Max nigdy nie był dla niej sympatyczny i pewnie dlatego Julia zawsze w jego obecności czuła się niezręcznie. Niezależnie od stosunków, które łączyły go z jej przyjaciółką, od zarania ich znajomość miała w sobie coś niemiłego. Cesar, którego nigdy nie zawiodła jego własna kobieca intuicja, twierdził, że oprócz bardzo dobrego wykończenia w Maksie była jakaś nieokreślona marność, która ujawniała się w jego nieszczerych uśmiechach i bezczelnych spojrzeniach, jakie posyłał Julii. Nigdy nie zatrzymywał na niej spojrzenia zbyt długo, ale kiedy przestawała nań patrzeć, przy następnym zerknięciu stwierdzała, że uparcie jej się przypatruje – skrycie, ukradkiem, kątem oka. To nie było spojrzenie błądzące beznamiętnie po otoczeniu, by spocząć spokojnie na danym przedmiocie czy człowieku – tak patrzył Paco Montegrifo – ale spojrzenie, które zatrzymuje się na kimś, gdy ten ktoś nie patrzy, ucieka zaś, gdy zostaje odkryte. “Tak spogląda ktoś, kto chce ci co najmniej ukraść portfel” – opisał kiedyś Cesar kochanka Menchu i Julia, aczkolwiek upomniała antykwariusza za jego złośliwość, w duchu musiała przyznać, że słowa te pasowały do Maxa jak ulał.
Dochodziły zresztą jeszcze inne niepokojące aspekty sprawy. Julia wiedziała, że w tych spojrzeniach kryło się coś więcej niż ciekawość. Świadom swoich atutów zewnętrznych, Max zachowywał się często – pod nieobecność Menchu albo za jej plecami – w sposób wyrachowany i prowokujący. Wszelkie wątpliwości co do tego rozwiały się pewnej nocy, kiedy zasiedzieli się u Menchu. Rozmowa snuła się leniwie, w pewnym momencie jej przyjaciółka wstała i poszła po lód. Max, pochylony nad stolikiem, gdzie stały drinki, chwycił szklankę Julii i podniósł ją do ust. Tylko tyle, nic więcej, i może nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby odstawiając szkło na blat nie zerknął na nią przez sekundę, nie oblizał ust i nie uśmiechnął się z cynicznym żalem, że okoliczności nie pozwalają mu posunąć się dalej w jej prywatną sferę. Menchu, rzecz jasna, o niczym nie wiedziała, a Julia dałaby sobie język uciąć, nim odważyłaby się wypowiedzieć coś, co na głos zabrzmiałoby idiotycznie. Jednak po incydencie ze szklanką przyjęła wobec Maxa jedyną możliwą postawę: swoją absolutną pogardę manifestowała zwracając się doń jedynie wówczas, kiedy było to nieuniknione. Z wyrachowanym chłodem utrzymywała dystans, gdy tylko znaleźli się twarzą w twarz bez świadków, jak tego poranka na Rastro.
– Ustawiłem się z Menchu za jakiś czas – powiedział z tym zadowolonym uśmieszkiem na ustach, który tak ją wkurzał. – Masz ochotę na kieliszeczek?
Popatrzyła na niego uważnie i powoli, z rozmysłem pokręciła głową.
– Czekam na Cesara.
Uśmiech zarysował się jeszcze wyraźniej. Max miał świadomość, że nie jest obiektem uwielbienia również ze strony antykwariusza.
– Szkoda – bąknął. – Mało mamy okazji, żeby się spotykać tak jak dziś. To znaczy sam na sam.
Julia uniosła tylko brwi i rozejrzała się, jakby Cesar miał się pojawić lada moment. Max powiódł oczami za jej wzrokiem i wzruszył ramionami pod granatowym surdutem.
– Mam się spotkać z Menchu tam, koło pomnika żołnierza, za pół godziny. Jak masz ochotę, możemy się później napić razem – zrobił umyślną pauzę. – We czworo.
– Zobaczę, co Cesar na to.
Patrzyła za nim, jak się oddalał, lawirując szerokimi plecami w tłumie, by w końcu zniknąć pośród masy ludzkiej. I jak zwykle miała nieprzyjemne wrażenie, ze nie udało jej się w pełni kontrolować sytuacji, że Max mimo jej niechęci zdołał znowu naruszyć jej prywatność, jak wtedy ze szklanką. Zła na samą siebie, chociaż nie bardzo wiedziała, co mogłaby sobie zarzucić, zapaliła kolejnego papierosa i zaciągnęła się łapczywie. Czasami była gotowa oddać wszystko, byleby mieć na tyle siły, żeby bez wysiłku rozwalić Maxowi tę jego śliczną buzię zadowolonego ogiera.
