Dave na szczęście odparł tylko:
– Nikt nigdy nie wie, Chet.
Dług, jaki miał wobec Dave’a, wciąż mu ciążył, nie został spłacony, nigdy nie mógłby być spłacony. Jedyna próba rozliczenia się poskutkowała tą oto katastrofą: Miriam w samochodzie, detektyw zakładająca, że prawo jest po ich stronie, że kiedy wszystko inne zawiodło, oni mogą odwołać się do sądu i dzięki badaniom DNA udowodnić, że tamta kobieta kłamie. Tak, lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby słowom owej kobiety dało się zaprzeczyć, zanim dzisiaj wieczór zjawi się Miriam.
– Pójdę z panią – oznajmił wreszcie. – Nie wejdę do środka, ale będę patrzył, słuchał i w razie potrzeby udzielał rad. Proszę mi tylko zapewnić lunch i trochę kofeiny. To będzie długie popołudnie, a jestem przyzwyczajony do miłej drzemki, jak się posilę.
Wiedział, że daje jej coś, z czego będzie mogła się podśmiewywać, właśnie to sformułowanie: Jak się posilę”. Pewnie Nancy opowie później kolegom. „Nie mógł zwyczajnie stwierdzić: po lunchu, jak normalny człowiek, on musiał powiedzieć: jak się posilę”. Ale coś takiego zawsze stanowiło element jego policyjnego wizerunku. Rozmyślnie pozwalał kolegom, by z niego się śmiali, dawał powody, by parodiowali jego wyższość, maniery.
Ich niechęć i podejrzenia co do powodów, dla których został policjantem, zawsze go kłopotały. Najlepsi detektywi kochali swoją robotę i byli z niej dumni. Owszem, mogli zarabiać więcej pieniędzy, zajmując się innymi rzeczami, ale wybrali pracę w policji. Chet najzwyczajniej w świecie robił to samo, a jego miłość do tego zawodu była jeszcze czystsza. Jednak oni nigdy tego nie rozumieli. Po prostu nie potrafili zaufać facetowi, któremu nie zależało na pensji. Ta dziewczyna z rumianymi policzkami zbytnio się od nich nie różniła. Teraz właśnie potrzebowała jego pomocy albo myślała, że potrzebuje. Jednak kiedy wszystko się skończy, zacznie go przedrzeźniać za plecami. Niech tak będzie. Zrobi to dla Dave’a, dla Miriam.
Zastanawiał się, jak bardzo się postarzała, ile siwizny jest w jej ciemnych włosach, czy w Meksyku ogorzała jej cudownie oliwkowa skóra.
Puste miejsca w paszporcie przypominały Miriam, jak niewiele podróżowała przez ostatnich szesnaście lat, ledwie wystawiając nos poza San Miguel, a jeszcze rzadziej za granice Meksyku. Ostatni raz leciała samolotem na długo przed jedenastym września, ale nie była pewna, czy dostrzeże w ogóle jakieś zmiany, jeśli nie będzie wiedziała, na co zwracać uwagę. Spotkanie z celnikami w DallasFort Worth zapewne nigdy nie należało do przyjemności, nawet w najspokojniejszych czasach. Nie była więc zaskoczona tym, jak arogancko ją traktowano albo jak gapiono się na nią potem na fotografię w paszporcie, którego ważność wygasała za rok. Została obywatelką Stanów Zjednoczonych w 1963 roku, bo to wszystko ułatwiało. W przeciwieństwie do powszechnych opinii obywatelstwa nie przyznawano automatycznie po zawarciu małżeństwa. Gdyby nie dziewczynki, to nigdy by go nie zmieniała. Nawet w 1963 roku wcale nie czuła potrzeby zostania „Amerykanką”, jak dość beztrosko mawiali mieszkańcy USA, jakby na tej półkuli nie było już żadnego innego państwa. Jednak przez wzgląd na rodzinę przyjęła nową tożsamość.
– Jaki jest cel pani wizyty w Stanach Zjednoczonych? – spytała urzędniczka imigracyjna zdecydowanym, lecz monotonnym tonem. Czarnoskóra czterdziestolatka była tak znudzona swoją pracą, że zdawało się, iż niezwykłym wysiłkiem jest dla niej usadowienie swojego całkiem sporego ciała na wysokim, miękkim stołku w małej kabinie.
– Och… – Wahanie trwało tylko ułamek sekundy, ale chyba dostarczyło urzędniczce upragnionej ekscytacji, uczyniło odpowiedź podejrzaną.
Nagle urzędniczka wyprostowała plecy, jej spojrzenie zrobiło się przenikliwe.
