Muńoz lekko przechylił głowę. Szedł zewnętrzną stroną chodnika, po jej prawej stronie, i beznamiętnie zawieszał wzrok na mijanych twarzach. Podejrzewała, że wolałby uniknąć odpowiedzi.
– Z technicznego punktu widzenia – odezwał się niechętnie – to może być ona. Zna wszystkie warianty partii, poza tym gra dobrze. Powiedziałbym wręcz, że całkiem dobrze.
– Ale nie jest pan przekonany…
– Pewne szczegóły nie pasują.
– Jest bardzo bliska naszemu wyobrażeniu o tamtym. Zna partię na wylot. Jest na tyle sprawna, żeby zabić kobietę czy mężczyznę, i ma w sobie coś niepokojącego, co sprawia na innych nieprzyjemne wrażenie. – Zmarszczyła czoło, zastanawiając się, jak uzupełnić charakterystykę. – Jest chyba złym człowiekiem. Poza tym darzy mnie niewytłumaczalną antypatią… A przecież jestem taka, jaka powinna być kobieta według jej własnych słów: niezależna, nie skrępowana rodziną, raczej pewna siebie… Nowoczesna, jak by to określił don Manuel.
– I może właśnie dlatego pani nienawidzi. Za to, że pani jest tym, czym jej się nie udało być… Nie mam pamięci do tych historyjek, które pani i Cesar tak lubicie, ale zdaje się, że czarownica w końcu znienawidziła zwierciadełko.
Mimo powagi sytuacji Julia wybuchła śmiechem.
– Możliwe… Nigdy nie przyszło mi to do głowy.
– Widzi pani – Muńoz też zdobył się na słaby uśmiech.
– Niech pani unika jabłek w najbliższych dniach.
– Stoją przy mnie moi książęta. Pan i Cesar. Goniec i konik, prawda?
Muńoz już się nie uśmiechał.
– Panno Julio, to już nie jest gra – powiedział po chwili. – Proszę o tym nie zapominać.
– Nie zapominam. – Wzięła go pod ramię, na co lekko zesztywniał. Czuł się niezręcznie, ale Julia, nie puszczając go, szła naprzód. Polubiła w końcu tego dziwnego, niezręcznego i gburowatego faceta. Sherlock Muńoz i Julia Watson – pomyślała, śmiejąc się w duchu pod wpływem nagłego przypływu optymizmu, który ustąpił dopiero na wspomnienie Menchu.
– O czym pan myśli? – spytała szachistę.
– Ciągle o bratanicy Belmontego.
– Ja też. Prawdę mówiąc, odpowiada we wszystkich szczegółach obrazowi osoby, której szukamy… Chociaż pan nie jest zdecydowany.
– Nie twierdzę, że ona nie mogła być kobietą w płaszczu. Tyle że nie rozpoznaję w niej tajemniczego szachisty…
– Ale przecież tyle rzeczy się zgadza. Czy to nie dziwne, że kobieta tak interesowna zaledwie w parę godzin po tym, jak skradziono jej obraz, nagle zapomina o oburzeniu i spokojnie gawędzi o szachach…? – Julia puściła ramię Muńoza i wbiła w niego wzrok. – Albo jest hipokrytką, albo szachy znaczą dla niej więcej, niż nam się wydaje. A w każdym przypadku zaczyna być podejrzana. Może cały czas udaje. Od momentu, kiedy zadzwonił do niej Montegrifo, miała aż nadto czasu, by wiedząc, że policja do niej przyjdzie, przygotować sobie linię obrony, jak pan to nazywa.
Muńoz skinął głową.
– Istotnie, to możliwe. W końcu gra w szachy. A szachista potrafi uciekać się do różnych środków. Zwłaszcza gdy znajdzie się w trudnej sytuacji…
Szedł w milczeniu, wpatrując się w czubki własnych butów. Wreszcie wyprostował się i pokręcił głową.
– Nie wierzę, że to ona – dorzucił. – Od początku bytem pewien, że kiedy staniemy twarzą w twarz, cos poczuję. A nie poczułem.
– A nie przyszło panu na myśl, że za bardzo idealizuje pan przeciwnika…? – spytała Julia po chwili wahania.-… Może rzeczywistość pana rozczarowała, dlatego zaprzecza pan oczywistym faktom?
Muńoz stanął i w spokoju popatrzył na nią zmrużonymi oczami bez wyrazu.
– Owszem, przyszło mi na myśl – mruknął. – I nie wykluczam tej ewentualności.
