– Boże święty…
Antykwariusz pokręcił głową.
– Bóg nie ma tu nic do gadania… Zapewniam cię, że kiedy podszedłem do Alvara i uderzyłem go w kark popielniczką z obsydianu, która stała na stole, już nie czułem doń nienawiści. Była to tylko zwykła nieprzyjemna formalność. Dokuczliwa, ale konieczna.
Przyjrzał się swojej prawej dłoni z badawczym zaciekawieniem. Może oceniał śmiercionośny potencjał skryty w tych smukłych bladych palcach zakończonych wypielęgnowanymi paznokciami, które teraz z niedbałą elegancją obejmowały szklankę z dżinem.
– Zwalił się jak wór – powiedział chłodno, zakończywszy oględziny. – Padł bez jęku, plaf, nie wypuściwszy nawet fajki z ust. Potem na podłodze… Cóż, kolejnym, lepiej wymierzonym ciosem dopilnowałem, żeby umarł na pewno. W końcu jak coś robić, to robić to dobrze… Resztę znasz: wanna i pozostałe elementy należały do artystycznego wykończenia. Brouillez les pistes [25] , jak mawiał Arsene Lupin… Aczkolwiek Menchu, Panie, świeć nad jej duszą, z pewnością przypisałaby te słowa Coco Chanel. Biedaczka. – Upił łyk ku pamięci Menchu i znów zapatrzył się w przestrzeń. – Otóż ja zatarłem ślady chustką i na wszelki wypadek zabrałem popielniczkę. Wyrzuciłem ją do śmieci daleko od tego miejsca… Nieładnie, że ja to mówię, księżniczko, ale w moim umyśle pojawiły się arcyzbrodnicze kalkulacje, zdumiewające jak na debiutanta. Nim wyszedłem, wziąłem raport o van Huysie, który Alvaro zamierzał dostarczyć ci osobiście, i wsadziłem do koperty, napisawszy na maszynie twój adres.
– Zabrałeś też pakiet jego fiszek.
– Nie. Był to znakomity szczegół, lecz wpadłem na niego za późno. Nie było czasu, żebym się po nie fatygował, więc kupiłem takie same w sklepie papierniczym. Ale to kilka dni potem. Najpierw trzeba było zaplanować rozgrywkę. Każde posunięcie musiało być perfekcyjne. Natomiast owszem, jako że byliśmy umówieni na wieczór nazajutrz, musiałem dopilnować, żebyś dostała jego raport. Nie mogłaś nie znać wszystkich szczegółów związanych z obrazem.
– Tak to stałeś się kobietą w płaszczu…
– Zgadza się. I tu muszę ci coś wyznać. Nie zajmuję się przebierankami, transwestytyzm za cholerę mnie nie bawi… Kiedyś, w młodości, przebierałem się dla czystej rozrywki. Jakby chodziło o karnawał czy coś w tym stylu. Zawsze w samotności i przed lustrem… – Tu Cesar uśmiechnął się przewrotnie i pobłażliwie zarazem do własnych wspomnień. – Ale w momencie, gdy przyszło do wysłania koperty, nie odmówiłem sobie powtórki z dawnych doświadczeń. Coś w rodzaju zapomnianego kaprysu, rozumiesz? Albo, ujmując to w kategoriach… bohaterskich, coś w rodzaju wyzwania. Chciałem sprawdzić, czy potrafię oszukać ludzi, bawiąc się, że tak powiem, w mówienie im częściowej prawdy… Wybrałem się zatem na zakupy. Dystyngowany mężczyzna, kupujący płaszcz przeciwdeszczowy, torebkę, buty na płaskim obcasie, perukę blond, pończochy i sukienkę, nie wzbudza podejrzeń, jeśli zachowuje się przy tym odpowiednio. Trzeba to robić w dużym domu towarowym, gdzie jest pełno ludzi, z miną, jakby się kupowało coś dla żony. Reszty dokonało porządne golenie i makijaż. Wyznaję to już bez rumieńców, mam po temu trochę akcesoriów w domu. Żadnego szarżowania, znasz mnie przecież, tylko dyskretny retusz. W agencji kurierskiej nie mieli najmniejszych podejrzeń. Przyznaję, że było to doświadczenie zabawne… i pouczające.
Westchnął głęboko z wystudiowaną melancholią. Zaraz jednak spochmurniał.