– Jaki jest cel pani wizyty? – powtórzyła, akcentując ostatni wyraz.
– Dlaczego ja… – Miriam w ostatniej chwili przypomniała sobie, że wcale nie ma obowiązku przedstawić urzędnikowi imigracyjnemu historii swojego życia. Opowiadać tej kobiecie o swoich zaginionych dzieciach, które przypuszczalnie zostały zamordowane trzydzieści lat temu, a teraz, wbrew wszystkim oczekiwaniom, jedno z nich może okazać się żywe. Nie musiała opowiadać o romansie z Baumgartenem, o rozwodzie, przeprowadzce najpierw do Teksasu, potem do Meksyku, o śmierci Dave’a. Nie musiała wyjaśniać, dlaczego została obywatelką Stanów Zjednoczonych albo dlaczego wróciła po rozwodzie do panieńskiego nazwiska ani nawet dlaczego postanowiła osiedlić się w San Miguel de Allende. Jej życie wciąż należało do niej, przynajmniej na razie. To mogło się jednak zmienić w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin, kiedy raz jeszcze stanie się publiczną własnością.
Wszystko, co musiała powiedzieć, to:
– Sprawy osobiste. Rodzinne. Krewna miała wypadek samochodowy.
– Przykro mi – odparła kobieta. – Okropne.
– To nic poważnego – zapewniła ją Miriam, zabrała bagaże i ruszyła do terminalu lotów krajowych, gdzie czekały ją cztery nudne godziny czekania na lot do Baltimore.
– To nic poważnego – oznajmił sierżant wczoraj wieczorem, kiedy otrząsnęła się już z szoku. Tak jak ktoś ciśnięty do głębokiej, zimnej wody, czuła się zdezorientowana i oszołomiona. Dopiero po kilku chwilach zdołała skupić się, dojść do siebie i skierować ku powierzchni, aby znów nabrać powietrza.
– Chodzi mi o wypadek samochodowy – wyjaśnił mężczyzna. – Bo to, co ona twierdzi, jest już bardzo poważne.
– Będę musiała lecieć cały dzień, ale dotrę jutro wieczorem, jeśli od razu wyjadę – oznajmiła.
Płakała, ale nadal mogła mówić i myśleć. W głowie robiła właśnie przegląd znajomych w San Miguel, ludzi, którzy wyświadczyliby jej przysługę. Był tam taki jeden, szczególnie dobry hotel, gdzie obsługa przywykła do spełniania nagłych zachcianek bogatych ludzi. Pewnie mogliby zarezerwować jej bilety. Pieniądze nie grały roli.
– Naprawdę lepiej, gdyby pani poczekała… Szczerze mówiąc, nie jesteśmy pewni…
– Nie, nie mogłabym czekać. – Potem zrozumiała. – Sądzi pan, że ona może kłamać?
– Cóż, jest cholernie dziwna, ale wie o różnych szczegółach sprawy. Mamy też kilka nowych tropów, ale to wszystko jest bardzo niepewne.
– Czyli że nawet jeśli ona nie jest moją córką, to prawie na pewno coś o niej wie. A co z Sunny? Co powiedziała o swojej siostrze?
Chwila przerwy, ponura pauza, która wyjawiła, że człowiek na drugim końcu linii też jest rodzicem.
– Została zabita wkrótce po porwaniu. Tak mówi ta kobieta.
Przez ponad szesnaście lat mieszkania w Meksyku Miriam ani razu nie miała problemów z żołądkiem. Ale właśnie w tej chwili poczuła ostry, przeszywający ból brzucha. Wśród tych wszystkich rzeczy, które pozwalała sobie wyobrażać przez trzydzieści łat – odkrycie grobu, aresztowanie sprawcy, zakończenie całej historii i jeszcze, o tak, gdzieś w sekretnym zakamarku serca, powrót dziewczynek – to akurat nigdy nie przyszło jej do głowy. Jedna żyje, ale druga nie? Miała wrażenie, że ciało zaraz jej pęknie przez napięcie wywołane tak skrajnie odmiennymi uczuciami. Heather żywa, do tego obietnica uzyskania wyjaśnień po tylu latach. Sunny martwa i groza wyjaśnień po tak wielu latach. Zerknęła na swoją twarz w lusterku z cienkimi ramkami nad prostym, sosnowym blatem. Spodziewała się ujrzeć ją podzieloną, maskę komedii i tragedii złączone w jedno oblicze. Ale wyglądała tak jak zwykle.
– Będę tam. Tak szybko, jak tylko zdołam.
Читать дальше