– Ale my idziemy do domu.
– To to samo, Rachel. Bądź ostrożna. Trzymaj się z dala od kanału.
Spojrzała na mnie. Chyba rozumiała, co mówię.
– Dobrze, Bosch.
– Może ty zajdziesz od frontu, a ja od tyłu?
– Dobra.
– Bądź przygotowana na wszystko.
– Ty też.
Dom stał o trzy posesje stąd. Szybko obeszliśmy mur pierwszej z nich, potem poszliśmy na skróty przez podjazd następnej. Prześliznęliśmy się wzdłuż frontów dwóch następnych domów, aż dotarliśmy do tego, przed którym stało auto Thomasa. Rachel ostatni raz kiwnęła do mnie głową i rozdzieliliśmy się, jak na komendę wyciągając broń. Rachel podeszła od frontu, podczas gdy ja ruszyłem podjazdem na tył. Półmrok i bębnienie deszczu oraz szum potoku dawały mi wizualną i dźwiękową osłonę. Poza tym podjazd był obsadzony przysadzistymi bugenwillami, które czas jakiś nie były przycinane ani regulowane. Lecz we wnętrzu domu panowały ciemności.
Ktoś mógłby obserwować mnie przez okna, a ja bym o tym nie wiedział.
Podwórze za domem było zalane. Pośrodku wielkiej kałuży stały dwie pordzewiałe podpory huśtawki, w kształcie wielkich liter A, huśtawek jednak nie było. Za nimi ciągnął się sześciostopowy mur oddzielający posesję od kanału. Widziałem, że woda, oszalała, wzburzona, już zbliżała się do krawędzi. Przeleje się jeszcze dzisiaj. Dalej w górę rzeki, gdzie kanał był płytszy, pewnie już przedostała się przez wał.
Skupiłem się z powrotem na domu. Od tyłu znajdował się zabudowany ganek, który nie miał rynien, deszcz więc spływał po jego ścianach kaskadami tak grubymi, że całkiem zasłaniały widok. Backus mógł sobie tam siedzieć w fotelu bujanym i bym go nie zobaczył. Szpaler bugenwilli ciągnął się wzdłuż balustrady ganku. Przykucnąłem poniżej jego krawędzi i szybko podkradłem się do stopni. Wszystkie trzy pokonałem jednym skokiem i wpadłem do środka. Oczy chwilę się przyzwyczajały. Po prawej stronie werandy stała biała rattanowa kanapa. Koc okrywał kształt nie do pomylenia – człowiek siedział prosto, choć wspierał się o lewą poręcz. W półprzysiadzie podszedłem bliżej i sięgnąłem na podłogę po róg koca. Powoli go ściągnąłem.
Był to starszy człowiek. Wyglądał, jakby nie żył co najmniej od wczoraj. Odór dopiero się pojawiał. Oczy miał otwarte i chodziły po nich owady, skórę – koloru białej farby w sypialni nałogowego palacza. Wokół szyi miał ciasno zaciśnięte – zbyt ciasno – plastikowe kajdanki. Charles Turrentine, jak mniemam. Sądziłem także, że to on był owym starszym panem na zdjęciu, które zrobił Backus. Został zabity i pozostawiony na werandzie jak sterta starych gazet. Nie miał nic wspólnego z Backusem, był po prostu środkiem prowadzącym do celu.
Uniosłem glocka i wszedłem tylnymi drzwiami do domu. Chciałem ostrzec Rachel, ale robiąc to, pewnie zdradziłbym i swoją pozycję, i jej. Musiałem po prostu iść naprzód, coraz głębiej w mrok, aż napotkam albo ją, albo Backusa.
Drzwi były zamknięte. Postanowiłem, że obejdę dom i dołączę do Rachel od frontu. Ale kiedy obróciłem się, znów spojrzałem na ciało i do głowy wpadł mi pewien pomysł. Podsunąłem się do kanapy i poklepałem starszego człowieka po spodniach. I to było to. Usłyszałem brzęk kluczy.
Rachel była otoczona. Sterty książek stały pod wszystkimi ścianami przedpokoju. Stanęła między nimi z pistoletem w jednej ręce, latarką w drugiej i zajrzała do salonu po prawej. Jeszcze więcej książek. Wypełnione po brzegi półki na każdej ścianie. Tomy piętrzyły się na stoliku do kawy, stolikach przy sofie i każdej poziomej powierzchni. Sprawiały, nie wiedzieć czemu, że dom wyglądał na nawiedzony. Nie było to miejsce do życia, lecz posępny, mroczny loch, gdzie mole książkowe przeżerały słowa wszystkich autorów.
