– A to niby dlaczego? Ma obraz, czyli cześć pieśni. Montegrifo własną matkę by sprzedał za małą akwarelkę.
– Owszem. Ale ciebie nie sprzeda. Po pierwsze dlatego, że z Demetriusem Zieglerem podsunęliśmy mu do podpisania stosik dokumentów, które nie mają mocy prawnej, o ile wyjdą na jaw, bo cała ta historia ma mocno kryminalny posmak, ale które wszelako oczyszczają cię z jakichkolwiek podejrzeń o współudział. Poza tym sam się ubabrze, jeśli tylko puści parę z gęby albo spróbuje grać nieczysto, i będzie musiał do końca życia siedzieć jak mysz pod miotłą, z całym międzynarodowym aparatem ścigania na karku… Na dodatek jestem w posiadaniu pewnych sekretów, których ujawnienie mogłoby bardzo nadszarpnąć jego reputację i narazić na poważny konflikt z prawem. Żeby nie być gołosłownym: o ile wiem, Montegrifo jest odpowiedzialny za co najmniej dwukrotne wywiezienie i nielegalną sprzedaż za granicą przedmiotów należących do Dziedzictwa Narodowego. Dzieła te trafiły w moje ręce, a ja przekazałem je jemu jako pośrednikowi: piętnastowieczne retabulum przypisywane Pere Ollerowi, skradzione w Santa Maria de Cascalls w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym, oraz sławetny Jan z Flandrii, który zniknął cztery lata temu ze zbiorów Olivares, przypominasz sobie?
– Tak. Ale nigdy bym nie sądziła, że to ty…
Cesar skrzywił się beznamiętnie.
– Takie jest życie, księżniczko. W moim fachu, i nie tylko w moim, niepokalana uczciwość to stuprocentowa gwarancja śmierci głodowej… Ale mówiliśmy nie o mnie, a o Montegrifie. Rzecz jasna, będzie próbował skubnąć dla siebie, ile się da, tego nie unikniemy. Ale z pewnością nie posunie się tak daleko, żeby uszczuplić minimalny gwarantowany zysk twojej panamskiej firmy. A Ziegler będzie strzegł jej interesów niczym doberman. Kiedy transakcja zostanie ostatecznie przeprowadzona, Ziegler automatycznie przeleje pieniądze z konta panamskiego na inne konto prywatne, którego numer opiewa na twoje nazwisko, zlikwiduje to pierwsze konto, żeby zatrzeć ślady, wreszcie zniszczy wszelką dokumentację oprócz tych kwitów, które trzymają w szachu Montegrifa. W ten sposób zapewni nam lojalność naszego przyjaciela, szefa Claymore'a. Aczkolwiek podejrzewam, że w tym momencie takie środki ostrożności są zbyteczne… A, prawda: Ziegler ma wyraźne wskazówki, żeby jedną trzecią twoich dochodów przeznaczyć na niezawodne i opłacalne inwestycje, które pozwolą wyprać pieniądze i przy okazji zapewnią ci dostatek na resztę życia nawet w przypadku, gdybyś usiłowała wszystko radośnie roztrwonić. Zaufaj mu bezwzględnie, Ziegler to dobry człowiek, znam go od ponad dwudziestu lat. Jest uczciwy, jest kalwinem i jest homoseksualistą. Natomiast oczywiście odliczy sobie skrupulatnie należną mu prowizję i koszty manipulacyjne.
Julia stała jak rażona gromem. Dreszcz ją przeszedł: wszystko pasowało jak fragmenty jakiejś niewiarygodnej łamigłówki. Cesar nie wypuścił z rąk żadnej nitki. Popatrzyła na niego bacznie, po czym zaczęła przechadzać się po pokoju. Usiłowała ogarnąć to wszystko. Za dużo jak na jedną noc – pomyślała, stając przed Muńozem. Szachista spoglądał na nią obojętnie, wciąż trzymając w ustach niemal do cna wypalonego papierosa. Może wręcz za dużo jak na jedno życie.
– Widzę – znowu zwróciła się do Cesara – że wszystko przewidziałeś… Albo prawie wszystko. Pomyślałeś też o don Manuelu Belmonte? Może to dla ciebie szczegół bez znaczenia, ale on jest właścicielem obrazu.
