– To jak wszedłeś? Ona ci otworzyła?
– Mówię ci, że nie żyła… za drugim razem.
– Za drugim? Czyli że był pierwszy? Max, oparty łokciami o stół, strzepnął popiół na blat. Nieogolony podbródek położył na kciukach.
– Poczekaj – westchnął z niebywałym znużeniem.
– Chyba opowiem ci od początku… – Znowu włożył papierosa do ust, mrużąc oczy od dymu. – Wiesz, jak Montegrifo załatwił Menchu. Łaziła po całym domu jak dzikie zwierzę, bluzgała obelgami i groźbami… Wykrzykiwała co chwila: “Okradł mnie”. Usiłowałem ją uspokoić, nakłoniłem do rozmowy. Na pomysł wpadłem ja.
– Na pomysł?
– Mam znajomości. Ludzi, którzy potrafią wywieźć z kraju każdą rzecz. Poradziłem Menchu, żebyśmy ukradli van Huysa. Najpierw wpadła w obłęd, sczyściła mnie, powołując się na waszą przyjaźń i w ogóle. Dopiero po chwili dotarło do niej, że tobie krzywdy nie wyrządza. Byłaś kryta, bo ubezpieczyłaś obraz, a co do twoich zysków ze sprzedaży… No, później mieliśmy ci to jakoś wynagrodzić.
– Zawsze wiedziałam, Max, że kawał skurwysyna z ciebie.
– Tak. Pewnie tak. Ale co to ma do rzeczy…? W każdym razie Menchu zgodziła się na mój plan. Miała cię tylko namówić, żebyś zabrała ją do siebie. Pijaną, naszprycowaną, wiesz… Prawdę mówiąc nigdy bym się nie spodziewał, że tak dobrze to odegra… Potem rano, kiedy wyjdziesz, miałem zadzwonić, żeby sprawdzić, czy wszystko gra. Tak zrobiłem, po czym poszedłem do twojego mieszkania. Zawinęliśmy obraz, wziąłem klucze, które mi dała Menchu… Zszedłem zaparkować jej samochód pod bramą, żeby potem wejść i wziąć van Huysa. Według planu w czasie, kiedy byłem na dole, Menchu miała wzniecić pożar.
– Jaki pożar?!
– Twojego mieszkania – Max zaśmiał się cierpko. – To też należało do planu. Przykro mi.
– Przykro? – Julia walnęła dłonią w stół z pełnym gniewu zdumieniem. – Boże święty, jemu jest przykro…! – rozejrzała się po ścianach i znów popatrzyła na Maxa. – Taki plan mogli ułożyć tylko szaleńcy.
– Działaliśmy w bardzo przemyślany sposób, wszystko było przewidziane. Menchu miała sfingować jakiś wypadek, na przykład niedopałek. A że u ciebie pełno jest rozpuszczalników i farb… Założyliśmy, że wytrzyma tam do ostatniej chwili, po czym wyjdzie, dusząc się od dymu, cała w panice i histerii, i będzie wołać o ratunek. Choćby strażacy pędzili na złamanie karku, i tak pół mieszkania zdążyłoby spłonąć. – Jego mina rozczarowanego drania wyrażała żal, że sprawy nie potoczyły się tak, jak się spodziewał. – I nikt by nie kwestionował tego, że van Huys spalił się z innymi rzeczami. A resztę możesz sobie dośpiewać… Ja miałem sprzedać obraz w Portugalii jednemu kolekcjonerowi, z którym już się dogadaliśmy… Tego dnia, kiedy widziałaś mnie na Rastro, Menchu i ja właśnie byliśmy po spotkaniu z pośrednikiem… Odpowiedzialność za szkody w twoim mieszkaniu miała wziąć na siebie Menchu, ale że byłyście przyjaciółkami i w grę wchodził wypadek, więc nie istniała obawa jakichś ciężkich oskarżeń. Może skarga majątkowa. I tyle. Z drugiej strony natomiast mówiła, że najbardziej ostrzy sobie zęby na myśl o minie, jaką zrobi Paco Montegrifo.
Julia z niedowierzaniem pokręciła głową.
– Menchu nie była zdolna do takich rzeczy.
– Menchu była zdolna do wszystkiego, jak każdy.
– Świnia jesteś, Max.
– W tej chwili nie ma wielkiego znaczenia, kim jestemn – Max znów wyglądał jak zbity pies. – W każdym razie pół godziny zabrało mi przyprowadzenie samochodu i zaparkowanie. Pamiętam, że była gęsta mgła nie mogłem znaleźć miejsca, co chwila patrzyłem na zegarek, bo bałem się, że się na ciebie natknę… Piętnaście po dwunastej znowu wszedłem na górę. Nie dzwoniłem, tylko od razu otworzyłem kluczami. Menchu leżała w przedpokoju, twarzą do góry i z otwartymi oczami. Najpierw myślałem, że po prostu straciła przytomność z nerwów. Ale kiedy się schyliłem, zobaczyłem, że ma siniec na szyi. Leżała martwa, Julio. Martwa i jeszcze ciepła. Wtedy oszalałem ze strachu. Zrozumiałem, że jak wezwę policję, będę się musiał gęsto tłumaczyć… Dlatego rzuciłem klucze na podłogę, zatrzasnąłem drzwi i zleciałem na dół, skacząc chyba po cztery stopnie. Nie potrafiłem zebrać myśli. Przenocowałem w jakimś pensjonacie, cały przerażony, roztrzęsiony, oka nie zmrużyłem. Rano na lotnisku… A resztę znasz.
