Czołg zawsze budzi w człowieku niepokój. To ponura masa stali, poruszająca się z łoskotem i trzaskiem, jak średniowieczny smok. Czołg jest rzeczą najmniej sympatyczną, jaką można spotkać na wojnie, zwłaszcza jeśli jest to czołg przeciwnika. Nawet jeśli trafił już w niego pocisk i stoi teraz nieruchomy i zardzewiały, nadal jest złowrogim urządzeniem. Czołg wywołuje atawistyczny irracjonalny lęk i zawsze budzi w człowieku chęć ucieczki. W 1982, wkrótce po powrocie z Falklandów, Barles spędził osiem godzin z grupą palestyńskich łowców samochodów, szóstką chłopców uzbrojonych w ręczne granatniki przeciwpancerne RPG-7, walczących na przedmieściu Burdż el Baradżne, na południe od Bejrutu. Obok budynku mieszkalnego stał izraelski czołg Merkava i chłopcy, z których najstarszy mógł mieć szesnaście lat, starali się zniszczyć go strzałami z granatników. Zbliżali się raz za razem, pod osłoną ruin, i strzelali pociskami z głowicą kumulacyjną, które albo nie trafiały do celu, albo nie mogły przebić pancerza. Wreszcie, jak olbrzym, którego zbudzono ze snu, merkava obrócił powoli wieżyczkę, wystrzelił jeden tylko pocisk i zabił dwóch Palestyńczyków. Potem w tym miejscu pojawiła się izraelska piechota, strzelając z czego się da – karabinków automatycznych Galii i karabinów maszynowych, i wtedy Philipot, fotograf z agencji Sygma, powiedział, że nie warto dać się zabić dla jakiegoś zdjęcia -sefaire tuer, powiedział – i rzucił się do ucieczki, i Barles zaczął uciekać, i wszyscy uciekali, a Barles i Philipot nie zatrzymali się, dopóki nie dotarli do hotelu Com-modore, gdzie Tomas Alcoverro z “La Vanguardii" czekał na nich w barze, żeby jeszcze raz im opowiedzieć, jak to jego żona zostawiła go dla Pabla Magaza z dziennika “ABC".
Tak często dzieje się w tym zawodzie. Ty, na przykład, uciekasz przed libijskim czołgiem w Ndźamenie, a twoja prawowita małżonka idzie przed barceloński sąd z pozwem o rozwód. Ale jest prawdą, że większość członków owego plemienia nigdy nie miała żonom tego za złe. W sumie oni bawili się w bohaterów, chodząc ulicami pod ostrzałem, a one musiały odprowadzać dzieci do szkoły, płacić raty za telewizor, rachunki za gaz, żyć samotnie. Tomas Alcoverro był tego świadom i pocieszał się jak mógł. Był najstarszym z korespondentów na Bliskim Wschodzie i którejś nocy, na jednej z plaż w Emiratach, zwierzył się Barlesowi, że ma nadzieję umrzeć w Bejrucie, bo w Hiszpanii już nie ma znajomych. Tak samo było z Julio Fuentesem z “El Mundo", który, mówiono, w czasach kiedy był piękny i młody, przeleciał Blankę Jagger podczas wojny w Nikaragui. Albo to ona przeleciała jego, wersje były sprzeczne. Potem, jak Tomas i wielu innych, Julio miał dziewczynę, która powiedziała: cześć, pa, bo miała dość tego, że on spędza życie w Sarajewie. Straszliwe barbarzyństwo podniecało Julio Fuentesa, wyglądał, jakby zachwycała go ta prawdziwa halucynacja w kolorze, jakby wojną dawał sobie w żyłę. Pedro Jota, jego szef, postanowił więc przenieść go na stanowisko korespondenta do Włoch, gdzie teraz chodził w krawacie, jeździł sportowym samochodem i miał nową dziewczynę. Niestety, czasem w środku nocy zrywała go ze snu myśl, że jest w Bośni. Trzy razy R: roztrzęsieni, rozwiedzeni, rozpici.
Barles otworzył usta, żeby krzyknąć do Marqueza, że widzi czołg, ale w tym momencie usłyszał eksplozję pierwszego pocisku. Tym razem nie był to moździerz, ale strzał bezpośredni, którym trafiono w pobliżu mostu. Rzucił się na ziemię, słysząc, jak pocisk przelatuje nad głową, wysoko, z dźwiękiem przypominającym rozdzierany materiał i usłyszał, jak wybucha z tyłu, za gospodarstwem. Nissan, pomyślał. Zęby tylko sukinsyny nie trafiły w nissana. Potem pomyślał o Jadrance. Zęby tylko sukinsyny nie trafiły w nią.
Podniósł się, żeby pokonać te dziesięć metrów dzielące go od Marqueza i wtedy zobaczył dwóch Chorwatów pędzących od strony lasu ku drodze. W rękach trzymali kałasznikowy i wyglądali, jakby im się bardzo spieszyło. Na drugim brzegu rzeki czołg poruszał się wolno, jak na zwolnionym filmie, ale Barles doskonale wiedział, że to tylko złudzenie optyczne spowodowane odległością. Czołgi zawsze poruszają się szybciej niż trzeba.
Upadł obok Marqueza, na skarpie, dokładnie w chwili kiedy kolejny pocisk przelatywał nad ich głowami, w tym samym kierunku. Kamerzysta miał włączoną kamerę i filmował most w planie ogólnym, jednak lewym okiem obserwował czołg zbliżający się do nich poza kadrem. Niewyraźne figurki poruszały się na drodze w pobliżu czołgu.
