Z pewnością połączyło ich coś jeszcze oprócz tego spojrzenia. Z niejasnych powodów, może na skutek figla, jakiego płatała jej wyobraźnia – jak gdyby długotrwała praca nad obrazem zdołała wytworzyć tajemną więź między Julią a przedstawionym przez van Huysa fragmentem przeszłości – dziewczyna, patrząc na scenę, była, a w każdym razie czuła się, członkiem tej małej społeczności, jak ktoś, kto z nimi mieszka, komu bliskie są wszystkie szczegóły i drobiazgi ich codzienności. Okrągłe zwierciadło namalowane na ścianie, odbijające zmniejszone sylwetki graczy, zawierało też i jej podobiznę. Tak samo jak lustro na obrazie Damy dworu , które odbija parę królewską (portret czy żywych ludzi?) spoglądającą na scenę malowaną przez Velazqueza, albo mikroskopijny autoportret Jana van Eycka na Portrecie małżonków Arnolfinich.
Uśmiechnęła się do cieni w pokoju, postanawiając wreszcie zapalić papierosa. Blask zapałki oślepił ją na moment i przesłonił Partię szachów , wkrótce jednak jej źrenice na powrót wyłowiły z ciemności całą scenę, postacie, kolory. I ona też tu była z pewnością od samego początku, od chwili, gdy Pieter van Huys wyobraził sobie całą kompozycję. Nawet zanim flamandzki artysta zręcznie zmieszał węglan wapnia z klejem zwierzęcym, by zagruntować dębową deskę przed rozpoczęciem malowania.
Beatrycze, księżna Ostenburga. Mandolina, na której brzdąka siedzący pod murem paź, powoduje, że w jej oczach, opuszczonych na książkę, pojawia się nuta melancholii. Kobieta przypomina sobie burgundzką młodość, swoje nadzieje i marzenia. Kamienny kapitel w oknie, wychodzącym na przeczyste błękitne niebo Flandrii, wyobraża mężnego świętego Jerzego w chwili, gdy ten mierzy włócznią w smoka wijącego się pod kopytami jego konia. Czas złamał świętemu – nieomylne oko malarza, ale także oko Julii, która przygląda się malarzowi, dostrzegają takie szczegóły – górny koniec włóczni, a w miejscu, gdzie jeździec wystawiał groźnie prawą stopę, uzbrojoną niewątpliwie w ostrogę, teraz widać tylko obłamany fragment. Zatem nikczemnego smoka zabija święty Jerzy nie w pełni uzbrojony, kulawy, z tarczą zniszczoną przez wiatr i deszcz. Ale może właśnie dlatego łatwiej się utożsamić z takim rycerzem, który przez dziwną grę wyobraźni kojarzy się Julii z wojowniczą powierzchownością okaleczonego ołowianego żołnierzyka.
Beatrycze z Ostenburga czyta – pomimo małżeństwa nigdy nie zagasła w niej dumna krew burgundzkiego rodu. Czyta tajemniczą książkę, nabijaną srebrnymi ćwiekami, z jedwabną zakładką w formie wstążki. Inicjały, wyborne iluminowane miniatury, są dziełem mistrza od Coeur d'Amour epris . Książka nosi tytuł Poemat o róży i rycerzu , oficjalnie jest nieznanego autorstwa, ale wszyscy wiedzą, że powstała blisko dziesięć lat wcześniej na dworze króla francuskiego Karola Walezjusza, napisana przez rycerza ostenburskiego nazwiskiem Roger d'Arras:
O, pani, ta sama rosa,
co brzaskiem przygnana przychodzi,
by róże okryć srebrzystym
welonem w twoim ogrodzie,
opada i w ogniu bitewnym,
wśród szczęku, wśród krzyków powodzi,
rdzewieje od niej mój pancerz,
od łez rdzewieje mi serce…
Co chwila jej niebieskie oczy, błyszczące flamandzkim światłem, wędrują znad książki ku dwóm mężczyznom, którzy grają przy stole w szachy. Jej małżonek duma, oparty na lewym łokciu, prawą dłonią bezwiednie gładząc się po Złotym Runie, które posłał mu w ślubnym podarunku jego kuzyn Filip Dobry, świeć, Panie, nad jego duszą, a które on nosi teraz na szyi, zawieszone na ciężkim łańcuchu ze złota. Ferdynand Ostenburski waha się, wyciąga dłoń w stronę jednej bierki, dotyka jej, po namyśle jednak cofa rękę i spogląda przepraszającym wzrokiem w spokojne oczy Rogera d'Arras. “Dotknięta bierka musi wykonać ruch, panie” – mruczą z przyjazną ironią uśmiechnięte uprzejmie usta rycerza, wobec czego lekko zawstydzony Ferdynand z Ostenburga wzrusza ramionami i przesuwa bierkę, której dotknął, bo wie, że człowiek zasiadający z nim przy szachownicy to ktoś więcej niż dworak: to jego przyjaciel. Poprawia się na taborecie i czuje się mimo wszystko szczęśliwy. Ostatecznie to nic złego mieć koło siebie kogoś, kto co jakiś czas przypomni, że nawet książąt obowiązują pewne reguły.