Próbowała iść dalej, nie zwracając uwagi na narastający lęk. Wahała się jednak, czy nie zawrócić, nie wyjść z domu, zanim ktoś ją zauważy. Lecz potem usłyszała głosy i wiedziała, że musi działać.
– Gdzie jest Charles?
– Siadaj, powiedziałem.
Dźwięk dobiegł ją nie wiadomo skąd. Bębnienie deszczu na zewnątrz, wzburzony nurt pobliskiej rzeki i piętrzące się wszędzie książki, wszystko to powodowało dezorientację, nie wiadomo było, skąd dobiega dźwięk.
Usłyszała kolejne dźwięki, kolejne słowa. Przeważnie tylko szmery, od czasu do czasu zrozumiałe słowo, przesycone gniewem lub strachem.
– Myślałeś…
Pochyliła się i położyła latarkę na podłodze. Jeszcze jej nie włączyła i nie chciała teraz tego robić. Wsunęła się w ciemniejszy kąt przedpokoju. Pokoje od frontu już wcześniej sprawdziła, wiedziała więc, że głosy dobiegają gdzieś z głębi domu.
Przedpokój prowadził do holu, z którego w trzy strony odchodziły drzwi. Wchodząc tam, usłyszała dwa męskie głosy, teraz już wyraźnie dobiegające z prawej strony.
– Pisz to!
– Nic nie widzę!
Szczęknięcie. Odgłos darcia. Ściągane z okna zasłony.
– A teraz widzisz? Piszesz albo zaraz wszystko skończymy!
– Dobrze! Dobrze!
– Dokładnie tak, jak mówię. Raz w północnej, głuchej dobie…
Wiedziała, co to. Poznała słowa wiersza Edgara Allana Poe.
Wiedziała więc, że to Backus, choć głos miał inny. Znów wykorzystywał poezję, wrócił do morderstwa udaremnionego przed wieloma laty. Bosch miał rację.
Przeszła do pokoju po prawej. Okazał się pusty. Pośrodku stał stół bilardowy, całkowicie zastawiony stertami książek. Zrozumiała, co zrobił Backus. Udało mu się zwabić tutaj Thomasa, ponieważ mieszkaniec tego domu, Charles Turrentine, kolekcjonował książki. Wiedział, że dla takiego księgozbioru Thomas przyjedzie.
Zaczęła się odwracać, by się wycofać, sprawdzić sąsiedni pokój. Zanim jednak zdążyła ruszyć się choćby o parę cali, poczuła na szyi dotyk zimnej lufy.
– Cześć, Rachel – powiedział Robert Backus swym operacyjnie zmienionym głosem. – Cóż za niespodzianka.
Zamarła i natychmiast zdała sobie sprawę, że nie da się go w żaden sposób wykiwać – ten człowiek znał wszystkie gierki i wszelkie podstępy. Wiedziała, że ma tylko jedną szansę. A był nią Bosch.
– Cześć, Bob. Dawnośmy się nie widzieli.
– Istotnie. Czy mogłabyś odłożyć tutaj broń i pójść ze mną do biblioteki?
Rachel odłożyła sig sauera na stosik książek na stole do bilardu.
– Wydawało mi się, że cały ten dom to jedna wielka biblioteka.
Backus nie odpowiedział. Poczuła, jak chwyta ją z tyłu za kołnierz, przyciska broń do pleców i popycha w tamtym kierunku. Przeszli do następnego pokoju. Był niewielki, stały w nim dwa drewniane krzesła o wysokich oparciach, zwrócone w stronę dużego kamiennego kominka. Nie buzował w nim ogień, Rachel słyszała wodę skapującą z komina do paleniska. Na pewno rozlewała się tam w kałużę. Okna po obu stronach kominka były zalane deszczem; nic przez nie nie widział.
– Przypadkiem jest akurat tyle krzeseł, co trzeba – powiedział
Backus. – Usiądź, dobrze?
Szarpnięciem podprowadził ją do jednego z krzeseł i wcisnął w nie. Szybko obmacał, czy nie ma przy sobie innej broni, potem cofnął się i rzucił jej coś na kolana. Rachel spojrzała na drugie krzesło i zobaczyła Eda Thomasa. Jeszcze żył. Nadgarstki miał przymocowane plastikowymi zatrzaskowymi kajdankami do poręczy krzesła. Dwie pary kolejnych, złączonych razem, wiązało jego szyję do oparcia. Został zakneblowany płócienną serwetką, twarz miał czerwoną z wysiłku i braku powietrza.
– Bob, możesz sobie to darować – powiedziała Rachel. – Już dopiąłeś swego. Nie musisz…
Читать дальше