Co za wspaniała wymówka, pomyślała Kay. Zwaliła wszystko na człowieka, którego nikt nie zna.
To wszystko zabrało ułamek sekundy, ale w konsekwencji Kay zanurzyła się w długi, ciemny wjazd do Security Boulevard.
– Myślałam, że jak się dorasta, to różne rzeczy wokół robią się mniejsze – powiedziała Heather. – A to zdaje się większe. Rozbudowali tę część?
Stały w korytarzu, gdzie zgodnie ze wspomnieniami Heather kiedyś było kino z dwiema salami. Jak na sobotę, po centrum handlowym kręciło się niewiele osób. Kay widziała kilka znajomych szyldów, Old Navy, sklep muzyczny, Sears, Hechfs, ale pozostałych sklepów nie znała. Wyczuwała natomiast atmosferę porzucenia. W jednym z zakątków zlikwidowano dawny sklep wielobranżowy – Heather twierdziła, że Hoschilda. Usunięto jego ściany, zostały tylko ruchome schody. Teraz prowadziły klientów do azjatyckiej restauracji. W okolicy musiało mieszkać wielu Azjatów, skoro na fasadzie południowego krańca centrum handlowego przymocowano napis Seoul Plaża. Kay poczuła odrobinę otuchy: różne rzeczy się zmieniają i adaptują. Ekscytujące, że w tej części Baltimore potrzebny był taki specjalistyczny sklep. Ale Kay nie należała do grona fanów centrów handlowych, a już akurat to wydawało się takie opuszczone, brudne, zapomniane.
Zastanawiała się, jak ono wygląda w oczach Heather.
– Nadal czuć zapach karmelkorna – mówiła. – Wypełnia całą przestrzeń. To właśnie tutaj miałyśmy się spotkać tamtego dnia. – Heather zaczęła iść ze zwieszoną głową, tak jakby kroczyła po czyichś śladach. Docierając do atrium, skręciła w prawo. – Tutaj był sklep z organami, obok księgarni. Z drugiej strony przybory do szycia, Singera, nie JoAnn, razem z Harmony Hut. Miałyśmy spotkać się z ojcem obok sklepu ze zdrową żywnością, GNC, o piątej trzydzieści. Kupował tam drożdże piwne i sezamki. Wtedy było tu ładnie, gwarnie, wesoło.
Wszystko wyglądało, jakby kobieta przygotowywała się do egzaminu, odświeżała sobie wiedzę. Ale jeśli ona rzeczywiście była Heather Bethany, dlaczego miałaby się przejmować tym, czy udzieli prawidłowych odpowiedzi? A jeśli nie była, musiała dostrzec, że centrum handlowe tak się zmieniło, że nikt nie zdoła sprawdzić jej wspomnień.
– Ochrona centrum handlowego. – Zatrzymała się, aby obejrzeć szklaną budę, gdzie mężczyźni w mundurach wpatrywali się w monitory, a Kay zastanawiała się, czy Heather myśli sobie, że ci ludzie mogli ją ocalić, wtedy, trzydzieści lat temu. – To tutaj, gdzie karmelkom… Nie, nie, nie. – Odwróciła się. – To nowe skrzydło z Hechfs mnie zmyliło, to nie centrum zrobiło się większe, tylko ja trochę się pogubiłam w korytarzach. – Zaczęła iść tak prędko, że Kay niemal musiała biec, aby dotrzymać jej kroku. – Kina były tutaj – oznajmiła, zatrzymując się z poślizgiem, a potem odwróciła się i znowu przyspieszyła. – A jeśli pójdziemy… Tak, zgadza się. Ruchome schody nie były w Hoschikfs, ale w J. C. Penney. Tutaj, tutaj znajdował się sklep z organami, gdzie pan Pincharelli pracował w weekendy.
Teraz „tutaj” działał sklep KidGoRound, ze świątecznymi ubraniami dla dzieci. Zaraz obok był sklep „Dotyk Przeszłości”, co Kay uznała za trochę niesamowite, póki nie zorientowała się, że są tam sprzedawane pamiątki po Negro League, drogie pulowery z nazwami takich drużyn, jak Homestead Grays i Atlanta Black Crackers.
– Pan Pincharelli?
– Nauczyciel muzyki z Rock Glen Junior High. Przez jakiś czas strasznie się podobał Sunny.
Heather stanęła nieruchomo, lekko kołysała się na boki, znowu zaczęła mruczeć i oplotła się ramionami, jakby poczuła chłód.
– Spójrz na te ubrania – powiedziała. – Dziewczynki z kwiatami, druhenki. Miałaś taki ślub?
