– Tak, to lepsze niż dom starców w Petrinji. Dostrzegł, że Marqueza też poruszyło to wspomnienie, bo jego spojrzenie zatrzymało się na nieokreślonym punkcie w przestrzeni, a usta wykrzywił mu grymas. Ten dom starców spotkali na początku wojny, kiedy pół Petrinji, ewakuowanej przez Chorwatów, nie dostało się jeszcze w ręce Serbów. Było to terytorium Komanczów w najczystszej formie, a potłuczone szkło głośno trzeszczało pod ich stopami, kiedy ostrożnie szli pustą ulicą, obserwując budynki, każdy po swojej stronie, szczególnie uważając na snajperów przy skrzyżowaniach. 2 tym dreszczem na wewnętrznej stronie ud i w żołądku, dreszczem, którego doznaje się jedynie chodząc po ziemi niczyjej. Znaleźli trochę żywności w splądrowanym sklepie: czekolada, herbatniki, butelka wina. Później, w ograbionym dużym eleganckim magazynie Barles wypatrzył sweter z angielskiej wełny w swoim rozmiarze, a Marquez muszkę, którą założył do koszuli khaki. Potem nakręcili jedno wejście na podziurawionym placu, jesteśmy w zupełnie opuszczonym mieście, i tak dalej. Barles z mikrofonem Telewizji Hiszpańskiej w ręce, a Marquez filmujący w planie średnim, z jednym okiem przy wizjerze, a drugim uważnie rozglądając się wokół. I kiedy już odchodzili, natknęli się na dom starców.
Ominęliby go z daleka, gdyby nie byli usłyszeli głosu, czy raczej jęku, dobiegającego zza rozbitej szyby w oknie. W budynku, oficjalnie ewakuowanym przed serbskim atakiem, zostało – opuszczonych przez pielęgniarzy, którzy uciekli – około tuzina niedołężnych starców, leżących na polowych łóżkach w ciemnym korytarzu za drzwiami. Od trzech dni nie dostawali wody ani jedzenia, leżeli w fetorze odchodów, pośród bzyczenia much. A kiedy Marquez i Barles zaświecili latarki, żeby coś zobaczyć, zaraz tego pożałowali. Kilku starców było już martwych. Żywi mieli zostać przy życiu jeszcze bardzo krótko. Zgasili latarki, włączyli lampy oświetleniowe i sfilmowali wszystkich, żywych i martwych. Kiedy zbliżała się do nich kamera, starcy kulili się na łóżkach, pośród moczu i ekskrementów, którymi zabrudzone mieli ubrania i pościel, i zasłaniając rękami nieprzytomne, niewidzące oczy oślepione przez światło lampy, popiskiwali śmiertelnie przerażeni, cichutko, błagalnie w kierunku dwóch cieni, które kręciły się wokół nich. Marquez i Barles pracowali bez słowa, nie patrząc na siebie, a ostre światło nadawało ich bladym, napiętym twarzom wygląd duchów. Przerwali tylko raz, na chwilę, kiedy Barles oparł się o ścianę i zaczął wymiotować, ale żaden nie odezwał się słowem. Potem rozdali całą wodę i jedzenie, jakie mieli przy sobie, i weszli na piętro, gdzie wybuch bomby zaskoczył jakiegoś staruszka, który przygotowywał się do ucieczki. Nadal tam siedział. Nie żył od trzech dni i siedział samotnie wśród gruzu, pokryty warstwą pyłu i potłuczonego gipsu, nieruchomy, z parą butów stojących przy nogach, obok wzruszającej walizki z kartonu i kapelusza, miał zamknięte oczy i spokojny wyraz twarzy, brodę opuszczoną na piersi, pasmo suchej krwi biegło mu od nosa do nieogolonej brody i brudnego kołnierzyka koszuli, i Barles poprosił Marqueza, żeby sfilmował jego twarz, ten jednak wolał zrobić ujęcie pleców, kadrując tak, jak zobaczyli go z korytarza: siedząca na wprost okna wybitego przez wybuch bomby szara, patetyczna sylwetka, nieruchoma w przerażającej samotności zniszczonego pokoju, pośród cegieł i połamanych mebli, pokrzywionych blach, obok strzępów – walizka, kapelusz, buty, ubrania, papiery między gruzami – jego ubogiego życia, zakończonego w ciemności, przy odgłosie szybkich kroków w korytarzu, kiedy po omacku szukał butów, żeby uciec.
Przerażenie. Marquez śmiał się jakby do siebie, z miną gorzką, zamyśloną. Barles też zaśmiał się przez zęby, patrząc w oczy zabitej krowie.
Jadranka przyłączyła się do nich na drodze, naprzeciwko zagrody.
– Co ci powiedział? – spytał ją Barles. Tłumaczka wzruszyła ramionami. Wyglądała na zmęczoną.
