Szachista nie spuszczał wzroku z Cesara.
– Matematyczna natura szachów – odparł niewzruszony irytacją Julii – obdarza tę grę szczególnym charakterem. Specjaliści nazywają to związkiem sadystyczno-analnym… Domyśla się pani: szachy to walka w zwarciu dwóch mężczyzn, pojawiają się tu słowa-klucze w rodzaju “agresja”, “narcyzm”, “masturbacja”… Charakter homoseksualny. Zwyciężyć to pokonać dominującego ojca albo matkę, usytuować się ponad nimi. A przegrać to doznać klęski, poddać się.
Cesar uniósł znacząco palec.
– Z tym że zwycięstwo – uzupełnił uprzejmie – oznacza dokładnie to samo.
– Tak – zgodził się Muńoz. – Zwycięstwo okazuje się, paradoksalnie, demonstracją własnej porażki – zerknął na Julię. – Koniec końców, Belmonte miał rację. Partia podobnie jak obraz oskarżała samą siebie.
Antykwariusz posłał mu uśmiech pełen podziwu, może nawet szczęścia.
– Brawo. Unieśmiertelnić się poprzez własną klęskę, coś w tym stylu, prawda…? Jak stary Sokrates, kiedy wypijał cykutę. – Tu zwrócił się z triumfem do Julii:
– Nasz przyjaciel Muńoz wiedział o tym wszystkim od kilku dni, księżniczko, ale jednak nie puścił pary z gęby nikomu, ani tobie, ani mnie. A ja z całą skromnością zrozumiałem, że mój przeciwnik jest na dobrej drodze, gdy świadomie pominął w dyskusji mój przypadek. Kiedy spotkał się z młodymi Belmonte i ostatecznie wykluczył ich jako podejrzanych, nie miał już żadnych wątpliwości co do tego, kim jest zabójca. Czy się mylę?
– Nie myli się pan.
– Czy mogę zadać pytanie natury trochę osobistej?
– Proszę bardzo, chociaż mogę nie odpowiedzieć.
– Co pan poczuł, kiedy wykonał prawidłowy ruch…? W chwili kiedy już pan wiedział, że to ja?
Muńoz zastanawiał się przez moment.
– Ulgę – odrzekł. – Gdyby to był kto inny, poczułbym zawód.
– Zawód, że nie odgadł pan tożsamości tajemniczego gracza…? Nie chcę tu wyolbrzymiać moich zasług, ale wcale nie była ona taka oczywista, drogi przyjacielu. Nawet dla pana nie było to łatwe zadanie. O wielu postaciach tej historii nawet pan nie słyszał, a znamy się dopiero parę tygodni. Miał pan do dyspozycji jedynie szachownicę.
– Nie rozumiemy się – odparł Muńoz. – Ja pragnąłem, żeby to był pan. To mi odpowiadało.
Julia patrzyła na nich, nie kryjąc niedowierzania.
– Winszuję wam, żeście się tak dobrali – rzuciła z sarkazmem. – Potem, jak macie ochotę, możemy gdzieś wpaść na kielicha, będziemy się poklepywać po ramionach i zaśmiewać z całej tej afery. – Potrząsnęła głową, usiłując odzyskać poczucie rzeczywistości. – Niebywałe, ale mam wrażenie, że jestem tu zbędna.
Cesar popatrzył na nią z czułym smutkiem.
– Są rzeczy, których nie pojmiesz, księżniczko.
– Nie nazywaj mnie księżniczką…! I mylisz się całkowicie! Wszystko doskonale rozumiem. A teraz to ja ci zadam pytanie: co byś zrobił wtedy rano na Rastro, gdybym wsiadła do samochodu, włączyła silnik, nie zauważając sprayu i bilecika, i ruszyła z bombą w oponie?
– To śmieszne – Cesar poczuł się urażony. – Nigdy bym nie pozwolił, żebyś…
– Nawet pod groźbą przyznania się do wszystkiego?
– Dobrze wiesz, że tak. Muńoz niedawno sam przyznał: tobie nic nie groziło… Wszystko przewidziałem: gotowe przebranie w klitce z dwoma wyjściami, którą wynajmuję na magazyn, umówione spotkanie z dostawcą, co załatwiłem w parę minut… Wystroiłem się w mgnieniu oka, poszedłem do zaułka, pomajstrowałem przy oponie i zostawiłem pojemnik i bilecik. Potem stanąłem przed sprzedawczynią obrazków, żeby mnie sobie zapamiętała, wróciłem do magazynu, hop, zmieniłem strój i makijaż, stawiłem się na spotkanie z tobą w kawiarni… Zgodzisz się, że plan był nieskazitelny.
– Obrzydliwie nieskazitelny, to prawda.