– Nie całkiem. – Kay uśmiechnęła się do wspomnień. – Pobraliśmy się pod gołym niebem, w ogrodzie domu naszego przyjaciela nad Severn River. Wpięłam sobie kwiaty we włosy. To były lata osiemdziesiąte – dodała, trochę się usprawiedliwiając. – A ja miałam dwadzieścia trzy lata.
– Ja nigdy nie szłam do ślubu, nie tak naprawdę. – Heather oznajmiła bez cienia tęsknoty ani żalu w głosie.
– No, ale przynajmniej nigdy nie musiałaś się rozwodzić – zauważyła Kay.
– Moi rodzice się rozwiedli, prawda? Przez to, co… się stało. Myślisz, że żałoba ich rozdzieliła?
– Uważam, że… – zaczęła Kay, dobierając słowa tak starannie, jak tylko się dało – żałoba, tragedia powiększa to, co już jest; poszerza pęknięcia, które istnieją. Dobre małżeństwa stają się silniejsze. Słabe cierpią i bez pomocy mogą się rozpaść. Wiem to z doświadczenia.
– Twierdzisz, że moi rodzice nie byli wcześniej dobrym małżeństwem? – W głosie pojawiła się zawiść, taka prosto ze szkolnego podwórka, instynktowna obrona przed chociażby sugestią obrazy rodziców.
– Nie wiem. Skąd mogłabym wiedzieć. Mówiłam tak ogólnie, Heather. Otrzymała pogodny uśmiech – nagroda za użycie właściwego imienia.
– Ja po prostu przyjęłam, że wszyscy już nie żyją. Poza mną.
Kay wycelowała spojrzenie w zwiewne spódnice, widoczne za szybą witryny – rozbrajające, wręcz dziewczęce stroje, których Grace za nic nie chciała nosić. „Ja po prostu przyjęłam, że wszyscy już nie żyją”. Gdyby nie żyli, znacznie łatwiej byłoby nie mówić prawdy. Ale czy ktokolwiek sięgałby po takie kłamstwa tylko po to, by uniknąć sądu za wypadek drogowy? Teraz, gdy okazało się, że mały chłopiec wydobrzeje, to czy nie mogłaby po prostu się wszystkiego wyprzeć? Była bardzo wiarygodna, chociaż sam fakt, że w rozważaniach Kay pojawił się cień zwątpienia, mógł stanowić dowód, jak to wszystko zostało znakomicie wystudiowane.
Patrząc prosto przed siebie, Kay widziała odbicie Heather w gładkiej szybie, tam gdzie kiedyś znajdował się sklep z organami. Po twarzy spływały jej łzy, drżała tak mocno, aż szczękała zębami – idealnymi, wolnymi od próchnicy.
– To się tu zaczęło – powiedziała. – Właśnie tutaj.
Handlowa część Saint Simons – „wsi”, jak twierdzili miejscowi, wskazujący Kevinowi drogę – niewiele miała uroku. Wzdłuż głównej ulicy stały drogie sklepy, gdzie sprzedawano bezużyteczne rzeczy ludziom, którzy kupowali impulsywnie, traktując to jako rozrywkę. Nie był to co prawda ten rodzaj wyszukanych, nastawionych na markę szału zakupów, jaki widywało się w Hamptons, gdzie Kevin pracował przy ogródkach jako nastolatek, ale i tak dostrzegł tu znaczny krok naprzód w porównaniu z Brunswick. Zrozumiał teraz, dlaczego Penelope Jackson mieszkała na stałym lądzie – jakże niedostępne musiały zdawać się tutejsze domy ludziom, którzy nakładali lody, nalewali piwo i sprzedawali różowo-zielone sukienki.
Do Mullet Bay wybrał się w porze szczytu, późnym popołudniem, zanim na dobre nadeszła pora kolacji. Restauracja stanowiła typowe miejsce relaksu – kolejna wariacja na temat amerykańskiego snu w wersji Jimmy’ego Buffeta. Papugi, tropikalne drinki, bez martwienia się o pieniądze. Ciężko było wyobrazić sobie, jak kobieta po czterdziestce mogła pasować do tych młodych ludzi, do lokalu, gdzie personel nosił szorty i koszulki polo. Ale menedżer, ciemnooka, słodka dziewczyna z błyszczącą skórą wszystko wyjaśniła – Penelope pracowała jako kucharka.
– Była super – oznajmiła z entuzjazmem, który zdawał się jej podstawowym nastrojem. Wymówiła to jak „suuupaa”. Plastykowa tabliczka przypięta nad piękną lewą piersią oznajmiała, że dziewczyna na imię ma Heather, a ta zbieżność zdawała się zwiastunem… no czegoś tam. Zresztą Heather to całkiem popularne imię.
Читать дальше