– Mogła wyjść na zewnątrz i poprosić o zwrot.
Kobieta zmarszczyła czoło, jakby się nad tym zastanawiała.
– Tak. To mi nigdy nie przyszło do głowy. Miałam jedenaście lat. Poza tym bardzo szybko odkryłam, czemu wyszła. Wśliznęła się na Chinatown, od osiemnastu lat. A to nie było takie proste. Obsługa pilnowała. Ale dało się ją zmylić. Wystarczyło skłamać, że jedna z toalet jest brudna albo zajęta i trzeba iść do tej w przeciwległym końcu, przy drugiej sali. Robiłyśmy to już wcześniej, żeby obejrzeć dwa filmy za cenę jednego, ale nie, żeby pójść na film od osiemnastu lat. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby obejrzeć film dla dorosłych. Byłam trochę taka porządnicka.
Wślizgiwanie się na filmy dla dorosłych – czy dzieci musiały jeszcze w ogóle coś takiego robić? A Chinatown – jakie to musiało być rozczarowanie, jeśli miało się nadzieję na świńskie kawałki. Willoughby zastanawiał się, czy jedenastolatka, w 1975 roku, mogła w ogóle ogarnąć całą intrygę, wątek kazirodczy, a co dopiero zrozumieć złożony układ z ziemią, będący osią filmu.
– Znalazłam ją w ostatnim rzędzie. Wściekła się na mnie, kazała mi sobie iść. Zwróciła uwagę obsługi i wyrzucili nas. Była na mnie strasznie zła. Tak zła, aż się przestraszyłam. Potem powiedziała, że ma mnie dość, że nie kupi mi nawet karmelkornu, jak obiecała, i nie chce mnie więcej oglądać do piątej, kiedy odbierze nas ojciec.
– I co pani zrobiła?
– Łaziłam. Oglądałam różne rzeczy.
– Widziała pani kogoś, rozmawiała z kimś?
– Nie, z nikim nie rozmawiałam.
Willoughby zapisał coś w notesie, który mu dali. To był klucz. Jeśli Pincharelli pamiętał Heather, ona powinna pamiętać jego. Przynajmniej tyle nauczyciel muzyki powiedział sam z siebie. Widział Heather wśród publiczności. Słuchała jego gry.
Nancy Porter, dzięki Bogu, też to załapała.
– Dobrze, z nikim pani nie rozmawiała. Ale czy widziała pani kogoś znajomego?
– Nic takiego nie pamiętam.
– Sąsiada, przyjaciela rodziców?
– Nie.
– A więc chodziła pani po centrum handlowym sama przez trzy godziny…
– Tak właśnie spędzają czas dziewczynki w centrach handlowych od niepamiętnych czasów. Łażą i oglądają. Pani tak nie robiła, pani detektyw?
Zarobiła karcące spojrzenie od Glorii, której nie podobało się wojownicze nastawienie klientki. Detektyw Porter uśmiechnęła się – promiennie, szczerze. Przesłuchiwana nie zdobyła się na taki uśmiech pewnie przez całe życie.
– Tak, tyle że ja chodziłam do White Marsh i kręciłam się przy restauracjach, blisko pizzerii Mamy Hardo.
– Ładna nazwa.
– Robili dobrą pizzę.
Nancy pochyliła się nad notesem i zaczęła coś pisać zawzięcie. Tylko na pokaz, pomyślał Willoughby.
18.20
– Niech mi pani opowie, co się zdarzyło pod koniec pobytu w centrum, kiedy miałyście się spotkać.
– Już mówiłam.
– Niech pani opowie jeszcze raz. – Nancy napiła się wody z butelki. Kilka razy częstowała kobietę napojami gazowanymi, proponowała wyjście do łazienki, ale tamta zawsze odmawiała. Szkoda, bo gdyby zdobyli jej odciski palców, mogliby sprawdzić je w systemie w kilka minut, przekonać się, czy dobrze trafili. Czyżby o tym wiedziała?
– Dochodziła piąta, a ja wróciłam na środek centrum, pod wielki zielony świetlik, gdzie było jedzenie. Karmelkom, BaskinRobbins. Myślałam, że Sunny może zmieni zdanie i zafunduje mi jednak coś dobrego. Postanowiłam, że jeśli nie kupi, powiem rodzicom o filmie dla dorosłych. Tak czy inaczej dostałabym to, czego chciałam. W tamtych czasach… byłam w tym dobra.
– W tamtych czasach?
– Zdziwiłaby się pani, jak lata seksualnego niewolnictwa łamią człowiekowi wolę.