– Piechota – powiedział Barles.
– Widzę.
Dwaj Chorwaci dotarli do nich. Jeden był bardzo młody i pot lał się z niego strumieniem spod ogromnej kuloodpornej kamizelki, jakich używają saperzy – ze zwisającą połą z przodu, osłaniającą jądra, ale i przeszkadzającą w biegu. Drugi był wysoki, z wąsikiem. Obaj bardzo zdenerwowani, wbiegli aż do połowy skarpy, żywo gestykulując.
– Mówią, żebyśmy znikali – przetłumaczył Barles.
Marquez skupiony na kamerze i na moście nie raczył odpowiedzieć. Młodszy żołnierz wspiął się jeszcze trochę i dotknął jego buta.
– Pocałuj mnie w dupę i spływaj – odezwał się Marquez.
Trzeci pocisk uderzył między skarpą a lasem, dokładnie w miejscu, przez które żołnierze przebiegli przed chwilą i kilka kawałków darni spadło na drogę. Wszyscy rozpłaszczyli się na ziemi, poza Marquezem, który nie odrywał wzroku od mostu. Nie przejmując się tym, co by ludzie powiedzieli, Barles nałożył hełm.
Młody Chorwat, patrząc na Marqueza, powiedział glupan , co po serbsko-chorwacku znaczy mniej więcej dupek, i odszedł wraz z drugim wzdłuż drogi, pod osłoną skarpy, w kierunku gospodarstwa.
– Wolą się ulotnić – powiedział Barles.
Miał szaloną ochotę rzucić się do ucieczki, ale pewnych rzeczy się nie robi. Kiedy dopasowywał pod brodą pasek hełmu, zobaczył, jak dwóch kolejnych Chorwatów biegnie z lasu przez pole, też w kierunku gospodarstwa. Teraz jeszcze karabin maszynowy kalibru 12,7 mm strzelał z drugiej strony rzeki, a czerwone punkciki kuł w oddali najpierw leciały wolno, przyspieszając w miarę jak się zbliżały, podobnie jak środkowa linia na drodze, kiedy szybko jedziesz samochodem.
– Jasna cholera – powiedział Barles.
Czerwona smuga przeleciała wysoko, jakieś dziesięć metrów nad ich głowami, a potem skręciła na lewo i zgasła, mniej więcej w miejscu, gdzie leżał Sekssymbol. W dziedzinie efektów pirotechnicznych wojna jest oszałamiającym spektaklem. Kiedy pierwszy raz irańskie rakiety spadły na Bagdad we wrześniu 1980, Barles spędził całą noc, zafascynowany, na tarasie hotelu Mansur, razem z Pepe Virgilio Colchero z “Ya" i z Fernando Dorrego z “ABC", leżąc na plecach i rozmawiając, równocześnie przyglądając się, jak latają kule i pociski ziemia-powietrze. Jedenaście lat później Barles doświadczył tego jeszcze raz wspólnie z Pepe Colchero w Az-Zahranie, kiedy amerykańskie rakiety Patriot niszczyły nad Arabią Saudyjską irackie rakiety, na Zachodzie nazywane Scud, a wszyscy patrzyli na spektakl z maskami przeciwgazowymi pod ręką. Rzeczywiście, wojna w Zatoce Perskiej była dość dziwna: pięć miesięcy oczekiwania, miesiąc operacji powietrznych i tydzień wojny na lądzie. Istnieje stara reguła w tym rzemiośle: specjalni wysłannicy biegną w peletonie, ale finiszują każdy z osobna. Tak też było w nocy ataku aliantów, kiedy wszyscy maskowali swoje zamiary, siedząc w centrach prasowych i w hotelu Meridien w Az-Zahranie. Ze trzeba by spróbować któregoś dnia pojechać do Kuwejtu. Ze może lepiej poczekać. Ze właściwie to chyba zaczekamy. Bo teraz podróżowanie jest zbyt ryzykowne. I tak dalej. Kiedy tylko powiedzieli sobie dobranoc, każda ekipa telewizyjna z osobna, Pierre Peyrot i ludzie z EBU, Achile d'Amelia z ekipą RAI, TV3, TVE i wszyscy inni w tajemnicy załadowali wodę, paliwo i żywność do swoich jeepów, wcześniej zaopatrzonych w znaki rozpoznawcze aliantów – odwrócone V na bokach i pomarańczowy pas na dachu – i wyruszyli przez pustynię na północ, z mapami i kompasami, pomiędzy polami minowymi. Następnego dnia spotkali się wszyscy w Kuwejcie, zarośnięci i zakurzeni, bez cienia zdziwienia i bez wymówek: takie są zwyczaje w tym plemieniu. Barles i Josemi Diaz Gil przyjechali na czas, żeby sfilmować końcowe walki między ostatnimi Irakijczykami i wojskami amerykańskimi, ograbiony sklep firmowy Rolexa pełen pustych pudełek, ruiny Sheratona, Hikona zniszczonego i pogrążonego w ciemności, Kuwejtczyków całujących wszystkich na ulicach, i horyzont w ogniu, szyby naftowe płonące pod niebem czarnym od popiołu, podczas gdy Don McLean śpiewał Vincent na kasecie w landcruiserze, a irackie czołgi dymiły po obu stronach drogi.
Читать дальше