– Chce mi pan powiedzieć – filiżanka drżała w roztrzęsionej dłoni Menchu – że grozi mi pan odebraniem obrazu?
Dyrektor zerknął z wyrzutem na złote spinki koszuli, jakby powiedziały coś niestosownego, i delikatnie wyciągnął wykrochmalone mankiety.
– Obawiam się, że już go pani odebraliśmy – odrzekł ze skruchą jak człowiek, który musi przedstawić wdowie nieopłacone przez zmarłego rachunki. – W każdym razie pani pierwotny procent od zysku ze sprzedaży na aukcji pozostaje, jak uzgodniono. Oczywiście po odliczeniu wydatków. Claymore nie zamierza czegokolwiek panią pozbawiać, a tylko nie zgadza się na zbyt twarde warunki, droga pani. – Leniwym ruchem wyjął z kieszeni srebrną papierośnicę i położył ją na stole. – Claymore nie widzi powodu, żeby zwiększać pani procent. To wszystko.
– Nie widzicie powodu? – Menchu spojrzała zagniewana na Julię, spodziewając się okrzyków solidarnego oburzenia albo czegoś w tym rodzaju. – Powód, panie Montegrifo, jest taki, że dzięki wykonanym przez nas badaniom wartość tego obrazu znacznie wzrasta… Czy to powód niewystarczający?
Bez słowa, samym uprzejmym spojrzeniem Montegrifo zapewnił Julię, że nie posądza jej o to obrzydliwe oszustwo. Następnie zwrócił się do Menchu ze znacznie bardziej surowym wzrokiem.
– Jeśli badania, które panie wykonały – mówiąc “panie”, nie zamierzał ukrywać, jaką opinię ma na temat talentów badawczych Menchu – podniosą wartość van Huysa, automatycznie wzrośnie też wysokość procentu, jaki uzgodniła pani z Claymore'em… – Tu pozwolił sobie na pobłażliwy uśmiech, po czym znów jakby zapomniał o Menchu i popatrzył na Julię. – Jeśli o panią chodzi, nowa sytuacja absolutnie nie godzi w pani interesy, wręcz przeciwnie. Claymore – jego uśmiech nie pozostawiał wątpliwości, kto konkretnie u Claymore'a – uważa, że pani osiągnięcia w tej materii są naprawdę wyjątkowe. Dlatego zwracamy się do pani z prośbą o dalszą renowację obrazu. I proszę się nie niepokoić finansowym aspektem sprawy.
– Przepraszam, można wiedzieć – oprócz dłoni trzymającej filiżankę i spodeczek Menchu drżała też dolna warga – jakim cudem jest pan tak dobrze poinformowany na temat prac nad obrazem…? Julia, owszem, jest nieco prostoduszna, ale nie wyobrażam sobie, żeby opowiedziała panu przy świecach całe swoje życie. Chyba że się mylę?
Był to cios poniżej pasa, Julia już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Montegrifo uspokoił ją gestem dłoni.
– Niech pani posłucha, pani Roch… Pani przyjaciółka odrzuciła kilka propozycji zawodowych, jakie złożyłem jej przed paroma dniami, i uczyniła to, mówiąc kurtuazyjnie, że musi się zastanowić. – Otworzył papierośnicę i skrupulatnie, jakby przeprowadzał ważną operację, wyjął z niej papierosa. – Szczegółów o stanie obrazu, o ukrytym napisie i tym podobnych rzeczach była łaskawa dostarczyć mi bratanica właściciela. To zresztą uroczy pan, ten don Manuel. A muszę przyznać – nacisnął zapalniczkę i wypuścił niewielki obłoczek dymu – że sprzeciwiał się pozbawieniu pani praw do van Huysa. Jak się zorientowałem, człowiek niezwykle lojalny, upierał się, proszę sobie wyobrazić, żeby nikt poza Julią nie dotykał obrazu, zanim renowacja nie dobiegnie końca… W tych rokowaniach niebywale pomógł mi sojusz natury taktycznej, jaki zawarłem z bratanicą don Manuela… Natomiast jej mąż, pan Lapeńa, nie zgłaszał obiekcji, zwłaszcza gdy usłyszał o ewentualnej zaliczce.
– Następny Judasz – Menchu prawie wypluła te słowa.
Montegrifo wzruszył ramionami.
– Przypuszczam – powiedział obojętnym tonem – że można by go ochrzcić takim przydomkiem, zgoda. I jeszcze paroma innymi.
– Ale ja też mam podpisany dokument – zaprotestowała Menchu.