Dźwięki mandoliny płynące z ogrodu docierają też do innego okna, którego nie widać z tej komnaty. Okna, za którym nadworny malarz Pieter van Huys przygotowuje dębową deskę złożoną z trzech części, właśnie sklejanych przez jego pomocnika. Stary mistrz nie może się jeszcze zdecydować, jakiej tematyki się podejmie. Może wybierze motyw religijny, który od jakiegoś czasu chodzi mu po głowie: młoda Madonna, prawie dziecko, która toczy krwawe łzy, wpatrując się z bólem na twarzy w swoje puste łono. Ale po namyśle van Huys wzdycha zniechęcony i kręci głową. Wie, że nigdy nie namaluje tego obrazu. Nikt nie zrozumie go tak, jak należy, a on miał już przed laty dostatecznie dużo kłopotów ze Świętym Oficjum. Jego znużone członki nie zniosłyby kaźni. Paznokciami brudnymi od farb drapie się po łysinie pod wełnianym biretem. Starzeje się i dobrze wie o tym, cierpi na niedostatek praktycznych pomysłów, za to umysł zaludniają mu ulotne widma. Chcąc je przegnać, zamyka na chwilę zmęczone oczy, by otworzyć je na powrót i popatrzeć na nietkniętą dębową powierzchnię, w nadziei, że życie przyjdzie mu z pomocą. W ogrodzie brzdąka mandolina, pewnie jakiś zakochany paź. Mistrz uśmiecha się do siebie i umoczywszy pędzel w glinianym naczyniu, nakłada grunt cienkimi warstwami, z góry na dół, zgodnie z fakturą drewna. Raz po raz zerka przy tym przez okno, napełniając oczy światłem, wdzięczny ciepłym promieniom słonecznym, które padając ukośnie ogrzewają jego stare kości.
Roger d'Arras powiedział coś cicho, na co książę odpowiada śmiechem. Jest zadowolony, bo właśnie zbił konika. A Beatrycze Ostenburska czy też Burgundzka czuje, że muzyka staje się nieznośnie smutna. Już, już chce nakazać jednej z dworek, żeby poszła uciszyć grajka, ale powstrzymuje się, bo słyszy w płynących z ogrodu nutach echo tego żalu, który spętał jej serce. Muzyka miesza się z przyjacielską pogawędką dwóch mężczyzn grających w szachy, ona tymczasem odnajduje przejmujące piękno w czytanym właśnie poemacie. A ta sama rosa, co okrywa różę i zbroję rycerza, teraz spływa łzą z jej niebieskich oczu, gdy kobieta podnosi wzrok i napotyka spojrzenie Julii, która z ciemnego kąta obserwuje scenę w milczeniu. I pewnie Beatrycze sądzi, że te ciemne oczy i młoda, śródziemnomorska twarz, podobna do twarzy na portretach, które przybywają z Włoch, to tylko odbicie jej własnego, zbolałego oblicza w dalekim, matowym zwierciadle. Beatrycze Ostenburska, czyli Burgundzka, wyobraża sobie, że jest poza komnatą, po drugiej stronie ciemnego szkła, skąd kontempluje samą siebie, siedzącą pod okaleczonym świętym Jerzym z gotyckiego kapitelu, pod oknem wychodzącym na jasny błękit nieba, który tak mocno kontrastuje z czernią jej sukni. I dociera do niej, że żadna spowiedź nie zmazę jej grzechu.
– To było nieczyste posunięcie – rzeki Harun
do wezyra. – Chciałbym zobaczyć uczciwe.
Raymond M. Smullyan,
The Chess Mysteries of the Arabian Knights
Cesar uniósł z dezaprobatą jedną brew pod rondem kapelusza, kiwając przy tym parasolem. Pogardliwe spojrzenie antykwariusza okrasiła dodatkowo skrajna odraza, typowa reakcja, gdy rzeczywistość potwierdzała jego najgorsze obawy. Istotnie, tego poranka Rastro [21]nie sprawiało przytulnego wrażenia. Z szarego nieba lada chwila mógł lunąć deszcz, w związku z czym właściciele stoisk rozlokowanych na ulicach tworzących bazar już przygotowywali się do ochrony swoich towarów. Na niektórych odcinkach marsz wymagał żmudnego lawirowania między ludźmi, płachtami brezentu i brudnymi pokrowcami z folii, zwisającymi ze straganów.
Читать дальше