– Stan Dunham przyszedł do mnie mniej więcej wtedy, jak sprzedał działkę.
– Kiedy to było?
– Z pięć lat temu.
Nowy właściciel musiał szybko opylić nieruchomość, pewnie dostał za to jeszcze więcej pieniędzy.
– To był dla niego nieoczekiwany przypływ gotówki, ale miał przeczucie, że powinien się przygotować na długotrwałe wydatki. Jego żona zmarła… Byłem pod wrażeniem, że nie sprzedawał tej ziemi, póki ona żyła. Powiedział, że nie ma dzieci, żadnych spadkobierców. Wykupił kilka ubezpieczeń, które mu poleciłem: długoterminową opiekę, dożywotnie renty. Zajmował się tym ktoś inny, z tych okolic. Donald Leonard, mój kolega rotarianin.
I odpalił ci niezłą dolę, pomyślał Infante.
– Czy Dunham prosił kiedyś o poradę w sprawach kryminalnych? Hertzbacha pytanie rozbawiło.
– Nawet gdyby, to i tak nie mogę o tym mówić. Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa.
– Ale z tego co wiem, on teraz nie jest zdolny…
– Tak, bardzo mu się pogorszyło.
– A jeśli umrze, kogo należałoby powiadomić? Miał krewnych, przyjaciół?
– O nikim takim nie słyszałem. Ale jakaś kobieta ostatnio do mnie dzwoniła, ciekawiły ją sprawy finansowe.
To natychmiast przykuło uwagę Infante’a kobieta zainteresowana jego pieniędzmi.
– Podała swoje nazwisko?
– Na pewno, ale musiałbym poprosić sekretarkę, żeby przejrzała zapiski, przyporządkowała datę do nazwiska. Ona była… dosyć obcesowa. Chciała wiedzieć, kto jest w testamencie, jeśli ktokolwiek, i ile pan Dunham ma pieniędzy. Oczywiście, nie powiedziałem. Zapytałem, co ją łączy z moim klientem, ale wtedy odłożyła słuchawkę. Zastanawiałem się, czy to nie ktoś z domu opieki, kto próbował wkraść się w jego łaski, kiedy pacjent był jeszcze przytomny. Biorąc pod uwagę czas…
– Czas?
– Pan Dunham przeprowadził się do hospicjum w lutym, co oznacza, że nie spodziewali się, żeby żył dłużej niż sześć miesięcy.
– On umiera z powodu demencji? To możliwe?
– Rak płuc, a rzucił palenie, kiedy miał czterdziestkę. To jeden z największych pechowców, jakich spotkałem. Sprzedał swoją ziemię za grosze, potem zawiodło go zdrowie. Niezła lekcja.
– A jaka dokładnie?
Kevin próbował być cwany, ale Hertzbach jakby oniemiał, słysząc takie pytanie.
– Dlaczego, do… No nie wiem, „ciesz się każdym dniem” – powiedział w końcu. – „Bierz z życia, ile się da”.
Dzięki za olśnienie, stary, pomyślał Infante. Wyszedł z biura prawnika i potoczył się z powrotem do granicy Marylandu. Zastanawiał się nad zbiegiem okoliczności, który sprawił, że kobieta, która dzwoniła, przedstawiła się sekretarce jako – cóż za pomysłowość – Jane Jones. Dzwoniła około pierwszego marca, nie, nawet trzy tygodnie wcześniej. Pytała o pieniądze starego gliniarza. Czy wiedziała, że on umiera? Ale skąd? Czy myślała o tym, żeby podać go do sądu? Musiała się orientować, że spraw o zabójstwo nie dotyczy przedawnienie.
Ale też nie ma z nich żadnych pieniędzy.
Jak to wszystko do siebie pasuje. Stara farma, która zniknęła. Kto wie, co się stało z rzekomym grobem? I ten stary człowiek, sprawca równie dobry, jak każdy inny.
Kiedy Kevin wjechał do Marylandu, niezgrabnie wyciągnął telefon i wystukał numer do Willoughby’ego, aby zapytać, czy kiedykolwiek słyszał o Dunhamie, chociaż to Lenhardt mieszkał pod miastem prawie dziesięć lat. Żadnej odpowiedzi. Postanowił raz jeszcze odezwać się do Nancy, sprawdzić, czego się dowiedziała.
– Cześć Infante.
Wciąż jeszcze nie przyzwyczaił się, że telefony wyświetlają nazwisko dzwoniącego, od razu go identyfikując. Brakowało mu dawnego elementu tajemnicy.
– Prawnik podał kilka smakowitych kąsków, ale Dunham to raczej ślepa uliczka. Czy jesteś już ekspertem od Bethanych?
