– Jestem wdzięczny losowi, że nie napotkałem tego kuplera – odezwał się zgryźliwie. – Ciągle cię po świńsku nagabuje?
– Już prawie nie. Chyba tak naprawdę boi się, że Menchu się o wszystkim dowie.
– Ach, tu nikczemnika boli… Ze mu na chlebuś nie starczy. – Cesar okrążył samochód, kierując się ku drzwiczkom po prawej. – Hej, patrz, wlepili nam mandat.
– Nie gadaj.
– Nie gadam, tylko mówię. Tam jest kartka, za wycieraczką. – Antykwariusz stukał nerwowo szpicem parasola o ziemię. – Niewiarygodne. Środek Rastra, a policja zajmuje się mandatami, zamiast łapać bandytów i resztę tej hołoty, a przecież to należy do ich obowiązków… Co za hańba. – I zaraz powtórzył głośniej, rozglądając się prowokująco: – Hańba!
Julia odłożyła pusty pojemnik po sprayu, który ktoś postawił na masce fiata, i wzięła do ręki kartkę, a ściślej, niewielki kartonik wielkości wizytówki. I natychmiast znieruchomiała, jakby piorun w nią strzelił. Zaskoczenie musiało być widoczne, skoro Cesar, zobaczywszy, że coś się dzieje, błyskawicznie do niej podszedł.
– Córeczko, dlaczegoś tak pobladła…? Coś się stało?
Zdołała mu odpowiedzieć dopiero po chwili, a i wtedy nie rozpoznała własnego głosu. Miała potworną ochotę rzucić się do ucieczki ku jakiemuś ciepłemu, bezpiecznemu miejscu, gdzie mogłaby schować głowę i zamknąć oczy.
– To nie jest mandat, Cesar.
Na widok trzymanej przez nią karteczki antykwariusz wyrzucił z siebie przekleństwo absolutnie nieodpowiednie w ustach człowieka wykształconego. Figurował na niej bezczelnie lakoniczny komunikat, zapisany tak dobrze im znaną czcionką maszynową:
…a7:Wb6
Rozglądając się w oszołomieniu, czuła, jak kręci jej się w głowie. W zaułku było pusto. Najbliższa osoba, sprzedawczyni świętych obrazków, siedziała na rogu na trzcinowym krzesełku jakieś dwadzieścia metrów dalej, skupiona na ludziach, którzy przyglądali się jej ofercie.
– Był tutaj, Cesar… Rozumiesz to…? Był tutaj.
Sama we własnych słowach dosłyszała trwogę, ale nie zaskoczenie. Strach – ta świadomość przypłynęła do niej wraz z falą nieskończonego przygnębienia – nie dotyczył już czegoś niespodziewanego, zmienił się raczej w ponurą rezygnację, jak gdyby tajemniczy, złowrogi, stale obecny gracz stal się przekleństwem, z którym przyjdzie jej żyć już do samej śmierci. Przy założeniu – pomyślała w przypływie wisielczej jasności umysłu – że ta śmierć nie nastąpi wkrótce.
Cesar, zmieniony na twarzy, obracał w palcach karteczkę. Ledwie był w stanie wykrztusić słowa z oburzenia:
– Co za kanalia… Łajdak…
Naraz Julia przestała myśleć o kartce. Jej uwagę przykuł pusty pojemnik, który znalazła na masce. Podniosła go, czując, że porusza się jak w sennej mgle, z wysiłkiem przeczytała napis na etykiecie i zrozumiała. Oniemiała pokręciła głową i pokazała puszkę Cesarowi. Kolejny absurd.
– Co to jest? – spytał antykwariusz.
– Spray do naprawiania przebitych opon… Kładziesz to na wentyl i pompujesz koło. W środku jest taka biała pasta, która zalepia dziurę od wewnątrz.
– A co to tu robi?
– Sama chciałabym wiedzieć.
Sprawdzili opony. Po lewej stronie wszystko wyglądało normalnie, Julia okrążyła więc wóz, żeby sprawdzić pozostałe dwa koła. Też w porządku. Ale kiedy już miała rzucić pojemnik na ziemię, zwróciła uwagę na jeden szczegół: wylot wentyla w prawym tylnym kole nie miał gwintowanej nasadki. Na jej miejscu widniał pęcherzyk białej masy.
– Ktoś napompował oponę – wywnioskował Cesar, patrząc ze zdumieniem na pusty pojemnik. – Może była przekłuta.
– Na pewno nie do czasu, jak tu zaparkowaliśmy – odparła i obydwoje popatrzyli na siebie, pełni najgorszych przeczuć.
– Nie wsiadaj do wozu – ostrzegł ją Cesar.
