– Zawsze ci powtarzałem, księżniczko – uniósł brew, jak gdyby opowiedział kiepski dowcip ku mizernej reakcji otoczenia – że powinnaś była zamontować w drzwiach judasza, bo nie wiadomo, kto za nimi stoi. Może Menchu nie otworzyłaby blondynce w ciemnych okularach. Ale usłyszała tylko głos Cesara, który mówił, że przynosi ważna wiadomość od ciebie. Raczej trudno się było spodziewać, że nie otworzy – odwrócił do góry dłonie w geście, którym prosił o pośmiertne wybaczenie pomyłki popełnionej przez Menchu. – Pewnie podejrzewała, że jej operacja z Maxem bierze w łeb, ale gdy na progu ujrzała nieznajomą kobietę, te podejrzenia musiały ustąpić ogromnemu zdumieniu. Zdążyłem je dojrzeć w otwartych szeroko oczach, nim wymierzyłem pięścią mocny cios w tchawicę. Jestem pewien, że umarła nieświadoma, kto ją zabił… Zamknąłem drzwi, ale ledwie zabrałem się do roboty, nastąpiło coś, czego naprawdę się nie spodziewałem: usłyszałem szczęk klucza w zamku.
– To był Max – dodała niepotrzebnie Julia.
– Oczywiście. Ten urodziwy stręczyciel. Wchodził właśnie drugi raz, czego dowiedziałem się później, kiedy powiedział ci w komisariacie, że miał zabrać obraz i podpalić mieszkanie. Był to, podkreślam, istotnie nad wyraz niepoważny plan twojej Menchu i tego głupka.
– A przecież to ja mogłam otwierać drzwi. Nie przyszło ci do głowy?
– Przyznaję, że wówczas nie pomyślałem o Maksie, tylko o tobie.
– I co byś zrobił? Też byś mnie trzasnął w tchawicę?
Znów popatrzył na nią cierpiętniczym wzrokiem, jakby niesłusznie go osądzała.
– To pytanie – rzekł, zastanawiając się nad odpowiedzią – muszę uznać za niestosowne i bezlitosne.
– Co ty powiesz?
– To, co słyszysz. Nie mam pojęcia, jaka dokładnie byłaby moja reakcja, ale przysięgam, przez moment byłem w kropce, myślałem tylko o jednym: jak się schować… Pobiegłem do łazienki, wstrzymałem oddech i rozpaczliwie zastanawiałem się nad szansą ucieczki. Ale tobie nic by się nie stało. Partia zakończyłaby się przed terminem, w połowie. Ot, co.
Julia z niedowierzaniem wydęła dolną wargę. Czuła, jak słowa palą ją w ustach.
– Nie potrafię ci uwierzyć, Cesar. Już nie.
– Czy mi wierzysz, czy nie, niewiele zmienia – odparł ze znużeniem, jakby rozmowa zaczynała go męczyć. – Zresztą czy to ważne…? Ważne, że to nie byłaś ty, ale Max. Usłyszałem go przez drzwi łazienki, jak mówi “Menchu, Menchu”. Był przerażony, ale nie miał nikczemnik odwagi krzyczeć. Ja w każdym razie zdołałem odzyskać równowagę. Miałem ze sobą sztylet, który znasz, ten Celliniego. Jeżeli Max zacząłby węszyć po mieszkaniu i próbował otworzyć drzwi do łazienki, nadziałby się na niego jak dziecko, prosto w serce, ciach, za jednym zamachem, nawet nie zdążyłby wrzasnąć. Na szczęście dla niego i dla mnie stchórzył, nie śmiał buszować, wolał pierzchać schodami w dół. To ci zuch.
Przerwał i westchnął skromnie.
– Oto czemu ten kretyn zawdzięcza życie – dodał i wstał z fotela. Można było przysiąc, że jest mu przykro z powodu dobrego stanu, w jakim znajduje się Max. Wyprostował się, spojrzał na Julię i na Muńoza, którzy obserwowali go w milczeniu, i zaczął się przechadzać po salonie. Dywany tłumiły odgłos jego kroków.
– Powinienem był zrobić to samo, co Max: wziąć nogi za pas, bo skąd mogłem wiedzieć, czy policja zaraz się nie zjawi? Ale górę wziął we mnie, że tak powiem, honor artysty, więc zaciągnąłem Menchu do sypialni i… No, wiesz: uzupełniłem trochę scenografię, będąc przekonany, że rachunek za to wystawią Maxowi. Zabrało mi to raptem pięć minut.
– Jakaż to potrzeba skłoniła cię do… tej butelki? To nie było konieczne. Za to potworne i przerażające.
Antykwariusz cmoknął językiem. Zatrzymał się przed wiszącym na ścianie Marsem Luki Giordana i przyglądał mu się przez chwilę, jak gdyby oczekiwał, że to opięty anachroniczną chityną średniowiecznej zbroi bóg udzieli odpowiedzi.
– Butelka – mruknął, nie odwracając się do gości – była szczegółem uzupełniającym… Natchnieniem ostatniej chwili.
