– Powiedział coś?
– Spytał, czy jestem Heather Bethany. Wiedział, jak się nazywam.
– I wydało się to pani dziwne?
– Nie. Byłam dzieckiem. Dorośli zawsze o mnie coś wiedzieli, tak jakby sami z siebie. Wydawali się bogami. Wtedy.
– Znała go pani?
– Nie, ale od razu pokazał mi odznakę. Wyjaśnił, że jest policjantem.
– Jak wyglądała odznaka?
– Jak odznaka. Nie nosił munduru, ale nie przyszło mi do głowy wątpić w cokolwiek, co powiedział.
– Czyli w co?
– „Twoja siostra miała wypadek. Chodź ze mną”. No i poszłam za nim korytarzem. Tam było wyjście awaryjne, no ale to była sytuacja awaryjna, więc wydawało mi się logiczne, że tamtędy wychodzimy.
– Uruchomił się alarm?
– Alarm?
– Kiedy wychodzi się przez drzwi awaryjne, z reguły włącza się alarm.
– Nie pamiętam alarmu. Może go wyłączył. Nie wiem.
– Korytarz był… gdzie?
– Między centralnym atrium a Searsem, gdzie toalety. Robili tam też badania rynku.
– Badania rynku?
– Zbierali opinie klientów. Sunny mi o tym opowiadała. Podobno dawali pięć dolarów za odpowiadanie na pytania. Ale trzeba było mieć co najmniej piętnaście lat, więc nigdy mi się nie udało.
20.40
Infante wśliznął się do pokoju, z którego Willoughby i Lenhardt obserwowali przesłuchanie.
– Miałeś być na lotnisku, czekać na mamuśkę – powiedział Lenhardt, ale nie groźnie, agresywnie, nie przy Willoughbym.
– Wcześniej wróciłem, a ona się spóźni co najmniej dwie godziny, według tablic przylotów. Pomyślałem, że zdążę tu wpaść, zobaczyć, jak się sprawy mają.
– Nancy dobrze idzie – odparł Lenhardt. – Nie spieszy się. Trzyma ją już prawie cztery godziny, co chwila dochodzi do momentu porwania, a potem wraca do początku. Tamtą doprowadza to do szału. Aż tupie nogami, żeby wyrzucić z siebie najgorsze gówno.
Infante zerknął na zegarek.
– Będę musiał pojechać na lotnisko o dziewiątej trzydzieści. Myślisz, że załapię się na najważniejsze?
Lenhardt zwinął dłonie w pięści i pokręcił nimi w nadgarstkach.
– Czarodziejska kula mówi, że wszystkie znaki są pomyślne.
20.50
– A więc jesteście na zewnątrz i… jest ciemno?
– Nie, ciągle widno. Był dwudziesty dziewiąty marca. Dni robiły się coraz dłuższe. Wyszliśmy na zewnątrz…
– Nie uruchomił się alarm w drzwiach?
– Nie. I stała tam furgonetka. Otworzył drzwi, a w środku była Sunny. Zanim cokolwiek zarejestrowałam… że leży, że jest związana, że to nie policyjny samochód, złapał mnie i wrzucił do środka. Walczyłam, jeśli tak to można nazwać, kiedy dziewczynka okłada rękami dorosłego mężczyznę. Bez efektu. Tak się zastanawiam… Myśli pani, że on zwabił Sunny taką samą historyjką? Skąd nas znał? Ustaliliście to, pani detektyw? Skąd Stan Dunham nas znał? Dlaczego nas namierzył?
– Stan Dunham przebywa w domu starców w Sykesville. – Pauza. – Wiedziała pani o tym?
– Raczej do siebie regularnie nie pisywaliśmy – odparła z suchym obrzydzeniem.
Ale bez żalu, zauważył Willoughby. Dokładnie rozważyli, co powiedzą o Dunhamie. Nie zamierzali zdradzać, że nie jest w stanie zaprzeczyć żadnym oskarżeniom. Ale fakt, że wciąż żył, nie zrobił na kobiecie większego wrażenia. Nawet jeśli mówiła prawdę, czy nie powinna być bardziej zaskoczona, słysząc, że porywacz, człowiek, który zrujnował jej życie, znajdował się zaledwie pięćdziesiąt kilometrów na zachód stąd?
– Dobrze… kiedy panią złapał, czy… zgubiła pani coś? Zostawiła?
– Co pani ma na myśli?
– Tylko tyle.
Kobieta szerzej otworzyła oczy.
– Torebka. Oczywiście, upuściłam torebkę. Jak ja ją opłakiwałam. Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale było mi łatwiej, w tamtej furgonetce, martwić się o torebkę, niż myśleć o… – Zaczęła płakać, prawniczka podała jej chusteczkę, chociaż zwykła jednorazówka nie mogła powstrzymać strumienia łez.
– Może pani opisać tę torebkę?