Na twarzy antykwariusza malował się wyrzut.
– Nie bądź ordynarna, księżniczko – patrzył na nią prostodusznie. – Te okropne przymiotniki do nikąd nas nie prowadzą.
– Po co tyle zachodu, żeby mnie przerazić?
– Chodziło o przygodę, czyż nie…? Zagrożenie jest konieczne. Wyobrażasz sobie przygodę bez cienia strachu…? Już nie mogłem cię zabawiać tymi historyjkami, którymi fascynowałaś się w dzieciństwie. Wymyśliłem więc najlepszą, jaką potrafiłem. Przygodę, której nie zapomnisz do końca życia.
– Nie mam najmniejszych wątpliwości.
– Zatem misja wypełniona. Walka rozumu przeciwko tajemnicy, przegnanie upiorów, które cię zniewoliły… Jeszcze ci mało? Do tego dodaj więc odkrycie, że Dobro i Zło nie są od siebie oddzielone na podobieństwo białych i czarnych pól na szachownicy. – Zerknął na Muńoza i uśmiechnął się ukradkiem, jakby mówił o ich wspólnym sekrecie. – Wszystkie pola są szare, córeczko, co wynika z uświadomienia sobie, że Zło jest pochodną doświadczenia. I ze to, co nazywamy Dobrem, jest często jałowe, bezczynne i niesprawiedliwe. Przypominasz sobie mojego ukochanego Settembriniego z Czarodziejskiej góry …? On powiadał, że złośliwość to najskuteczniejsza broń rozumu przeciwko mocom mroków i brzydoty [26].
Julia z uwagą wpatrywała się w częściowo oświetloną twarz antykwariusza. Chwilami miała wrażenie, że mówi tylko połowa, ta jasna bądź ta mroczna, a druga pełni rolę świadka. Zapytywała sama siebie, która z tych połówek jest bardziej realna.
– Wtedy jak napadliśmy na niebieskiego forda, kochałam cię, Cesar.
Podświadomie zwracała się do oświetlonej połowy, ale odpowiedź przyszła ze strony pogrążonej w cieniu.
– Wiem. I to mi wystarcza za całe usprawiedliwienie… Nie wiedziałem, co tam robi ten samochód, jego pojawienie się intrygowało mnie tak samo jak ciebie. A nawet bardziej, z powodów oczywistych: któż zapaliłby im świeczkę na grobie? Wybacz ten beznadziejny dowcip, kochanie – pokręcił z rozkoszą głową. – Muszę przyznać, że te parę metrów, ty z pistoletem, ja z tym dramatycznym pogrzebaczem, napaść na dwóch kretynów, którzy okazali się zbirami nadinspektora Feijoo… – Zamachał dłońmi, jakby brakowało mu słów. – To było autentyczne cudo. Patrzyłem, jak zmierzasz prosto na linię nieprzyjaciela, nastroszona, zęby zaciśnięte, dzielna i przerażająca jak jakaś mściwa furia, i przysięgam ci, czułem oprócz własnego podniecenia także ogromną dumę. “Oto kobieta, co się zowie” – pomyślałem z podziwem… Gdybyś była inna, niezrównoważona albo słaba, nigdy nie poddałbym cię takiej próbie. Ale byłem świadkiem twoich narodzin i znam cię na wylot. Miałem pewność, że to doświadczenie wyjdzie ci na zdrowie, że cię wzmocni i uodporni.
– Trochę dużo ludzi za to zapłaciło, nie sądzisz? Alvaro, Menchu… Ty sam.
– Ach, tak, Menchu. – Antykwariusz zamyślił się, jakby z trudem kojarzył, o kim Julia mówi. – Biedna Menchu, wciągnięta w grę dla niej za trudną… – Potarł czoło, przypominając sobie. – W pewnym sensie była to błyskotliwa improwizacja, wybaczcie brak skromności. Zadzwoniłem do ciebie z rana, żeby się zorientować, jak sprawy stoją. Odebrała Menchu i powiedziała, że cię nie ma. Miałem wrażenie, że jest w strasznym pośpiechu, dzisiaj wiemy dlaczego. Czekała na Maxa, żeby dokonać bezsensownej kradzieży obrazu. Ja o tym, rzecz jasna, nie miałem pojęcia. Ale ledwie odłożyłem słuchawkę, ujrzałem mój kolejny ruch: Menchu, obraz, twoje mieszkanie… Pół godziny później naciskałem dzwonek, przebrany za kobietę w płaszczu.
Tu na twarzy Cesara pojawił się wyraz rozbawienia – być może antykwariusz chciał namówić Julię, żeby dostrzegła również humorystyczną stronę całej historii.
Читать дальше