Rachel zobaczyła, jak Bosch mocniej chwyta kierownicę i przyśpiesza, zbliżając się do Thomasa.
– Nie pomyślałeś o tym, co?
– No w sumie nie.
– To go nie zgub.
– Mówiłem ci, nie zgubię.
– Wiem. Tylko mi lżej, jak tak powiem.
Wskazała na szybę.
– Jak często tu tak leje?
– Prawie nigdy – odparł Bosch. – W radiu powiedzieli, że to burza stulecia. Całkiem jakby coś się zepsuło, pękło. W Malibu pewnie kanionami spływa woda. Na Palisadach obsuwa się ziemia. A rzeka wylewa. W zeszłym roku mieliśmy pożary. W tym roku pewnie deszcz. Tak czy inaczej, zawsze coś się dzieje. Tak jakby trzeba było cały czas poddawać nas próbom albo coś w tym stylu.
Włączył radio, żeby posłuchać pogody. Ale Rachel natychmiast sięgnęła, wyłączyła je i wskazała na szybę.
– Skup się na tym. Prognoza mnie nie obchodzi.
– Racja.
– Podjedź bliżej. Możesz nawet jechać tuż za nim. I tak cię nie zobaczy w tej ulewie.
– Jak będę tak jechać, to jeszcze go stuknę i co wtedy powiemy?
– Po prostu nie…
– …zgub go. Jasne, wiem.
Następne pół godziny przejechali bez słowa. Autostrada pięła się przez góry. Na szczycie jednej z nich Rachel dostrzegła wielką kamienną budowlę. W tej szarości i mroku wyglądała na jakiś postmodernistyczny zamek. Bosch wyjaśnił, że to Muzeum Getty'ego.
Zjeżdżając w Dolinę, dostrzegli rozbłyskujący kierunkowskaz Thomasa. Bosch wjechał na pas do skrętu trzy samochody za nim.
– Zjeżdża w sto pierwszą. Już prawie jesteśmy na miejscu.
– Znaczy w Canoga Park?
– Tak. Pojedzie tędy na zachód i potem znowu na północ, zwykłymi ulicami.
Bosch zamilkł, skupiając się na prowadzeniu samochodu i obserwowaniu. Po kolejnych piętnastu minutach kierunkowskaz explorera ponownie zamigotał, Thomas skręcił w DeSoto Avenue i ruszył na północ. Bosch i Walling trzymali się za nim na ślimaku zjazdu, tym razem bez osłony innych samochodów.
Na DeSoto Thomas niemal od razu zjechał do krawężnika w miejscu, gdzie nie wolno parkować, Bosch musiał więc przejechać obok, inaczej zdradziłby się, że go śledzi.
– Chyba patrzył na mapę – powiedziała Rachel. – Miał zapalone światło i spuszczoną głowę.
– Dobra.
Bosch wjechał na stację benzynową, okrążył dystrybutory i zatrzymał się przed wyjazdem, patrząc w lewo na explorera Thomasa. Czekał. Po minucie Thomas ruszył. Bosch zaczekał, aż go minie, zasłaniając sobie twarz trzymaną przy lewym uchu komórką – na wypadek gdyby Thomas patrzył na niego i mógł w tym deszczu coś dostrzec. Przepuścił jeszcze jeden samochód i wyjechał.
– Musi być blisko – doszła do wniosku Rachel.
– Tak.
Lecz Thomas, zanim skręcił w prawo, przejechał kilka przecznic. Bosch zrobił to samo, ale przedtem zwolnił.
– Valerio – Rachel odczytała w półmroku znak. – To tutaj.
Bosch, skręciwszy, dostrzegł światła stopu w aucie Thomasa.
Zatrzymał się trzy przecznice dalej, na środku drogi. Ulica była ślepa.
Szybko zjechali do krawężnika, kryjąc się za zaparkowanym samochodem.
– Ma zapalone światło – powiedziała Rachel. – Pewnie znowu patrzy na mapę.
– Rzeka – odparł Bosch.
– Co?
– Mówiłem ci, Valerio przecina całą Dolinę. Ale rzeka tak samo. Pewnie próbuje dojść, jak przejechać na drugą stronę. Rzeka przecina tutaj wszystkie ulice. Jego adres pewnie jest na Valerio po drugiej stronie.
– Nie widzę tu żadnej rzeki. Ogrodzenie i sam beton.
– No, nie nazwałabyś tego rzeką. Ściśle rzecz biorąc, to nie rzeka. To spływ z kanionu Aliso albo Browna. Wpływa do rzeki.
Czekali. Thomas nadal stał.
– Przy takich burzach rzeka często wylewała. Niszczyła wtedy jedną trzecią miasta. Dlatego postarali się ją uregulować. Zamknąć. Ktoś wpadł na pomysł, żeby obudować ją kamieniami, zabetonować. Tak zrobiono i od tego czasu domom podobno nic nie grozi.
