Rachel obserwowała, jak ratownicy wciągają Boscha do środka. Odwróciła wzrok, dopiero kiedy zniknął bezpiecznie we wnętrzu helikoptera, a ten zaczął się oddalać. I dopiero wówczas któryś z gapiów na moście zaczął krzyczeć i pokazywać na rzekę. Spojrzała tam i zobaczyła, o co chodzi. Jeszcze jeden człowiek. Lecz dla niego nie było już ratunku. Płynął twarzą w dół, ręce i ciało unosiły się bezwładnie. Wokół tułowia i szyi oplatane miał czarne i czerwone kable do akumulatora. Ogolona czaszka przypominała podskakującą na falach zagubioną piłkę dziecięcą.
Drugi śmigłowiec utrzymywał się nad ciałem, czekając, aż utknie na mieliźnie jak drzewo, zanim zaryzykuje opuszczenie ratownika. Tym razem nie było pośpiechu.
Gdy prąd wzmógł się w przewężeniu między filarami mostu, płynny ruch ciała został zakłócony. Przewróciło się na plecy. Zanim znikło pod mostem, Rachel na moment dostrzegła twarz Backusa. Oczy miał otwarte, tyle że zalewała je woda. Lecz jej się zdawało, że gdy płynął pod most, patrzył wprost na nią.
Wiele lat temu, kiedy służyłem w wojsku, w Wietnamie, zostałem ranny w tunelu. Koledzy mnie znaleźli i zabrali helikopterem do bazy. Pamiętam, że gdy śmigłowiec się uniósł, uwożąc mnie w bezpieczne miejsce, poczułem radość, która przyćmiła ból i wyczerpanie.
Tego dnia na rzece poczułem się tak samo. Déjá vu. Udało mi się, przeżyłem. Nic mi już nie groziło. Uśmiechałem się, kiedy strażak w hełmie ochronnym owijał mnie kocem.
– Zabieramy pana do kliniki USC na obserwację! – wrzasnął, przekrzykując odgłos wirnika i deszcz. – Będziemy za dziesięć minut.
Pokazał, że wszystko jest OK. Zrobiłem to samo; zauważyłem, że palce mam sinobiałe i trzęsę się nie tylko z zimna.
– Przykro mi, że pana kolega… – krzyknął strażak.
Zobaczyłem, że patrzy na wodę przez szybkę w dolnej części drzwi, które przed chwilą zasunął. Pochyliłem się, spojrzałem i zobaczyłem Backusa. Płynął bezwładnie twarzą do góry.
– Mnie wcale nie jest przykro – szepnąłem.
Rozparłem się na składanym siedzeniu, na którym mnie umieścili. Zamknąłem oczy i kiwnąłem głową wyimaginowanemu obrazowi mego partnera, Terry'ego McCaleba, z uśmiechem stojącego na rufie swej łodzi.
Niebo przejaśniło się parę dni później, miasto zaczęło się suszyć i odkopywać. Na Malibu i w kanionie Topanga osunęła się ziemia. Nadbrzeżna autostrada chwilowo miała tylko dwa pasy. Na wzgórzach Hollywood zalało niżej położone ulice. Jeden dom na Fareholm Drive zmyło z fundamentów na ulicę, pozbawiając dachu nad głową pewną starzejącą się gwiazdę filmową. Deszcz pochłonął dwie ofiary – amatora golfa, który pomiędzy atakami ulewy postanowił zaliczyć kilka dołków i w trakcie zamachu kijem trafił go piorun, oraz Roberta Backusa, zbiegłego seryjnego mordercę. Poeta nie żyje, głosiły tytuły w gazetach i prezenterzy w telewizji. Jego zwłoki wyłowiono z wody przy Zaporze Sepulveda. Przyczyna śmierci: utonięcie.
Morze również się uspokoiło. Popłynąłem porannym promem na Catalinę, żeby zobaczyć się z Graciela McCaleb. Wypożyczyłem wózek elektryczny i pojechałem do jej domu. Otworzyła mi drzwi i przyjęła mnie wraz z całą rodziną. Poznałem Raymonda, adoptowanego syna, oraz Cielo, dziewczynkę, o której opowiadał mi Terry. Spotkanie z nią sprawiło, że zatęskniłem za własną córką, i przypomniało o nowej słabości, która niedługo zagości w moim życiu.
Dom był zawalony kartonami; Graciela wyjaśniła, że ulewa opóźniła im przeprowadzkę na ląd. Już jutro ich dobytek miał zostać przewieziony na barkę i przetransportowany na drugi brzeg, do portu, gdzie zabierze go ciężarówka firmy organizującej przeprowadzki. Było to skomplikowane i kosztowne, ale niczego nie żałowała. Chciała opuścić wyspę i zapomnieć o tym, co się z nią wiązało.