– Ten człowiek ma zamęt w głowie. Nie wie, co robić, czy zostać, czy uciekać.
– To dureń. Przecież wszystko się skończyło: i to miejsce, i jego gospodarstwo. Armija dotrze tutaj, czy most zostanie, czy nie.
Rozległy się dalekie wybuchy w zakolu rzeki i wszyscy troje spojrzeli w tamtym kierunku.
– My też powinniśmy jechać – powiedziała Jadranka.
Marquez ani Barles nie odezwali się. Wiedzieli, że nie mówi tego ze strachu, tylko taka jest prawda. Jadranka też wiedziała, że oni o tym wiedzą. Wszyscy troje wiedzieli, że możliwość ucieczki maleje z każdą minutą.
– Co się dzieje w Cerno Polje? – zapytał Marquez, patrząc na most.
– W radiu mówią, że droga jest przejezdna, ale nie mówią, jak długo jeszcze.
Marquez nieznacznie pokiwał głową, jakby już o tym wiedział. Potem zmienił baterię i ruszył ku skarpie, w kierunku mostu.
– Sukinsyn – syknął Barles.
Powiedział Jadrance, żeby wracała do nissana i poszedł za Marquezem w kierunku mostu. Sekssymbol leżał na swoim miejscu, dym wiszący nad Bijelo Polje zgęstniał. Nie było już słychać strzałów we wsi. Przyglądając się krajobrazowi, poczuł, że czegoś mu brakuje, jak w zabawie z porównywaniem obrazków i szukaniem różnic, choć na początku nie mógł sobie uświadomić, co się stało. Zatrzymał się na chwilę i wreszcie zrozumiał. Brakowało dzwonnicy kościoła, która zniknęła.
Ciekawa rzecz, pomyślał, że wszyscy walczący, wszelkich ras i kolorów, starają się zniszczyć symbole religijne przeciwnika. Przypomniał sobie meczet Murabitun w Bejrucie z minaretem tak podziurawionym kulami, że wyglądał jak kawałek sera gruyere. Albo cerkwie, kościoły katolickie i meczety w różnych częściach byłej Jugosławii. W dawnych czasach, przynajmniej, Turcy zamalowywali wapnem ściany Hagii Sophii, a chrześcijanie budowali katedry w andaluzyjskich meczetach, jakby architektura dawała się jednak pogodzić z masakrą. Teraz stosowano szybkie rozwiązania: kilka pocisków, materiał wybuchowy w fundamentach, i święty spokój. Żadne wieki historii nie potrafią się oprzeć materiałom wybuchowym, głupocie i barbarzyństwu. Na przykład biblioteka w Sarajewie. Czy zbombardowana synagoga. Albo meczet Begova, którego ołowiane dachówki pokryły jak dywan ulicę Saraci. Albo most w Mostarze, który po czterystu dwudziestu siedmiu latach opierania się wszelkim wojnom i najazdom nie wytrzymał godzinnego ostrzału chorwackiej artylerii. Właśnie filmowali ruiny mostu od strony wschodniego brzegu, kiedy jakiś snajper strzelił w głowę przechodzącej kobiecie, a potem w plecy Marii, ładnej czarnowłosej dziewczyny pracującej w UNICEF-ie, i trzech hiszpańskich żołnierzy w niebieskich hełmach musiało pod ostrzałem biec ją ratować, a jakiś wolny strzelec okopany wśród ruin robił im zdjęcia aparatem z teleobiektywem. Dzięki tym zdjęciom Maria stała się znana, żołnierze dostali medale od UNICEF-u, a fotograf dostał pięć stron w “Paris Matchu". Co do zabitej kobiety, która na zdjęciach leżała na brzuchu, obok spiętych twarzy żołnierzy, za którymi kule odbijały się od muru, to jej twarz została zmasakrowana pociskiem, i nie można było zidentyfikować zwłok, pochowano ją więc obok nieistniejącego już mostu, od którego pochodzi nazwa miasta wcale już nie przypominającego miasta. To jednak przewrotność i złośliwość losu.
Idąc ciągle środkiem drogi, Barles spojrzał w prawo na las i nie zobaczył żadnego żołnierza. Chorwaci albo nadal się ukrywali, albo wzięli nogi za pas. Marquez ciągle leżał pod skarpą w pozycji wyczekującej, z obiektywem kamery wycelowanym w most, a obok niego plecak i hełm Barlesa, który znajdował się o jakieś dziesięć metrów od kamerzysty i który znów spojrzał w miejsce, gdzie powinna była stać dzwonnica. Potem skierował wzrok niżej, na zakręt drogi po drugiej stronie mostu i rzeki. Wtedy zobaczył pierwszy czołg.
Читать дальше