Wśród deszczu nie dostrzegłem Rachel, dopóki nie zastukała w prawą szybę. Potem otworzyła kufer i wrzuciła do środka torbę. Miała na sobie zieloną parkę z kapturem. W Dakocie pewnie dobrze chroniła ją przed żywiołami, w Los Angeles jednak wyglądała na zbyt dużą i ciężką.
– Bosch, lepiej, żebyś tym razem miał rację – powiedziała wspinając się do środka i opadając ciężko na siedzenie. Nie okazała żadnych emocji, podobnie jak ja. Tak ustaliliśmy przez telefon. Mamy postępować jak zawodowcy, dopóki nie zweryfikujemy mojego przeczucia.
– A co, masz jakiś wybór?
– Nie, po prostu wczoraj wieczorem ostro pograłam z Alpertem. Jeszcze jedną rzecz spieprzę i ląduję z powrotem w Dakocie Południowej, gdzie pewnie pogoda jest lepsza niż tutaj.
– No to witamy w LA.
– Myślałam, że to Burbank.
– Ściśle rzecz biorąc.
Wyjechawszy z lotniska, skręciłem w 134 i ruszyłem nią na wschód do autostrady numer 5. Jechaliśmy powoli, wśród deszczu i porannego szczytu, ominęliśmy Griffith Park i skierowaliśmy się na południe. Jeszcze nie martwiłem się o czas, ale już prawie.
Sunęliśmy w milczeniu, bo deszcz i duży ruch sprawiały, że jazda była absorbująca, pewnie jeszcze bardziej dla Rachel, która musiała siedzieć bezczynnie, podczas gdy ja kręciłem kierownicą. Wreszcie odezwała się, żeby trochę złagodzić napięcie.
– To jak, zdradzisz mi ten swój wielki plan?
– Żaden plan, tylko przeczucie.
– Nie, Bosch, powiedziałeś, że znasz jego następny ruch.
Zauważyłem, że odkąd kochaliśmy się na łóżku w mojej kawalerce, zaczęła mówić do mnie po nazwisku. Zastanawiałem się, czy to część tej umowy, że mamy działać jak profesjonaliści, a może jakiś rodzaj czułości na odwrót – nazywanie kogoś, z kim było się blisko, intymnie, jego najmniej intymnym mianem.
– Musiałem cię tu sprowadzić, Rachel.
– No dobrze, to jestem. Powiedz mi wszystko.
– To Poeta ma wielki plan. Backus.
– Co chce zrobić?
– Pamiętasz, co ci wczoraj mówiłem o książkach, tych w beczce i jednej, którą wyciągnąłem?
– Tak.
– Chyba się domyśliłem, co to wszystko oznacza.
Powiedziałem jej o nadpalonym kwitku, który widziałem, o tym, że uważałem, że Book Car to faktycznie Book Carnival, księgarnia prowadzona przez policyjnego eksdetektywa Eda Thomasa, ostatni cel Poety sprzed ośmiu lat.
– Przez tę spaloną książkę uważasz, że on jest tutaj i jeszcze raz spróbuje popełnić morderstwo, które udaremniliśmy osiem lat temu.
– Właśnie.
– Bosch, to jest naciągane. Szkoda, że nie powiedziałeś mi o tym, zanim zaryzykowałam własny tyłek, przylatując tutaj.
– Nie ma zbiegów okoliczności, zwłaszcza takich.
– No dobra, to wyłóż mi tę historię. Pokaż profil. Wyjaśnij mi ów wielki plan Poety.
– Profil to robota dla FBI. Ja tego robić nie będę. Ale uważam, że to było tak. Wybuch w przyczepie był zaplanowany, żeby wyglądał na wielki finał. A potem, gdy tylko dyrektor wyjdzie przed kamery i powie: „dopadliśmy go”, Backus zabije Eda Thomasa. Symbolika jest idealna. Brawurowy gest, „zrobiłem z was wała”. Szach i mat, Rachel. Biuro przechwala się własnymi dokonaniami, a on tymczasem pod samym ich nosem załatwia gościa, którego FBI uratowało poprzednim razem, co dało im pretekst do puszenia się.
– A skąd te książki w beczce? Jak to się ma do rzeczy?
– Wydaje mi się, że kupił je od Eda Thomasa. Z Book Carnival, wysyłkowo albo nawet osobiście. Może były w jakiś sposób oznaczone i można by je skojarzyć ze sklepem. A tego nie chciał, więc je spalił. Nie chciał ryzykować, że przetrwają wybuch przyczepy.
Ale później, idąc z drugiego końca, kiedy Ed Thomas już nie żyje, a Backus zapada się pod ziemię, agenci znajdują jego powiązanie ze sklepem i widzą, jak dawno temu starannie to wszystko zaplanował. To ukaże jego genialność. A tego właśnie chce, prawda? No wiesz, ty jesteś analitykiem od profili. Powiedz mi, czy się mylę?