– Które nie miało nic wspólnego z szachami – rzuciła Julia tonem ostrym jak brzytwa. – Postanowiłeś raczej wyrównać w ten sposób rachunki. Z nami, kobietami.
Antykwariusz nic nie odrzekł, dalej wpatrywał się w obraz.
– Nie dosłyszałam odpowiedzi, Cesar. A zawsze miałeś odpowiedź na wszystko.
Powoli odwrócił się do niej. Tym razem w jego spojrzeniu nie było widać błagania o wyrozumiałość ani ironii. Patrzył wzrokiem nieobecnym, nieokreślonym.
– Potem – odezwał się w końcu nieprzytomnie, jakby nie słyszał Julii – wystukałem na twojej maszynie kolejny ruch, zawinięty przez Maxa obraz wsadziłem pod pachę i wyszedłem. To wszystko.
Mówił bezbarwnym głosem, pozbawionym intonacji. Być może rozmowa już go przestała zajmować. Julia jednak nie uznała sprawy za zamkniętą.
– Po co było zabijać Menchu…? Miałeś swobodny wstęp do tego domu. I tysiące sposobów, żeby ukraść obraz.
W oczach antykwariusza znów rozbłysły iskierki ożywienia.
– Widzę, księżniczko, że przypisujesz kradzieży van Huysa niewspółmierne znaczenie… A przecież był to tylko kolejny szczegół tej historii, gdzie pewne elementy uzupełniają się z innymi. Można powiedzieć, że się zapętlają. – Przez chwilę szukał odpowiedniego argumentu. – Menchu musiała umrzeć z paru powodów: o części z nich warto teraz mówić, o pozostałych nie. Niektóre są natury, powiedzmy, czysto estetycznej, i tu nasz przyjaciel Muńoz odkrył zdumiewający związek nazwiska Menchu ze zbitą wieżą, inne z kolei mają znacznie głębsze podłoże… Wszystko to zorganizowałem po to, żeby uwolnić cię od zgubnych powiązań i wpływów, żeby odciąć cię raz na zawsze od przeszłości. Na swoje nieszczęście Menchu, beznadziejnie głupia i wyuzdana Menchu, była jednym z takich związków, podobnie jak Alvaro.
– A kto ci przyznał prawo dysponowania życiem i śmiercią wedle uznania?
Na twarzy Cesara pojawił się mefistofeliczny uśmiech.
– Sam je sobie przyznałem, na własną odpowiedzialność. Wybacz, jeśli zabrzmi to zuchwale… – nagle chyba przypomniał sobie o obecności szachisty. – Miałem mało czasu na końcówkę partii… Muńoz deptał mi po piętach niczym zawodowy detektyw. Jeszcze kilka ruchów i wskazałby mnie palcem. Byłem wszakże przekonany, że nasz przyjaciel nie uczyni kroku, dopóki nie będzie go absolutnie pewien. Ponadto on już wiedział, że tobie nic nie grozi… To też artysta, na swój sposób. Dlatego pozwalał mi działać, a sam tymczasem szukał dowodów, które by potwierdziły wnioski z przeprowadzonej analizy… Dobrze rozumuję, przyjacielu Muńoz?
W odpowiedzi szachista powoli skinął głową. Cesar zbliżył się do stolika z szachami. Przez chwilę przyglądał się bierkom, by w końcu delikatnie, jakby chodziło o kruchy kryształ, wziąć do ręki białego hetmana i obserwować go dłuższy czas.
– Wczoraj wieczorem – ciągnął – kiedy pracowałaś w Prado, przyszedłem do muzeum dziesięć minut przed zamknięciem. Powałęsałem się nieco po salach na parterze i wsunąłem bilecik za tabliczkę przy obrazie Bruegla. Potem poszedłem na kawę, odczekałem i zadzwoniłem. Nic więcej. Jednego nie mogłem przewidzieć: że Muńoz odkurzy to stare czasopismo szachowe w bibliotece klubowej. Sam zapomniałem o jego istnieniu.
– Ale coś mi tu nie pasuje – rzekł nagle Muńoz. Julia popatrzyła nań zupełnie zaskoczona. Szachista wpatrywał się bacznie w Cesara z głową przechyloną w bok. W oczach skrzyły mu się badawcze iskierki, jak w chwilach gdy zastanawiał się nad posunięciem, które nie do końca go przekonuje. – Jest pan błyskotliwym graczem, zgoda. Ściślej mówiąc, ma pan zadatki. Ale nie jest w stanie rozegrać tej partii w taki sposób… Pańskie kombinacje były zbyt doskonałe, zupełnie nie do pomyślenia u kogoś, kto nie siedział nad szachownicą od czterdziestu paru lat. W szachach liczy się doświadczenie, praktyka. Jestem pewien, że nas pan okłamał. Albo przez te lata dużo pan grywał w samotności, albo ktoś panu pomógł. Przykro mi, że ranie pańską próżność, panie Cesarze, ale pan ma wspólnika.
Читать дальше