– Prawie. Udało mi się znaleźć mamuśkę, jej starą firmę handlującą nieruchomościami w Austin. Oni wiedzą, jak się skontaktować z Miriam. Lenhardt chce spróbować.
– Musimy trzymać ją z daleka, póki nie będziemy wiedzieć na pewno.
– Tak, alelnfante…
– Musimy mieć nad tym kontrolę. I nie chcemy marnować jej czasu, jeśli okaże się fałszywym tropem.
– Infante…
– Ona musi w końcu zrozumieć, że nie ma gwarancji…
– Infante, zamknij się i posłuchaj mnie przez moment. Miałam przeczucie, wpisałam nazwisko Penelope Jackson do archiwum prasowego w Nexis. Nie zrobiłeś tego, prawda?
Cholera. Nie cierpiał, kiedy Nancy tak się wywyższała.
– Interesowały mnie tylko przestępstwa kryminalne. I szukałem w Google, ale tam są setki trafień. To bardzo popularne nazwisko. Poza tym, dlaczego miałem sprawdzać, czy ona pojawia się przy okazji innych spraw?
– Wzmianka o niej pojawiła się w artykule w jakimś czasopiśmie w Georgii. – Chwila przerwy, gdy Nancy klikała, szukając zarchiwizowanych wiadomości. – „Brunswick Times”. Ostatnie Boże Narodzenie. Jakiś facet zginął w pożarze w Wigilię, uznano to za wypadek. Jego dziewczyna była wtedy w domu, nazywała się Penelope Jackson.
– To mógł być zbieg okoliczności.
– Jasne – zgodziła się Nancy, ale jej zadowolenie z siebie dało się wyczuć nawet przez fale telefoniczne. – A co powiesz o tym, że facet, który zginął, nazywał się Tony Dunham?
– Prawnik tego gościa powiedział, że Dunham nie ma żadnych spadkobierców i nie miał ich nawet pięć lat temu.
– A tamtejszym gliniarzom dziewczyna oznajmiła, że wszyscy krewni Tony’ego Dunhama już nie żyją. Chociaż wiek by pasował, on miał pięćdziesiąt trzy lata, jak umarł, a numer jego polisy ubezpieczeniowej zaczynał się na dwadzieścia jeden, czyli wydano ją w Marylandzie. Dunhamowie przypuszczalnie mieszkali w Marylandzie, zanim przeprowadzili się do Pensylwanii.
– Ale trzydzieści lat temu on miał dwadzieścia trzy lata. Mógł już wtedy nie mieszkać z rodzicami.
A teraz nie żyje, zmarł wskutek wypadku. Dlaczego wszystko, co dotyczy tej kobiety, kończy się śmiercią? Wychodzi na to, że rodzina, której samochód potrąciła, miała szczęście, że w sumie nic się nie stało.
– Do diabła, trzeba go sprawdzić z każdej strony. Analizowałaś dane wojskowe?
– Jeszcze nie – przyznała, dając mu odrobinę satysfakcji. – Specjalnie poszukałam tego, czego nie sprawdziłeś.
– Gdzie jest Brunswick? Jak się tam dostać?
– Sierżant zarezerwował ci lot do Jacksonville, odlot o siódmej. Brunswick leży około godziny dalej na północ. Penelope Jackson pracowała w restauracji Mullet Bay, pod miastem, na wyspie Saint Simons, ale rzuciła tę robotę z miesiąc temu. Wciąż może być w okolicy, choć już nie pod tym adresem.
A może jest w Baltimore i płata wszystkim upiorny dowcip.
Jesteś pewna, że nic ci nie będzie?
– Jasne – powiedziała, myśląc: Idź, idź już proszę. – Mogę nawet zająć się Sethem, jeśli woli zostać.
– Wspaniale… – zaczął chłopiec. Ale Kay szybko mu przerwała:
– Nie, nie, nie chcę nadużywać twojej uprzejmości.
Chodzi ci o to, że nigdy byś tego nie zaryzykowała. Dobrze, Kay, w porządku. Ja też bym nie zostawiła go ze sobą. Tylko tak zaproponowałam, żebyś nie uznała mnie za podejrzanego typa.
– Mogę zostać u ciebie w domu, żeby Obejrzeć telewizję? Dostrzegła, że Kay nie zamierza zaoferować aż tyle gościnności. Kay jej nie ufała i miała rację, chociaż nie mogła tego wiedzieć. To była krótka wewnętrzna walka, ale poczucie sprawiedliwości Kay w końcu wygrało. Och, jak ona uwielbiała tę Kay, kobietę zawsze godną zaufania. Fajnie być taką jak ona, ale bycie miłym i sprawiedliwym stanowiło luksus, na który nie mogła sobie pozwolić.
Читать дальше