Sprzedawczyni obrazków nikogo nie widziała. Przechodzi tędy masa ludzi, a ona pilnuje swoich spraw – klarowała, układając na ziemi święte serduszka, świętych Pankracych i rozmaite Najświętsze Panienki. A co do zaułka, to nie była pewna. Może ktoś z sąsiedztwa, w ciągu ostatniej godziny ze trzy, cztery osoby.
– Przypomina sobie pani kogoś konkretnie? – Cesar zdjął kapelusz i pochylał się ku handlarce. Stał w płaszczu narzuconym na ramiona i z parasolem pod pachą. Prawdziwy mężczyzna – pomyślała pewnie kobieta – chociaż może chustka pod szyją trochę dziwnie wygląda u pana w tym wieku.
– No, chyba nie. – Handlarka otuliła się szczelniej wełnianym szalem. Po minie było widać, że wysila pamięć.
– Jakaś kobieta, zdaje się. I młoda para.
– Jak wyglądali?
– Wie pan: jak to młodzi, skórzane kurtki i dżinsy…
Julii tłukła się po głowie absurdalna idea. W końcu w ostatnich dniach jej głowa siłą rzeczy musiała stać się pojemniejsza, więcej musiało się w niej pomieścić.
– Widziała pani kogoś w granatowym surducie? Chodzi mi o mężczyznę w wieku dwudziestu ośmiu, trzydziestu lat, wysokiego, z włosami związanymi w kitkę.
Sprzedawczyni nie przypominała sobie Maxa. Natomiast co do kobiety, to owszem, zapamiętała ją, bo tamta zatrzymała się na chwilę koło jej obrazków, może nawet chciała któryś kupić. Blondynka, w średnim wieku, dobrze ubrana. Ale żeby majstrowała przy samochodzie? Co to, to nie. Nie wyglądała na taką. Miała na sobie płaszcz od deszczu.
– W okularach słonecznych?
– Tak.
Cesar spojrzał na Julię z powagą.
– Dziś nie ma słońca.
– Wiem.
– To mogła być ta kobieta od dokumentów – Cesar przerwał na moment i popatrzył jeszcze surowiej. – Albo Menchu.
– Nie pleć bzdur.
Antykwariusz pokręcił głową, zerkając na przechodzących mimo ludzi.
– Masz rację. Ale sama pomyślałaś o Maksie.
– Max… to co innego – Julia nachmurzyła się, lustrując wzrokiem ulicę, jak gdyby Max albo blondynka w płaszczu przeciwdeszczowym jeszcze tamtędy maszerowali. Ale od tego, co tam zobaczyła, nie tylko słowa zamarły jej na ustach, ale całe ciało doznało wstrząsu. Nie ujrzała kobiety odpowiadającej rysopisowi. Zobaczyła natomiast, pomiędzy plandekami i foliami na straganach, zaparkowany na rogu samochód. Niebieski samochód.
Z tego miejsca nie potrafiła ocenić, czy to był ford, ale od razu poczuła się jak w gorączce. Odeszła parę kroków od handlarki, ku zdumieniu Cesara, i wyminąwszy kilka kiosków z tandetą, stanęła, wspinając się na palce. Istotnie był to ford z przyciemnionymi szybami. Nie zdołała odczytać numeru rejestracyjnego, ale pomyślała, że jak na jeden poranek trochę za dużo tych zbiegów okoliczności: Max, Menchu, karteczka na przedniej szybie, pusty pojemnik, kobieta w płaszczu i teraz ten samochód, który stał się kluczem do jej koszmaru. Poczuła, że drżą jej ręce, więc wsunęła je do kieszeni kurtki. Bliskość antykwariusza za plecami dodała jej odwagi.
– To ten samochód, Cesar. Rozumiesz…? Kimkolwiek jest ta osoba, siedzi w środku.
Cesar nic nie odpowiedział. Zdjął powoli kapelusz, który uznał widocznie za strój niewłaściwy do tego, co teraz mogło nastąpić, i popatrzył na Julię. Nigdy bardziej go nie uwielbiała, jak w tym momencie, gdy tak stał z zaciśniętymi ustami, wysuniętym do przodu podbródkiem, przymkniętymi oczami i niesamowitym, twardym blaskiem dobiegającym spod powiek. Szczupłe rysy gładko wygolonego oblicza nagle mu stężały. Po obydwu stronach ust wyraźnie zarysowały się mięśnie twarzy. Może i jest homoseksualistą – mówiły jego oczy – a także mężczyzną wstrzemięźliwym, nieskorym do gwałtu. Ale absolutnie nie pozwoli się nazwać tchórzem. Przynajmniej gdy chodzi o jego księżniczkę.
Читать дальше