Usiedliśmy przy stoliku na werandzie, żeby dzieci nie słyszały, o czym rozmawiamy. Było to sympatyczne miejsce z widokiem na całą przystań Avalon. Trudno tu było uwierzyć, że ona naprawdę chce stąd wyjechać. Widziałem „Falę od rufy”; zauważyłem, że ktoś stoi na tyle łodzi, a jeden z włazów w pokładzie jest otwarty.
– To Buddy, tam na łodzi?
– Tak, przygotowuje ją do przeprowadzki. FBI oddało ją wczoraj bez uprzedzenia. Powiedziałabym im, żeby zabrali ją od razu do Cabrillo. A teraz spadło to na Buddy'ego.
– Co on zrobi z tą łodzią?
– Dalej będzie prowadził firmę, pływał stamtąd na czartery i płacił mi za wynajem łodzi.
Kiwnąłem głową. Brzmiało to sensownie.
– Gdybym chciała ją sprzedać, dużo bym nie dostała. Poza tym… Terry ciężko pracował nad tą łodzią. Głupio byłoby sprzedać ją teraz komuś obcemu.
– Rozumiem.
– Wiesz co, pewnie mógłbyś zabrać się na ląd razem z Buddym, żeby nie czekać na prom. Jeśli chcesz. Jeśli nie masz go jeszcze dość.
– Nie. Buddy jest w porządku. Lubię go.
Dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nie wydawało mi się, że trzeba opowiadać jej cokolwiek o sprawie. Rozmawialiśmy już przez telefon, chciałem bowiem wyjaśnić jej wszystkie fakty, zanim trafią do mediów – a potem historia pojawiła się we wszystkich gazetach i wszystkich programach telewizyjnych. Znała wszystkie szczegóły. Do opowiedzenia zostało niewiele, czułem jednak, że na koniec powinienem złożyć jej osobistą wizytę. To wszystko zaczęło się od niej. Sądziłem więc, że także na niej powinno się zakończyć.
– Dziękuję ci za wszystko, co zrobiłeś – powiedziała Graciela. – Nic ci się nie stało?
– Nic a nic. Parę zadrapań i siniaków. W tej rzece to była szalona jazda.
Uśmiechnąłem się. Jedyne widoczne obrażenia, jakie odniosłem, to zadrapania na rękach i jedno nad lewą brwią.
– Ale dziękuję, że zadzwoniłaś. Przyjechałem, żeby ci podziękować i życzyć powodzenia we wszystkim.
Rozsuwane drzwi uchyliły się i weszła mała dziewczynka z książką.
– Mamo, poczytasz mi?
– Trochę później, dobrze? Mam teraz gościa, nie widzisz?
– Nie, teraz mi poczytaj.
Dziewczynka wyglądała, jakby była to sprawa życia i śmierci, skrzywiła się gotowa wybuchnąć płaczem.
– Nie ma sprawy – powiedziałem. – Moja ma tak samo. Możesz jej poczytać.
– To jej ulubiona książeczka. Terry czytał ją niemal co wieczór.
Usadziła ją na kolanach i uniosła książkę. Zobaczyłem, że jest to taka sama książka, jaką Eleanor niedawno kupiła mojej córce. „Wielki dzień Billy'ego”, na okładce małpa udekorowana złotym medalem. Egzemplarz Cielo miał krawędzie wytarte od częstego czytania. Okładka była w dwóch miejscach rozdarta i sklejona taśmą.
Graciela otworzyła ją i zaczęła czytać.
– W pewien piękny letni dzień, u stóp wielkiej góry w Dzwoneczkowie odbyła się olimpiada dla zwierząt cyrkowych. Wszystkie zwierzęta z cyrków dostały wolny dzień i przyjechały, by startować w różnych konkurencjach…
Zauważyłem, że Graciela zmieniła głos i czytała opowieść tonem pełnym przejęcia i zaciekawienia.
– Zwierzęta stłoczyły się przed tablicą wiszącą na ścianie gabinetu pana Farnswortha. Wisiała tam lista konkurencji. Były wyścigi, sztafety i wiele, wiele innych. Duże zwierzęta podeszły blisko do tablicy i zasłoniły ją, więc mniejsze nie mogły nic zobaczyć. Mała małpka przecisnęła się między nogami słonia, a potem wlazła gruboskórnemu zwierzowi na grzbiet, żeby przeczytać listę. Billy Bing uśmiechnął się, gdy ją zobaczył. Wśród biegów znajdował się jeden pod nazwą „sprint na sto jardów”, a on wiedział, że w sprincie jest bardzo dobry.
Читать дальше