– Wiem. Ale to zwykłe porozumienie bez mocy prawnej, moje tymczasem ma kontrasygnatę notariusza, są bratanica i jej mąż jako świadkowie, i rozmaite poręczenia, łącznie z gwarancją w postaci depozytu pieniężnego z naszej strony… Jeśli pozwoli pani, posłużę się zwrotem, którego użył pan Alfonso Lapeńa w momencie składania swojego podpisu: mucha nie siada.
Menchu pochyliła się do przodu i Julia przestraszyła się, że trzymana przez nią filiżanka z kawą wyląduje zaraz na nieskazitelnie białej koszuli Montegrifa. Jej przyjaciółka jednak tylko postawiła ją na stole. Sapała z oburzenia, a złość, pomimo solidnego makijażu, wyraźnie dodawała jej lat. Spódnica podciągnęła się do góry, ukazując całe uda. Julii było autentycznie potwornie głupio, że znalazła się w tak absurdalnej, żałosnej sytuacji.
– A co Claymore na to – powiedziała szorstko Menchu – jeśli postanowię pójść z obrazem do innego domu aukcyjnego?
Montegrifo obserwował dym unoszący się spiralnie z papierosa.
– Ze szczerego serca – wydawało się, że naprawdę rozważa taką ewentualność – radziłbym, żeby nie komplikowała sobie pani życia. Byłby to krok nielegalny.
– Mogę was wpakować w proces, który na cale miesiące zablokuje jakąkolwiek aukcję obrazu! Nie przyszło wam do głowy?
– Jasne, że mi przyszło. Ale wtedy pani będzie pierwszą ofiarą. – W tym momencie uśmiechnął się z wyższością człowieka, który udzielił najlepszej rady. – Claymore, jak się pani domyśla, dysponuje niezłymi adwokatami… W sumie – zawahał się na chwilę, jakby nie wiedział, czy ma coś jeszcze dodać – może pani wszystko stracić. A to byłaby szkoda.
Menchu gwałtownie obciągnęła spódnicę i wstała.
– Wiesz, co ci powiem? – Przy przejściu na ty jej głos załamał się z wściekłości. – Jesteś najgorszym skurwielem, jakiego w życiu spotkałam!
Montegrifo i Julia też wstali, dziewczyna zakłopotana, dyrektor całkowicie opanowany.
– Bardzo mi przykro za tę scenę – Montegrifo zwrócił się do Julii ze spokojem. – Naprawdę jest mi przykro.
– Mnie też – dziewczyna spojrzała na Menchu, która gestem myśliwego przewieszała sobie torebkę przez ramię niczym strzelbę. – Nie moglibyśmy być trochę bardziej rozsądni?
Menchu spiorunowała ją wzrokiem.
– Sama sobie bądź rozsądna, skoro ten kutas tak cię kręci… Ja się zmywam z tej złodziejskiej meliny.
I wyszła, nie zamykając drzwi. Wściekły stukot obcasów oddalał się szybko razem z nią. Julia została, zawstydzona i niepewna, czy powinna pójść za przyjaciółką, czy nie. Montegrifo wzruszył ramionami.
– Kobieta z charakterem – rzekł, paląc w zamyśleniu.
Julia odwróciła się do niego, ciągle oszołomiona.
– Dużo sobie obiecywała po tym obrazie… Niech pan postara się ją zrozumieć.
– Ależ rozumiem ją – uśmiechnął się pojednawczo.
– Tylko nie mogę przystać na szantaże.
– Pan też spiskował za jej plecami, dogadywał się z bratanicą właściciela… Nie grał pan czysto.
Montegrifo uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby mówił: takie jest życie. Następnie popatrzył w otwarte drzwi, przez które wyszła Menchu.
– Jak pani sądzi, co teraz zrobi?
Julia pokręciła głową.
– Nic. Wie, że przegrała bitwę.
Dyrektor zadumał się.
– Ambicja, Julio, jest jak najbardziej usprawiedliwionym uczuciem – rzekł po chwili. – Gdy w grę wchodzi ambicja, jedyny grzech, jaki można popełnić, to ponieść klęskę, zwycięstwo zaś automatycznie staje się cnotą. – Wyglądał na zadowolonego. – Pani Roch, czy raczej panna Roch, wpakowała się w historię, która ją przerosła. Powiedzmy – puścił kółko z dymu i przyglądał się, jak płynie ku sufitowi – że jej możliwości nie dorównały jej ambicjom. – Kasztanowe oczy patrzyły teraz surowo i Julia doszła do wniosku, że Montegrifo może być niebezpiecznym rywalem, kiedy przestaje zachowywać się uprzejmie. A może jest i niebezpieczny, i uprzejmy jednocześnie. – Ufam, że nie przysporzy nam nowych problemów, bo za taki grzech słono by zapłaciła… Rozumie pani, co mam na myśli? A teraz, jeśli pani pozwoli, porozmawiamy o naszym obrazie.
Читать дальше