– To się chyba nazywa postęp.
Bosch kiwnął głową i ponownie chwycił kierownicę.
– Jedzie.
Thomas skręcił w lewo, jego samochód na moment znikł im z oczu. Bosch ruszył spod krawężnika i pojechał za nim. Thomas podjechał na północ do Saticoy i skręcił w prawo. Przejechał przez mostek ponad strumieniem. Kiedy przejeżdżali, Rachel zajrzała do betonowego kanału i zobaczyła wzburzony nurt.
– O rany. A myślałam, że to ja mieszkam w Rapid City*.[Rapid (ang.) to między innymi bystrzyna, wartki nurt.]
Bosch nie odpowiedział. Thomas skręcił na południe w Mason i wrócił na Valerio, lecz po drugiej stronie betonowego kanału. W Valerio również skręcił w prawo.
– Ta też się kończy ślepo – oznajmił Bosch.
Pojechał prosto Mason, mijając Valerio. Rachel wpatrzyła się w deszcz i zauważyła, że Thomas wjeżdża na podjazd wielkiego piętrowego domu, jednego z pięciu na ślepym odcinku ulicy.
– Wjechał na podjazd – powiedziała. – To tam. Jezus Maria, to ten dom!
– Który dom?
– Ten, co był na zdjęciu w przyczepie. Backus był tak pewny siebie, że nawet, cholera, zdjęcie zostawił.
Bosch zjechał do krawężnika. Nie widzieli stąd domu na Valerio. Rachel odwróciła się i zajrzała w pobliskie okna. We wszystkich panowały ciemności.
– Pewnie jakaś awaria prądu.
– Pod twoim siedzeniem jest latarka. Weź ją.
Rachel sięgnęła i wyciągnęła ją.
– A ty?
– Dam sobie radę. Idziemy.
Rachel otworzyła drzwi, ale potem popatrzyła na Boscha. Chciała coś powiedzieć, ale zawahała się.
– Co? – zapytał. – Uważaj na siebie? Nie bój się, będę uważał.
– Właściwie tak, uważaj. Ale miałam powiedzieć, że w torbie mam drugi pistolet. Może ty…
– Dzięki, Rachel, ale tym razem wziąłem swój.
Skinęła głową.
– Powinnam się domyślić. A jak się teraz zapatrujesz na wsparcie?
– Jak chcesz, to zadzwoń po nich. Ale ja nie czekam. Idę tam.
Wysiadłszy z mercedesa, poczułem na twarzy i karku chłód deszczu. Postawiłem kołnierz kurtki i poszedłem z powrotem do ulicy Valerio. Rachel wysiadła i bez słowa szła obok mnie. Kiedy doszliśmy do rogu, schowaliśmy się za murem otaczającym narożną posesję i wyjrzeliśmy w ślepą ulicę, by popatrzeć na ciemny dom, przed którym Ed Thomas zaparkował samochód. Ani śladu Thomasa ani nikogo innego. Wszystkie okna frontowe były ciemne. Lecz nawet w tej szarości widziałem, że Rachel miała rację. Był to dom ze zdjęcia, które zostawił dla nas Backus.
Słyszałem rzekę, choć jej nie widziałem. Kryła się za domami. Lecz jej wściekła siła była niemal namacalna nawet z tej odległości. Przy takich burzach tamtędy, po gładkich betonowych powierzchniach, spływa woda z całego miasta. Wije się przez Dolinę i między górami do centrum. A stamtąd podąża na wschód, do oceanu.
Przez większą część roku był to zaledwie strumyk. Bardziej miejski żart niż rzeka. Lecz burza budziła węża i dawała mu moc. Stawał się rynną dla całego miasta, w jego grubym kamiennym ocembrowaniu dudniły miliony, miliony litrów wody, pędząc z potworną siłą i impetem. Wspomniałem chłopca, którego rzeka porwała, kiedy byłem dzieckiem. Nie znałem go, tylko o nim słyszałem. Czterdzieści lat później nadal pamiętam jego imię. Billy Kinsey bawił się na nabrzeżu rzeki. Pośliznął się i po chwili zniknął. Ciało znaleziono zaczepione o most dwanaście mil dalej.
Matka od zawsze i często mi powtarzała… Kiedy pada…
– …trzymaj się z dala od kanału.
– Co? – szepnęła Rachel.
– Myślałem o rzece. Uwięzionej między tymi ścianami. Kiedy byłem dzieckiem, mówiliśmy na to „kanał”. Kiedy pada jak dzisiaj, nurt jest bystry. Groźny. Kiedy pada, trzeba trzymać się z daleka od kanału.
Читать дальше