– Wszystko gra? – spytała Rachel.
– Tak.
– Nie zdradziłeś nic Thomasowi, prawda?
– Nie. Trochę był podejrzliwy, ale uratował mnie ten dzwonek. Najpierw chciałem pogadać z tobą. Wydaje mi się, że musimy mu powiedzieć.
– Harry, już o tym rozmawialiśmy. Jeśli go wtajemniczymy, przypuszczalnie zacznie się inaczej zachowywać. To go może zdradzić. Jeśli Backus obserwował księgarnię, zauważy najdrobniejszą zmianę.
– A jeśli go nie ostrzeżemy i coś się nie uda, to…
Nie dokończyłem. Odbyliśmy tę dyskusję już dwa razy. Była to klasyczna sprzeczność interesów. Czy mamy zapewnić bezpieczeństwo Thomasowi, ryzykując, że stracimy z oczu Backusa? Czy narazić go na niebezpieczeństwo, żeby się do Backusa zbliżyć? Chodziło tylko o to, jak osiągnąć cel – i żadne z nas nie będzie zadowolone, obojętnie, co wybierzemy.
– Chyba nie możemy dopuścić, żeby coś się nie udało – powiedziała.
– No tak. A co ze wsparciem?
– Też uważam, że to zbyt ryzykowne. Im więcej ludzi w to wmieszamy, tym łatwiej o dekonspirację.
Kiwnąłem głową. Miała rację. Znalazłem miejsce na przeciwnym końcu parkingu, niż staliśmy wcześniej. Ale nie oszukujmy się, w środku dnia pracy było tu zaledwie kilka samochodów, toteż zwracaliśmy uwagę. Zacząłem myśleć, że może jesteśmy jak te kamery u Eda Thomasa. Odstraszanie, nic więcej. Może Backus nas zauważył i wstrzymał się z realizacją planu. Na chwilę.
– Klientka – odezwała się Rachel.
Spojrzałem na parking i zauważyłem kobietę idącą w stronę księgarni. Wyglądała mi znajomo, potem przypomniałem ją sobie ze Sportsman's Lodge.
– To jego żona. Raz ją spotkałem. Chyba nazywa się Pat.
– Myślisz, że przynosi mu lunch?
– Kto wie? A może tam pracuje.
Obserwowaliśmy przez chwilę, ale w witrynie sklepu nie było widać ani Thomasa, ani jego żony. Przejąłem się tym, wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do sklepu w nadziei, że dzwonek zwabi ich do lady, gdzie stał aparat.
Ale kobieta natychmiast odebrała, a przy kontuarze nikt się nie pojawił. Szybko się rozłączyłem.
– Muszą mieć telefon na zapleczu.
– Kto odebrał?
– Żona.
– Może teraz ja się tam przejdę?
– Nie. Jeśli Backus obserwuje, pozna cię. Nie możesz się pokazywać.
– No racja, to co?
– Nic. Pewnie siedzą przy stole, który widziałem na zapleczu, i jedzą lunch. Cierpliwości.
– Dość cierpliwości. Nie podoba mi się, że tak siedzę i…
Urwała, kiedy zobaczyliśmy Eda Thomasa wychodzącego z księgarni. Miał płaszcz od deszczu, niósł parasol i walizeczkę. Wsiadł do samochodu, którym przyjechał z rana, zielonego forda explorera.
Przez wystawę zobaczyliśmy, że jego żona siada na stołku za ladą.
– No i proszę – powiedziałem.
– Gdzie on jedzie?
– Może na lunch.
– Nie z walizeczką. Trzymamy się go, tak?
Uruchomiłem samochód.
– Tak.
Obserwowaliśmy, jak Thomas rusza swą terenówką. Wyjechał na Tustin Boulevard i skręcił w prawo. Kiedy wchłonął go ruch, podjechałem do wyjazdu i ruszyłem za nim poprzez deszcz. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do sklepu. Odebrała żona Eda.
– Cześć, zastałem Eda?
– Nie, nie ma go. W czym mogę pomóc?
– Czy to Pat?
– Tak, a kto mówi?
– Mówi Bill Gilbert. Zdaje się, że poznaliśmy się w Sportsman's Lodge jakiś czas temu. Pracowałem w jednym wydziale z Edem. Będę w okolicy i pomyślałem, że wpadnę do księgarni się przywitać. Ed będzie później?
– Trudno powiedzieć. Pojechał zrobić wycenę i może mu na tym zejść reszta dnia.
– Wycenę? To znaczy?
– Księgozbioru. Ktoś chce sprzedać swoje książki i Ed właśnie pojechał zobaczyć, ile to jest warte. Aż do doliny San Fernando. Z tego, co wiem, to duży księgozbiór. Powiedział, że pewnie będę sama zamykać księgarnię.