– Pomyślałem i o tym. Naturalnie mogą cię dopaść chwalebne wyrzuty sumienia i oświadczysz mi, że nie przyjmujesz planu. W takim przypadku zawiadom tylko Zieglera, a obraz wypłynie w odpowiednim miejscu. Postawi to Montegrifa przed małym problemem, ale jakoś będzie się musiał z nim uporać. Przecież wszystko zostanie po staremu: cena wyśrubowana na skutek afery, Claymore zachowa prawa do aukcji… Natomiast gdybyś jednak skłoniła się ku opcji pragmatycznej, również możesz spać spokojnie: Belmonte zrzeka się obrazu za odszkodowaniem. Traci emocjonalnie, ale zyskuje finansowo, a to dzięki ubezpieczeniu. Poza tym nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś anonimowo przesłała mu dogodną rekompensatę w wysokości, jaką uznasz za stosowną. Będzie cię na to stać. Co zaś do Muńoza…
– No właśnie – odezwał się szachista. – Prawdę mówiąc, bardzo jestem ciekaw, co stanie się ze mną.
Cesar popatrzył nań z ukosa.
– Pan, drogi przyjacielu, wykupił szczęśliwy los na loterii.
– Co pan powie…
– To, co pan słyszy. Przewidując, że drugi biały konik przeżyje partię, pozwoliłem sobie włączyć pana w poczet udziałowców spółki, z prawem do dwudziestu pięciu procent akcji. Pozwoli to panu między innymi na kupno czystych koszul i na grę w szachy, dajmy na to, na Bahamach, o ile przyjdzie panu ochota.
Muńoz podniósł dłoń do ust i wyjął wygasły niedopałek. Przyjrzał mu się przez chwilę, a następnie upuścił na dywan.
– To bardzo szlachetne z pana strony – rzekł.
Cesar spojrzał najpierw na niedopałek, potem na szachistę.
– To naprawdę niewiele. Jakoś musiałem kupić pańskie milczenie, a zresztą zasłużył pan sobie z nawiązką… Powiedzmy, że w ten sposób chcę panu zrekompensować dowcip z komputerem.
– A czy zakładał pan, że mogę odmówić udziału w tym numerze?
– Jak najbardziej, proszę sobie wyobrazić. Gdy się dobrze zastanowić, jest pan dziwnym człowiekiem. Ale to już nie moja sprawa. Pan i Julia jesteście teraz wspólnikami, więc załatwiajcie to między sobą. Ja mam inne sprawy na głowie.
– Pozostajesz ty, Cesar.
– Ja? – antykwariusz uśmiechnął się. Z bólem, jak zauważyła Julia. – Moja kochana księżniczko, mam wiele grzechów do odkupienia, a czasu maleńko – pokazał zalakowaną kopertę leżącą na stole. – Tam znajdziesz także szczegółową spowiedź, zawierającą całą historię od początku do końca, wyjąwszy oczywiście wątek szwajcarski. Ty, Muńoz i chwilowo także Montegrifo pozostajecie czyści jak dziewica. Co się tyczy obrazu, opisałem dokładnie sposób jego zniszczenia z powodów osobistych i ściśle emocjonalnych. Jestem pewien, że po analizie tej spowiedzi psychiatrzy policyjni stwierdzą u mnie niebezpieczny przypadek schizofrenii.
– Zamierzasz uciec za granicę?
– Mowy nie ma. Jedyny motyw, dla którego warto dokądś pojechać, to sama podróż. Ale ja jestem już za stary. A perspektywa więzienia albo domu wariatów też nie brzmi kusząco. To musi być okropne, ci wszyscy otyli, piękni pielęgniarze, co robią ci zimny prysznic i tak dalej. Obawiam się, że nie, kochanie. Mam już grubo po pięćdziesiątce i takie rzeczy mnie nie podniecają. Poza tym jest jeszcze jeden drobiazg.
Julia spojrzała na niego ponuro.
– Jaki drobiazg?
– Słyszałaś może – Cesar skrzywił się z ironią – o czymś, co się nazywa Syndrom Nabytego Czegoś tam? To się stało ostatnio groteskowo modne… Otóż mój przypadek określają jako końcówkę.
– Kłamiesz.
– Absolutnie nie. Przysięgam, że tak to nazwali: końcówka, jak jakaś ponura resztka. Koniec trasy.
Julia zamknęła oczy. Naraz wszystko wokół jakby znikło, pozostał tylko głuchy stłumiony odgłos kamienia wpadającego do stawu. Kiedy znów je otworzyła, były pełne łez.
– Kłamiesz, Cesar. Nie ty. Powiedz, że kłamiesz.
– Chciałbym, księżniczko. Zapewniam cię, z rozkoszą bym ci teraz powiedział, że wszystko było żartem na kiepskim poziomie. Ale życie, jak nic innego, potrafi ludziom płatać podobne figle.
– Od kiedy o tym wiesz?
Antykwariusz wzgardliwie leniwym gestem dłoni dał do zrozumienia, że czas przestał go obchodzić.
Читать дальше