– Byłam analitykiem. Teraz zajmuję się w Dakotach przestępstwami w rezerwatach.
Gdy minęliśmy centrum, ruch uliczny zaczął maleć. Iglice dzielnicy finansowej znikały wśród burzy. W deszczu miasto zawsze wyglądało dla mnie upiornie. Było w tym coś proroczego, co zawsze nastrajało mnie ponuro, przywodziło na myśl, że coś się w świecie zepsuło i źle działa.
– Bosch, jedna rzecz w tym wszystkim się nie zgadza.
– Co?
– Dyrektor zwołuje dzisiaj konferencję prasową, ale nie zamierza powiedzieć, że złapaliśmy Poetę. Podobnie jak ty, Biuro nie uważa, że tam w przyczepie to był on.
– No tak, ale Backus tego nie wie. Będzie oglądać to na CNN, jak wszyscy inni. Ale nie zmieni planu. Ja w każdym razie twierdzę, że dzisiaj zaatakuje Eda Thomasa. Wykona swój plan, tak czy inaczej. Jestem od was lepszy i bystrzejszy.
Pokiwała głową i zamyśliła się.
– No dobra – powiedziała w końcu. – A jeśli to kupię, to co? Co robimy? Dzwoniłeś do Thomasa?
– Jeszcze nie wiem, co zrobimy, i nie dzwoniłem do Thomasa. Na razie jedziemy do jego sklepu w Orange, otwiera o jedenastej. Zadzwoniłem, automatyczna sekretarka powiedziała mi o godzinach otwarcia.
– Dlaczego do sklepu? Wszystkich poprzednich gliniarzy Backus zabił w domach, jednego w samochodzie.
– Bo chwilowo nie wiem, gdzie mieszka Ed Thomas, no i ze względu na książkę. Domyślam się, że Backus będzie próbował zadziałać w sklepie. Jeśli się mylę, a Ed nie pojawi się w sklepie, to dowiemy się, gdzie mieszka, i pojedziemy do niego.
Rachel potaknęła, aprobując plan.
– O sprawie Poety napisano trzy książki. Czytałam wszystkie, we wszystkich było posłowie, opisujące poszczególnych uczestników sprawy. Pisali tam, że Thomas odszedł na emeryturę i otworzył księgarnię. W jednej, zdaje się, nawet była nazwa.
– No i proszę. Zerknęła na zegarek.
– Zdążymy tam przed otwarciem?
– Zdążymy. Wiadomo już, o której jest konferencja prasowa?
– O trzeciej według czasu waszyngtońskiego. Spojrzałem na zegar na desce rozdzielczej. Była dziesiąta.
Mieliśmy godzinę do otwarcia księgarni Eda Thomasa i dwie godziny do konferencji prasowej. Jeśli moja teoria i moje przeczucie się sprawdzą, już wkrótce staniemy oko w oko z Poetą. Byłem na to przygotowany. Czułem, jak w krwiobiegu krąży mi wysokooktanowe paliwo. Starym nawykiem zdjąłem rękę z kierownicy i klepnąłem się po biodrze. Miałem tam glocka 27 w kaburze. Nie wolno mi było nosić broni i gdybym musiał jej użyć, napytałbym sobie biedy, a to by mogło mi uniemożliwić powrót do policji.
Ale czasem ryzyko, na które się wystawiasz, dyktuje, jakie ryzyko jesteś skłonny ponieść. I chyba tym razem właśnie tak było.
W deszczu trudno obserwowało się sklep. Gdybyśmy zostawili włączone wycieraczki, zdradzałoby to nas na milę. Więc z początku patrzyliśmy przez szybę zmętniała od wody.
Staliśmy na parkingu pasażu handlowego przy Tustin Boulevard w Orange. Book Carnival była niewielką księgarenką, pomiędzy sklepikiem z minerałami a czymś, co wyglądało na pusty lokal. Troje drzwi dalej znajdował się sklep z bronią.
Dla klientów było tylko jedno wejście. Zanim zajęliśmy pozycję na parkingu od frontu, objechaliśmy pasaż dookoła i zobaczyliśmy tylne drzwi z wypisaną nazwą sklepu. Był tam dzwonek i napis: DOSTAWY – PROSZĘ DZWONIĆ.
W idealnym świecie obstawilibyśmy przód i tył sklepu co najmniej czterema ludźmi. Backus mógł przyjść z dowolnej strony, podszyć się pod klienta od frontu albo pod dostawcę od tyłu. Ale tego dnia świat pod żadnym względem nie był idealny. Padało i było nas tylko dwoje. Zaparkowaliśmy mercedesa w pewnej odległości od witryny księgarni, ale na tyle blisko, by wszystko widzieć i w razie czego wkroczyć do akcji.
Читать дальше