępku, a potem spływają niżej.
Gorący język Julii przesunął się na moją szyję, a potem do ucha.
– Nie otwieraj oczu – szepnęła i odeszła.
Stałem tak przez kilka sekund pogrążony jakby w transie, nasłuchując swojego oddechu i patrząc, jak Julia oddala się ode mnie o kilka stóp.
– Nie oszukuj – upomniała mnie. Obróciła się i pobiegła.
Po chwili jej sylwetka roztopiła się w słonecznym blasku. Upłynęło piętnaście-dwadzieścia sekund. Słyszałem jedynie szum wiatru i szelest traw.
– W porządku! – zawołała Julia z oddali. – Szukaj mnie!
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się dookoła. Kolory trawy, oceanu, nieba i klifu wydawały się jeszcze bardziej jaskrawe niż poprzednio. Słońce wyglądało jak pomarańczowoczerwona piłka plażowa wisząca nad horyzontem.
Julii nigdzie nie było widać.
– Gdzie jesteś?! – zawołałem.
Brak odpowiedzi.
Przede mną rozciągał się pagórkowaty teren. Julia mogła leżeć gdzieś wśród falujących traw. Cofnąłem się od urwiska, szukając śladów stóp. Przeszedłem kawałek i kilkanaście kroków po prawej zobaczyłem kępę kwitnących krzewów słodkiej papryki, do której wiodła ledwo widoczna ścieżka wygnieciona w trawie. Miałem przeczucie, że Julia tam się schowała. Ruszyłem w stronę krzewów i kiedy byłem o dwa kroki od nich, usłyszałem chichot dobiegający spomiędzy liści. Powoli przeszedłem resztę drogi i ostrożnie rozchyliłem gałęzie. I wtedy ją zobaczyłem.
Leżała na plecach na posłaniu zrobionym z ubrania: nogi ugięte, kolana zsunięte razem, stopy szeroko rozstawione. Wyglądała jak syrena w czarodziejskim ogrodzie odpoczywająca między przypływami. Wiatr, który szeleścił liśćmi, rozwiewał jej czarne jedwabiste włosy. Uśmiechnęła się wstydliwie i rozchyliła kolana.
– Wejdziesz? – zapytała.
Wróciliśmy tuż przed dziesiątą wieczorem. Na podwórzu spotkaliśmy spacerującego Pete’a Magilla, ochroniarza Garreta. Pozdrowiliśmy go, po czym weszliśmy do środka.
Candace siedziała w salonie na mocno zniszczonej skórzanej kanapie i czytała jakieś czasopismo. Obok kanapy stała osobliwa gablotka z zabawkami jej dzieci: lalką Barbie, żołnierzykami, metalowym samochodzikiem i pistoletem na kapiszony. Kiedy weszliśmy, podniosła wzrok.
– Dobrze się bawiliście? – zapytała.
– Ja tak – odparła Julia. – Myślę, że on też – roześmiała się.
– Oboje dobrze się bawiliśmy – potwierdziłem.
– Jak tam Tess? – spytała Julia.
– Śpi – odrzekła Candace. – Była bardzo grzeczna.
– Czy chłopcy są w domu? – zapytała Julia.
– Garret tak, a Billy poszedł do kina z tym kolegą, którego poznał w zeszłym tygodniu na plaży, Jasonem…
– Sandersonem – podpowiedziałem. – Sprawia miłe wrażenie.
– Może wreszcie Billy doczeka się prawdziwego przyjaciela – zauważyła Julia. Spojrzała na mnie z czułym uśmiechem. – Chyba nastąpił u niego przełom. Mamy odpowiedniego lekarza domowego.
Читать дальше