Willoughby’emu spodobało się, jak detektyw pokiwała głową, niby współczująco, ale nie pozwalając, by ta informacja zbiła ją z tropu. Tak, tak, lata seksualnego niewolnictwa, jasna sprawa.
– To już… która godzina, kiedy idzie pani na karmelkom?
– Prawie piąta. Mówiłam.
– Skąd pani wiedziała, która jest godzina?
– Miałam zegarek ze Snoopym – wyrecytowała znużonym tonem. – Z żółtym cyferblatem, na szerokim skórzanym pasku. Tak naprawdę należał do Sunny, ale ona go już nie nosiła. Mnie się podobał. Ale trudno było odczytać na nim dokładną godzinę. Mogę więc powiedzieć tylko tyle, że dochodziła piąta.
– A gdzie było stoisko z karmelkornem?
– Nie umiem określić w kategoriach północ-południe. Security Square miał kształt plusa, tyle że jeden koniec był o wiele dłuższy niż pozostałe. Karmelkom sprzedawano na krótkim końcu, tam gdzie otwierał się J. C. Penney. Fajne miejsce. Nawet żeby tylko sobie posiedzieć. Wokół mocno pachniało słodyczami.
– A więc siedziała pani?
– Tak, na krawędzi fontanny. Ludzie wrzucali do niej drobniaki. Pamiętam, jak się zastanawiałam, czy miałabym kłopoty, gdybym kilka wyłowiła.
– Ale mówiła pani, że była porządnicka.
– Nawet porządnickie tak kombinują. Powiedziałabym nawet, że to nas właśnie definiuje. Ciągle myślimy o rzeczach, których nie śmiałybyśmy zrobić. Określamy, gdzie przebiega granica, żeby móc posunąć się jak najdalej, a potem zasłaniać się niewinnością.
– Czy Sunny była porządnicka?
– Nie, kimś jeszcze gorszym.
– Czyli?
– Kimś, kto chciał być zły, ale nie wiedział jak.
19.10
Kay skończyła Jane Eyre. Nie miała już nic do czytania. Pewnie woziła jeszcze jakąś książkę w bagażniku, ale nie wiedziała, czy wpuszczą ją z powrotem do budynku, jeśli wyjdzie. Mogła kogoś zapytać, ale czuła dziwny, właściwy ludziom niedojrzałym brak pewności siebie, który ciągle jej towarzyszył. Zaczęła oglądać zawiadomienia na tablicy ogłoszeń. Szkolenie uczulające na narkotyki DARE – Drug Awareness Education. Nie, chwila, to się nie zgadza… Drug Abuse Resistance Education, uczenie odporności na nadużywanie narkotyków. Nieszczęśliwa nazwa, zdaniem Kay, stworzony na siłę akronim, który nie zdał egzaminu. Za bardzo kusiło rozwinąć go do Drug Abuse Resists Education – używanie narkotyków odporne na edukację.
Wciąż nie dawała jej spokoju wyprawa do centrum handlowego. Czy powinna komuś o tym powiedzieć? Wobec kogo powinna być lojalna, jeśli w ogóle? Może wyjść? Ale czekał na nią tylko pusty dom w sobotni wieczór.
19.35
– Chce pani coś do picia?
– Nie.
– A ja tak. Zaraz wracam, dobrze? Tylko przyniosę sobie wody. Glorio?
– Dziękuję.
Prawniczka została sama ze swoją klientką.
– Słuchają nas teraz. Mówię, żebyś wiedziała – wyjaśniła. – Ale jeśli chcemy porozmawiać na osobności, wystarczy, że poprosisz.
– Wiem. Nie trzeba.
19.55
– Gdzie byłyśmy?
– Pani poszła po wodę.
– Nie, chodzi mi o to, na czym skończyłyśmy. Ach tak, siedziała pani na skraju fontanny, myśląc o monetach.
– Mężczyzna postukał mnie w ramię…
– Niech pani pokaże.
– Co pokazać?
Nancy przysiadła na krawędzi biurka.
– Ja jestem panią. Podszedł do pani z tyłu? Z której strony? Proszę zademonstrować.
Kobieta podeszła do Nancy z tyłu i szturchnęła ją w lewe ramię, trochę mocniej niż trzeba.
– A więc odwraca się pani i widzi mężczyznę… jak wyglądał?
– Po prostu starszy facet. Bardzo krótkie włosy, siwe i brązowe. Zupełnie zwyczajny. Miał pięćdziesiąt kilka lat, ale tego dowiedziałam się już później. Wtedy pomyślałam tylko, że jest stary.
Читать дальше