Coś ukrywa – pomyślała Julia, nie zwiedziona tą lakoniczna odpowiedzią. Z jego milczenia, ze sposobu, w jaki przechylał głowę i patrzył niewidzącym wzrokiem, pogrążony w enigmatycznych rozmyślaniach – domyśliła się z absolutną pewnością, że zajmuje go coś innego, co nie ma nic wspólnego z Lolą Belmonte.
– Coś jeszcze? – spytała, nie mogąc powstrzymać ciekawości. -… Odkrył pan coś nowego, o czym mi pan nie mówi?
Muńoz nie odpowiedział.
Wpadli do sklepu Cesara, żeby opowiedzieć mu o rozmowie. Antykwariusz wyglądał ich z niecierpliwością i wyszedł im na spotkanie, ledwie usłyszał dzwonek. Miał dla nich nowinę.
– Aresztowali Maxa. Rano na lotnisku. Telefonowali z policji pół godziny temu… Jest w komisariacie Prado. I chce cię widzieć, Julio.
– Dlaczego mnie?
Cesar wzruszył ramionami. Znam się na porcelanie chińskiej albo na malarstwie dziewiętnastowiecznym – mówił jego gest. Chwilowo psychologia rajfurów i zbrodniarzy nie należy do jego specjalności. Do czego to doszło.
– A obraz? – zapytał Mimoz. – Nie wie pan, czy go odzyskali?
– Mocno wątpię. – W niebieskich oczach antykwariusza zagościła troska. – I zdaje się, tu leży problem.
Nadinspektor Feijoo wcale nie ucieszył się na widok Julii. Przyjął ją w gabinecie, gdzie urzędował pod portretem króla i kalendarzem Sił Bezpieczeństwa Państwa. Był w tak złym humorze, że nie zaprosił jej, żeby usiadła, ale natychmiast przeszedł do rzeczy.
– To trochę wbrew przepisom – rzekł oschle. – Mamy do czynienia z podejrzanym o dwa zabójstwa… Upiera się jednak, że nie złoży żadnych zeznań, dopóki z panią nie pogada. A jego adwokat – miał ochotę wypluć z siebie, co naprawdę sądzi o adwokatach – przychyla się do tego.
– Jak go dopadliście?
– Bez trudu. Wczoraj wieczorem rozesłaliśmy wszędzie jego rysopis, także do straży granicznej i na lotniska. Dzisiaj rano zidentyfikowała go obsługa na Barajas, kiedy usiłował odlecieć do Lizbony na fałszywym paszporcie. Nie stawiał oporu.
– Powiedział, gdzie jest obraz?
– Nie pisnął ani słówka. – Feijoo uniósł pulchny palec z płaskim paznokciem. – Przepraszam, jedno zdradził. Ze jest niewinny. To zdanie akurat często tu słyszymy. Naturalna część procedury. Ale kiedy zapoznał się z zeznaniami taksówkarza i odźwiernego, spotulniał. Zaczął się domagać adwokata… I zażądał rozmowy z panią.
Wyprowadził ją z gabinetu, korytarzem aż do drzwi, których pilnował umundurowany policjant.
– Będę tu na wypadek, gdybym był pani potrzebny. Upierał się, że chce z panią rozmawiać na osobności.
Zamknęli za nią drzwi na klucz. Max siedział na jednym z dwóch krzeseł stojących po obydwu stronach drewnianego stolika, pośrodku pustego pokoju bez okien, o ścianach obitych brudną tapetą.
– Cześć, Max.
Podniósł oczy i długo na nią patrzył. Widać było, że niewiele spał, miał niepewną, zmęczoną minę. Jak po bardzo długim, daremnym wysiłku.
– Wreszcie jakaś przyjazna twarz – powiedział z ironią i znużeniem, gestem dłoni wskazując na drugie krzesło.
Julia poczęstowała go papierosem – chciwie zapalił, przysuwając twarz do zapalniczki, którą trzymała w dłoni.
– Po co chciałeś mnie widzieć?
Przypatrywał jej się przez chwilę, nim odpowiedział. Lekko dyszał. Już nie przypominał pięknej bestii, ale królika osaczonego w zaroślach, nasłuchującego zbliżających się prześladowców. Julię zastanowiło, czy policjanci go bili, aczkolwiek nie było widać żadnych śladów. Już nie biją ludzi – pomyślała. – Już nie.
– Chcę cię ostrzec.
– Ostrzec?
Nie wyjaśnił od razu. Palił, trzymając papierosa tuż przed twarzą, dłońmi zakutymi w kajdanki.
– Już była martwa, Julio – powiedział cicho. – Ja tego nie zrobiłem. Kiedy przyszedłem do twojego domu, już nie żyła.
Читать дальше