– O… o… o… opisać?
Willoughby z trudem się pohamował, żeby nie chwycić sierżanta za rękę. To było to, chwila, którą razem z Nancy zaplanował dziś rano.
– Tak. Proszę opowiedzieć, jak wyglądała, co było w środku? Kobieta się namyślała, co Willoughby’emu wydawało się podejrzane.
Albo wiedziała, albo nie. Odezwała się prawniczka.
– Daj spokój, Nancy. Jakie to ma znaczenie, czy umie opisać torebkę, którą miała jako jedenastolatka?
– Zegarek ze Snoopym opisała dość dokładnie.
– To było trzydzieści lat temu. Takie rzeczy się zapomina. Ja nie pamiętam, co jadłam wczoraj na obiad…
– Dżinsowa z czerwoną tasiemką w zygzak – powiedziała stanowczo kobieta, zagłuszając Glorię. – Przymocowana do drewnianych rączek białymi guzikami. Miała muślinową podszewkę i inne torby na wymianę.
– A co było w środku?
– Dlaczego… pieniądze, oczywiście. I mały grzebyk.
– A klucz? Szminka?
– Sunny miała klucz; a wtedy jeszcze nie mogłam się malować. Czasami używałam tylko pomadki do ust.
– To wszystko?
– Co?
– Grzebyk, pomadka i pieniądze. Ile?
– Bardzo mało. Może pięć dolarów, minus to, co wydałam na bilet do kina. I nie jestem pewna, czy miałam pomadkę. Powiedziałam, że czasami jej używałam. Nie pamiętam wszystkiego. Boże, a pani wie, co ma w tej chwili w torebce?
– Portmonetkę – odparowała bez namysłu Nancy Porter. – Tiktaki. Chusteczki odświeżające. Szminkę. Paragony…
– Dobrze, pani wie. A ja nie. Kiedy mnie zatrzymali we wtorek wieczorem, nie wiedziałam nawet, że w torebce nie mam portfela.
– Do tego jeszcze dojdziemy.
21.10
– A więc kiedy znalazła się pani w furgonetce…
– Ruszyliśmy. Jechaliśmy i jechaliśmy. Wydawało mi się, że bardzo długo, ale może straciłam poczucie czasu. Zatrzymał się w pewnym momencie i wysiadł. Spróbowałyśmy otworzyć drzwi…
– Nie była pani związana, jak siostra?
– Nie, spieszyło mu się. Złapał mnie tylko i wrzucił do środka. Nie mam pojęcia, jak obezwładnił Sunny.
– Ale powiedziała pani: „Spróbowałyśmy otworzyć drzwi”…
– Rozwiązałam ją oczywiście. Nie zostawiłam Sunny związanej. Zatrzymał się, my spróbowałyśmy otworzyć drzwi, były zamknięte od zewnątrz. A między tyłem samochodu a kabiną pasażerską wisiała naciągnięta siatka, więc tamtędy nie mogłyśmy uciec.
– Krzyczałyście?
Kobieta popatrzyła na Nancy nierozumiejącym wzrokiem.
– Kiedy wysiadł z samochodu. Krzyczałyście, próbowałyście zwrócić czyjąś uwagę?
– Nie. Nie wiedziałyśmy, gdzie jesteśmy, czy ktoś może nas usłyszeć. A on nam groził, mówił, że zrobi nam coś strasznego… więc nie, nie krzyczałyśmy.
Nancy spojrzała na dyktafon, ale się nie odezwała. Dobrze, pomyślał Willoughby. Prowokowała kobietę milczeniem, wyczekiwała.
– Byłyśmy na wsi. Słyszałyśmy… świerszcze.
– W marcu?
– Jakiś dziwny dźwięk. Dziwny dla nas. Może to cisza tak dzwoniła. – Spojrzała na Glorię. – Muszę to omawiać ze szczegółami? To naprawdę konieczne? – Potem, nie czekając na reakcję prawniczki, zaczęła opowieść, której podobno tak bardzo nie chciała opowiadać. – Zabrał nas do domu na pustkowiu. To była farma. Chciał… robić różne rzeczy. Sunny się broniła, więc ją zabił. Chyba niechcący. Wyglądał na zaskoczonego. Nawet przygnębionego. Czy to możliwe? Że był przygnębiony? Może od początku chciał nas pozabijać, obie, ale potem to się stało i zrozumiał, że z zabijaniem nie da sobie rady. Zabił Sunny, a mnie powiedział, że nigdy nie mogę go opuścić. Że będę musiała zostać z nim i jego rodziną, stać się jej członkiem. A jeśli nie… no, jeśli nie, nie miałby wyboru. Zrobi ze mną to samo, co z Sunny. Ona nie żyje, powiedział. Nie mogę jej ożywić. Ale tobie mogę dać nowe życie, jeśli mi pozwolisz.
Читать дальше