– W sumie – dodał znacznie mniej frywolnym tonem – była to ludyczna część całej historii… – Popatrzył na Julię z zadumą i powagą, jakby dobierał słowa przed doborowym niewidzialnym towarzystwem, wobec którego musiał wypaść jak najlepiej. – Teraz zbliżało się naprawdę trudne zadanie. Musiałem właściwie tobą pokierować, zarówno w stronę rozwiązania zagadki, co było pierwszą fazą gry, jak i ku tej drugiej części, dużo bardziej niebezpiecznej i skomplikowanej… Problem polegał na tym, że oficjalnie nie byłem szachistą. Musieliśmy razem szukać wyjaśnienia tajemnicy, ale ja nie mogłem ci pomóc, bo miałem związane ręce. Okropność. Nie mogłem też grać przeciwko samemu sobie, potrzebowałem przeciwnika. Kogoś, kto mi dorówna. Co więc pozostało innego, niż znaleźć ci Wergiliusza, który poprowadzi cię przez całą przygodę? To była ostatnia figura, jakiej brakowało na mojej szachownicy.
Dopił drinka i odstawił szklankę na stół. Następnie z rękawa szlafroka wyciągnął jedwabną chusteczkę i starannie osuszył nią usta. Na koniec popatrzył przyjaźnie na Muńoza.
– I wtedy właśnie, po uprzedniej konsultacji z moim sąsiadem, kierownikiem klubu Capablanca, zdecydowałem się na pana, przyjacielu.
Muńoz kiwnął głową raz, z góry na dół. Jeżeli nawet uważał, że to wątpliwy zaszczyt, to powstrzymał się od komentarza. Patrzył tylko z zaciekawieniem na antykwariusza, a jego oczy na skutek niedostatecznego światła w pomieszczeniu zdawały się tkwić jeszcze głębiej w oczodołach.
– Pan ani razu nie powątpiewał, że ja wygram – rzekł cicho.
Cesar z ironią uchylił przed nim nieistniejącego kapelusza.
– Rzeczywiście, nigdy – przyznał. – Ma pan szachowy talent, który rzucił się w oczy w momencie, gdy zobaczyłem, jak patrzy pan na van Huysa. Ale oprócz tego, drogi mój, byłem gotów dostarczyć istotnych wskazówek, które, odpowiednio zinterpretowane, pozwoliłyby panu odsłonić także drugą tajemnicę: niewidzialnego gracza – mlasnął z zadowoleniem językiem, jakby smakował wyborne danie. – I nie powiem, zaimponował mi pan. I nadal imponuje. Ma pan swoisty sposób analizowania wszystkich ruchów i każdego z osobna, stosuje metodę wariantową, wykluczając po kolei wszystkie nieprawdopodobne hipotezy… Znać mistrza.
– Pan mnie peszy – odrzekł Muńoz beznamiętnie. Julia nie była w stanie ocenić, czy powiedział to szczerze, czy z ironią. Cesar odrzucił głowę do tyłu i wydał z siebie cichy teatralny śmiech.
– Muszę panu oznajmić – rzekł z zagadkową, nieco kokieteryjną miną – że widząc, jak mnie pan z wolna osacza, odczuwałem niekłamane podniecenie, proszę mi wierzyć. Było to doznanie… prawie fizyczne, jeśli mogę tak to określić. Aczkolwiek pan nie jest raczej w moim typie – zadumał się na chwilę, jak gdyby usiłował zaliczyć Muńoza do konkretnej kategorii, ale zarzucił tę próbę.
– Już przy kilku ostatnich ruchach zrozumiałem, że staję się jedynym możliwym podejrzanym. Pan zaś wiedział, że ja to wiem… Chyba nie rozminę się z prawdą, jeśli powiem, że właśnie od tego momentu zbliżyliśmy się do siebie, prawda…? Tej nocy, którą spędziliśmy, czuwając na ławce przed domem Julii, przy piersiówce koniaku, stoczyliśmy długą rozmowę na temat cech psychologicznych mordercy. Pan był już niemal pewien, że to ja jestem jego przeciwnikiem. Słuchałem z najwyższą uwagą, jak w odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie rozwinął pan wszelkie znane teorie patologii związanych z szachami… Oprócz tej jednej właściwej. Której nie wspomniał pan nawet do dzisiaj, a którą znał doskonale. Wie pan, co mam na myśli.
Muńoz na potwierdzenie znowu skinął powoli głową. Cesar pokazał na Julię.
– Pan i ja wiemy, ale ona nie. A w każdym razie nie do końca. Trzeba by jej wytłumaczyć.
Dziewczyna popatrzyła na szachistę.
– Tak – rzekła. Była zmęczona i wściekła, także na Muńoza. – Może wyjaśniłby mi pan, o czym tu mowa, bo mam troszkę dosyć, słuchając, jak się spoufalacie.
Читать дальше