– Obraz był w domu, kiedy znalazłeś Menchu?
– Tak. To była jedyna rzecz, oprócz jej ciała, na jaką spojrzałem… Leżał na sofie, zawinięty w gazety pozlepiane i taśmą klejącą. Sam go tak zapakowałem – uśmiechnął się gorzko. – Ale już nie miałem odwagi, żeby go zabrać. Uznałem, że dosyć mi się na łeb zwaliło.
– Mówisz, że Menchu leżała w przedpokoju, a przecież znalazłam ją w sypialni… Nie widziałeś u niej chustki na szyi?
– Nie miała żadnej chustki. Tylko goła, uderzona szyja. Zabili ją ciosem w gardło, prosto w grdykę.
– A butelka?
Max popatrzył na nią wściekły.
– Jeszcze ty z tą cholerną butelką… Policjanci w kółko mnie pytają, dlaczego wsadziłem Menchu butelkę w cipę. Przysięgam ci, że nie wiem, o czym mówią. – Podniósł papierosa do ust i zaciągnął się głęboko, patrząc podejrzliwie na Julię. – Menchu leżała nieżywa, koniec, kropka. Zabita jednym ciosem i tyle. Nie ruszałem jej. Nie przebywałem u ciebie dłużej jak przez minutę… To musiał zrobić kto inny, potem.
– Potem? Kiedy? Według tego, co mówisz, morderca już zdążył pójść.
– Nie wiem – był wyraźnie zakłopotany. – Może wrócił po moim odejściu. – Nagle zbladł, jakby zdał sobie i, czegoś sprawę. – A może… – widziała, jak trzęsą mu się ręce w kajdankach – może ciągle się tam chował. I czekał na ciebie.
Postanowili podzielić się pracą. W czasie, kiedy Julia rozmawiała z Maxem i zdawała później relację nadinspektorowi, który potraktował jego wersję nad wyraz sceptycznie, Cesar i Muńoz spędzili resztę dnia, rozpytując wśród sąsiadów. O zmierzchu spotkali się we trójkę w kawiarni przy ulicy Prado. Siedząc wokół marmurowego stolika, nad przepełnioną popielniczką i opróżnionymi filiżankami, przeanalizowali dogłębnie opowieść Maxa. Nachyleni ku sobie, pogrążeni w cichej rozmowie wśród, dymu i gwaru, wyglądali jak spiskowcy.
– Wierzę Maxowi – orzekł Cesar. – Jego historia nie jest od rzeczy. Na dobrą sprawę pasuje do niego pomysł z kradzieżą obrazu. Ale nie bardzo mieści mi się w głowie, żeby był zdolny do tej reszty… Butelka z dżinem, kochani, to już zwyrodnienie. Nawet jak na niego. Ponadto wiemy, że kobieta w płaszczu też krążyła wokół twojego domu. Lola Belmonte, Nemezis czy diabli wiedzą kto.
– A może Beatrycze Ostenburska? – spytała Julia.
Antykwariusz zgromił ją wzrokiem.
– Twoje dowcipy są absolutnie nie na miejscu – poprawił się niespokojnie na krzesełku, spojrzał na siedzącego nieruchomo Muńoza i pół żartem, pół serio odegnał widma machnięciem dłoni. – Kobieta koło twojego domu była człowiekiem z krwi i kości… Tak mniemam przynajmniej.
Cesar dyskretnie wypytał wcześniej dozorcę domu naprzeciwko, którego znał z widzenia. W ten sposób dowiedział się paru przydatnych szczegółów. Na przykład tego, że odźwierny, w czasie kiedy zamykał bramę, czyli między dwunastą a wpół do pierwszej, widział, jak wysoki, młody człowiek z włosami w kitkę wyszedł z domu Julii i ruszył ku samochodowi, zaparkowanemu przy krawężniku. Ale niedługo potem – antykwariusz kontynuował wyraźnie podniecony, jakby powtarzał jakąś plotkę z wyższych sfer – powiedzmy, z kwadrans później, kiedy ów człowiek wyrzucał śmieci, ujrzał jeszcze jakąś blondynkę w ciemnych okularach i w płaszczu… To powiedziawszy, Cesar rozejrzał się wokół z obawą, jakby fatalna kobieta mogła siedzieć przy którymś z sąsiednich stolików. Dozorca – relacjonował – nie przyjrzał jej się dobrze, bo odeszła ulicą w tym samym kierunku, co tamten… Nie był też w stanie potwierdzić, czy wychodziła z domu Julii. Po prostu kiedy odwrócił się z kubłem w ręku, to ją zobaczył. Nie, policji nic o niej nie mówił, bo go o nią nie pytali. I drapiąc się w skroń, dodał, że teraz też by pewnie nie przyszło mu do głowy, gdyby sam Cesar nie zadał mu konkretnego pytania. Nie, nie zwrócił uwagi, czy miała jakiś duży pakunek. Zobaczył tylko blondynkę na ulicy. Nic poza tym.
Читать дальше