Jeszcze kwadrans przechadzała się między stoiskami, zanim udała się do kawiarni. Chciała poddać się rejwachowi wokół siebie, gwarowi zachwalających towar handlarzy i stłoczonych ludzi, ale czoło wciąż miała nachmurzone, a spojrzenie błędne. O Maksie zdążyła już zapomnieć, teraz powody były inne. Obraz, śmierć Alvara, partia szachów – powracały obsesyjnie, prowokując pytania bez odpowiedzi. Kto wie, czy niewidzialny gracz nie znajduje się gdzieś niedaleko i nie obserwuje jej, obmyślając kolejny ruch. Rozejrzała się podejrzliwie i przycisnęła do brzucha skórzaną torebkę, w której nosiła pistolet od Cesara. To był jakiś koszmarny absurd. Albo na odwrót: absurdalny koszmar.
Kawiarnia miała drewniane Pieterko i stare stoliki z kutego żelaza i marmuru. Julia zamówiła coś zimnego i usiadła cichutko koło okna, usiłując o niczym nie myśleć. Wreszcie niewyraźna sylwetka antykwariusza pojawiła się na ulicy, zamglona na skutek zaparowanych szyb. Julia wybiegła mu na spotkanie, jakby mógł przynieść jej pociechę, co nie było zresztą dalekie od prawdy.
– Jesteś coraz piękniejsza – skomplementował ją Cesar, wziąwszy się pod boki z teatralnym podziwem i stanąwszy na środku ulicy. -…Jak ty to robisz?
– Nie pleć – chwyciła go pod ramię z uczuciem niewypowiedzianej ulgi. – Rozstaliśmy się raptem godzinę temu.
– Właśnie o tym mówię, księżniczko – antykwariusz zniżył głos, jakby poruszał jakąś tajemnicę. – Jesteś jedyną znaną mi kobietą, która potrafi jeszcze bardziej wypięknieć w przeciągu zaledwie sześćdziesięciu minut… Jeśli stosujesz jakiś chwyt, trzeba go opatentować. Naprawdę.
– Dureń.
– Ślicznota.
Ruszyli ulicą w stronę miejsca, gdzie Julia zaparkowała samochód. Po drodze Cesar poinformował o zakończonej sukcesem operacji, jakiej właśnie dokonał: Matka Boża Boleściwa, która mogła ujść jako dzieło Murilla w oczach niezbyt wymagającego klienta, oraz sekretera biedermeier, sygnowana i datowana w 1832 roku przez Virienichena, sponiewierana, ale autentyczna. Każdy dobry ebenista sobie z tym poradzi. Dwie wspaniałe okazje, nabyte za całkiem rozsądną cenę.
– Szczególnie ta sekretera, księżniczko – Cesar bujał parasolem, zadowolony z ubitego interesu. – Wiesz, że Bogu dzięki istnieje pewna klasa ludzi, co nie może wyżyć bez łoża, które należało do Eugenii de Montijo, albo bez biurka, przy którym Talleyrand podpisywał fałszywe przyrzeczenia… Oprócz tego nowi burżuje, którzy chcą im dorównać, parweniusze, dla których symbolem klasy jest biedermeier… Przychodzą i proszą o niego jak gdyby nigdy nic, nie precyzując, czy chodzi im o stół, czy o biurko. Oni po prostu żądają za wszelką cenę biedermeiera, na diabła im wiedza, co to takiego. Niektórzy nawet wierzą w istnienie jakiegoś pana Biedermeiera i bardzo się dziwią, gdy widzą, że mebel firmował ktoś inny… Najpierw uśmiechają się niepewnie, a potem trącają łokciem i z miejsca pytają, czy nie mam na zbyciu innego, autentycznego biedermeiera… – antykwariusz westchnął, biadając nad marnymi czasami. – Gdyby nie ich książeczki czekowe, zapewniam cię, że niejednego posłałbym chez les grecs [22] .
– Raz nawet to zrobiłeś, o ile pamiętam.
Cesar znowu westchnął ze smutną miną.
– To moja brutalna połowa, kochanie. Czasem gubi mnie mój charakter, bywam krewki jak stara królowa-impetyczka… Jestem jak Jekyll i mister Hyde. Całe szczęście, że nikt już nie mówi należycie po francusku.
Do samochodu zaparkowanego w zaułku dotarli w chwili, gdy Julia relacjonowała spotkanie z Maxem. Na sam dźwięk tego imienia Cesar zmarszczył czoło pod przesuniętym kokieteryjnie na bakier kapeluszem.
Читать дальше