– To coś jeszcze z tej kolekcji Rodwaya? Wspominał coś, jak ostatnio rozmawialiśmy.
– Nie, to już jest prawie wszystko sprzedane. Ten facet nazywa się Charles Turrentine i ma ponad sześć tysięcy książek.
– O, to sporo.
– To znany kolekcjoner, ale chyba potrzebuje gotówki, bo powiedział Edowi, że chce wszystko sprzedać.
– Dziwne. Gość tyle czasu zbiera, a potem wszystko sprzedaje.
– Zdarzają nam się tacy.
– No dobrze, Pat, będę kończył. Odezwę się do Eda innym razem. Proszę go pozdrowić ode mnie.
– Może pan powtórzyć nazwisko?
– Tom Gilbert. Do widzenia.
Rozłączyłem się.
– Na początku rozmowy byłeś „Bill Gilbert”.
– Kurczę.
Streściłem Rachel rozmowę. Potem zadzwoniłem do biura numerów na kierunkowy 818, ale nie mieli w bazie Charlesa Turrentine'a. Zapytałem Rachel, czy ma jakieś wejścia w biurze terenowym w Los Angeles, żeby znaleźć adres Turrentine'a i ewentualnie zastrzeżony telefon.
– A ty nie znasz kogoś takiego w LAPD?
– Chyba wykorzystałem już wszystkie przysługi, jakie mi zostały. Poza tym ja jestem człowiekiem z ulicy, a ty nie.
– No nie wiem.
Wyciągnęła komórkę i zaczęła wstukiwać numer. Skupiłem się na tylnych światłach terenówki Thomasa, sunącej zaledwie pięćdziesiąt jardów przede mną autostradą numer 22. Wiedziałem, że może pojechać różnie. Skręcić na północ w 5 i pojechać przez centrum LA albo jechać dalej i skręcić w 405 na północ. Obie drogi doprowadzą go do doliny.
Po pięciu minutach do Rachel oddzwoniono z informacjami, o które pytała.
– Mieszka na Valerio Street w Canoga Park. Wiesz, gdzie to jest?
– Wiem, gdzie jest Canoga Park. Valerio biegnie ze wschodu na zachód przez całą Dolinę. Masz numer telefonu?
Odpowiedziała, wklepując numer do komórki. Przyłożyła ją do ucha i czekała. Po trzydziestu sekundach zamknęła telefon.
– Nikt nie odbiera. Sekretarka się odezwała.
Jechaliśmy w milczeniu i zastanawialiśmy się nad tym. Thomas minął zjazd na drogę numer 5 i jechał na północ, ku 405. Wiedziałem, że tam skręci i wjedzie przez przełęcz Sepulveda w Dolinę. Canoga Park był po zachodniej stronie. Przy tej pogodzie co najmniej godzina jazdy. Jeśli ma się szczęście.
– Bosch, nie zgub go – szepnęła Rachel.
Wiedziałem, o co jej chodzi. Mówiła, że coś wyczuwa, że według niej to jest to. Że Ed Thomas być może prowadzi nas do Poety. Skinąłem głową, bo też odbierałem jakby delikatny pomruk dochodzący ze środka klatki piersiowej. Przeczuwałem, że jesteśmy blisko.
– Nie bój się, nie zgubię – odparłem.
Deszcz dawał się Rachel we znaki. Jego uporczywość. Nie przestawał ani na moment. Po prostu spadał z nieba i uderzał w szybę nieprzerwanym nurtem, z którym wycieraczki nie dawały sobie rady. Wszystko było rozmyte. Samochody zatrzymywały się na poboczach autostrady. Na zachodzie, gdzieś nad oceanem, niebo przecięła błyskawica. Po drodze widzieli kilka wypadków, co jeszcze bardziej zdenerwowało Rachel. Gdyby im się przydarzył i straciliby przez to Thomasa, spadłby na nich straszny ciężar odpowiedzialności.
Obawiała się, że jak tylko odwróci wzrok od czerwonego blasku świateł jego samochodu, zgubią go w morzu rozmazanej czerwieni. Bosch zdawał się wiedzieć, co ona myśli.
– Spokojnie – powiedział. – Nie zgubię go. A nawet jeśli, to przecież wiemy, dokąd jedzie.
– Nie wiemy. Wiemy tylko, gdzie mieszka Turrentine. To nie oznacza, że tam są jego książki. Sześć tysięcy książek? Kto by trzymał w domu sześć tysięcy książek? Pewnie ma je gdzieś w magazynie.
Читать дальше