– Harry, pracowałeś w swoim czasie nad kilkoma zimnymi sprawami, nie? Ta zadyma w twoim domu rok temu wzięła się właśnie z zimnej sprawy, prawda?
– Prawda.
– No to wiesz, jak to jest. Czasem chwytasz się brzytwy, prosisz o pomoc, kogo tylko możesz. Terry pewnego dnia zadzwonił do mnie i zaproponował swoje usługi. Nie chodziło mu o jakąś konkretną sprawę. Myślę, że po prostu zobaczył artykuł w „Timesie” o naszej jednostce i chciał mi powiedzieć, że jeśli będę kiedykolwiek potrzebował przygotowania profilu, to on jest gotów. Znał się na tym. Było mi bardzo przykro, kiedy usłyszałem, co się stało. Chciałem polecieć na Catalinę na pogrzeb, ale wypadło mi tu parę rzeczy.
– Zawsze tak się dzieje. Dałeś mu choć raz profil do zrobienia?
– W sumie tak. Ja to zrobiłem i wiem, że kilku innych gości od nas też. Wiesz, jak to jest. Wydział nie ma żadnego profilera wartego wspomnienia, a na federalnych z Quantico czeka się nawet kilka miesięcy. A tu pojawia się facet, który zna się na tej robocie i w dodatku nie chce nic w zamian. To go wykorzystywaliśmy. Wrzuciliśmy mu parę rzeczy.
– I jak mu to wychodziło?
– Dobry był. Teraz pracujemy nad jedną taką interesującą sprawą. Kiedy nowy szef stworzył ten zespół, zaczęliśmy wertować wszystkie otwarte-nierozwiązane. Połączyliśmy sześć spraw – sześć trupów odnalezionych w Dolinie. Miały kilka cech podobnych, ale nikt ich wcześniej nie skojarzył. Skopiowaliśmy akta i podesłaliśmy Terry'emu, a on to potwierdził. Połączył je przez, jak to nazwał, „psychologiczne podobieństwa”. Wciąż nad tym pracujemy, ale przynajmniej wiemy, o co chodzi. Rozumiesz, jesteśmy na tropie. Nie wydaje mi się, żebyśmy zaszli tak daleko bez jego pomocy.
– To dobrze, miło mi słyszeć, że był pomocny. Powiem jego żonie, myślę, że się ucieszy.
– No dobra, a ty, Harry, jak tam? Wracasz do nas?
Spodziewałem się pytania, co naprawdę robię z aktami McCa-leba, a nie – czy wracam do policji.
– O czym ty gadasz?
– Nie słyszałeś o trzyletniej przepustce, którą wprowadził komendant?
– Nie, co to takiego?
– Wie, że w ostatnich latach straciliśmy sporo fachowców. Wszystkie te afery i w ogóle, porządni ludzie powiedzieli sobie: niech to szlag, idę stąd. On otwiera furtkę do powrotu. Jeśli zgłosisz się w ciągu trzech lat od przejścia na emeryturę i przyjmą cię, możesz wracać do pracy bez potrzeby odbywania stażu w akademii. To w sam raz dla starszych gości, takich jak ty.
Był wyraźnie rozweselony.
– Trzy lata, co?
– Tak. U ciebie to ile, dwa i pół?
– Prawie.
– No to masz. Przemyśl to sobie. Przydałbyś się nam tutaj w zimnych sprawach. Mamy siedem tysięcy otwartych-nierozwią-zanych. Stary, wybierasz, co chcesz.
Milczałem. Pomysł powrotu spadł na mnie jak grom z jasnego nieba. W tej chwili nie widziałem żadnych wad. Myślałem tylko: jak to będzie znowu nosić odznakę.
– No zresztą nie wiem, może za dobrze się bawisz na tej emeryturze. Coś jeszcze, Harry? ^
– Eee… nie, to wszystko. Dziękuję ci, stary. Bardzo mi pomogłeś.
– Dzwoń, kiedy chcesz. I zastanów się nad tym planem trzyletnim. Na pewno przydasz się, nie tutaj, to w Hollywood albo gdzie indziej.
– Dzięki. Może i tak. Pomyślę.
Rozłączyłem się i siedziałem tak, otoczony obsesjami innego człowieka, ale zatopiony we własnych. Zastanawiałem się nad powrotem. Myślałem o siedmiu tysiącach głosów wołających zza grobu i niesłyszących odpowiedzi. To więcej, niż widzi się w nocy gwiazd na niebie.
Telefon zabrzęczał, kiedy nadal trzymałem go w dłoni. Wybił mnie z marzeń – odebrałem, spodziewając się, że to Tim Marcia chce mi powiedzieć, że z tym trzyletnim czymś to żartował. Ale to dzwoniła Graciela.
– Widzę światło na łodzi – powiedziała. – Nadal tam siedzisz?
– Tak.
– Czemu tak długo, Harry? Uciekł ci ostatni prom.
– Nie zamierzałem dzisiaj wracać. Chciałem zostać i to skończyć. Może jutro popłynę z powrotem. Pewnie będę też chciał wpaść do ciebie i pogadać.
– W porządku. Jutro nie pracuję. Pakuję się.
– Pakujesz się?
– Przeprowadzamy się znów na stały ląd. Będziemy mieszkać w Northridge. Dostałam z powrotem pracę w pogotowiu.
– Czy ty przenosisz się może ze względu na Raymonda?
– Raymonda? To znaczy?
– Zastanawiałem się, czy sprawia ci kłopoty. Słyszałem, że nie odpowiada mu mieszkanie na wyspie.
– Raymond nie ma wielu kolegów. Nie pasuje do towarzystwa.
Ale nie tylko dlatego się przeprowadzamy. Ja chcę tam wrócić.
Od dawna, jeszcze kiedy Terry żył. Mówiłam ci o tym.
– Tak, faktycznie. Zmieniła temat.
– Nie potrzeba ci tam czegoś? Masz jedzenie?
– Znalazłem w kuchni trochę rzeczy. Wystarczy.
Jęknęła z obrzydzeniem.
– Zanim coś zjesz, sprawdź datę ważności.
– Dobrze.
Zawahała się, a potem spytała:
– Coś już znalazłeś?
– No cóż, jest kilka rzeczy, które mnie zaciekawiły. Ale na razie nic, co by się rzucało w oczy.
Myślałem o facecie w czapce Dodgersów. Dla mnie na pewno rzucał się w oczy, ale jej nie chciałem jeszcze o tym mówić. Najpierw zamierzałem od niej dowiedzieć się więcej.
– Jasne – powiedziała. – Ale mów mi o wszystkim, dobrze?
– Taka jest umowa.
– W porządku, Harry. Pogadamy jutro. Nocujesz w hotelu czy na łodzi?
– Chyba na łodzi. Jeśli nie masz nic przeciwko.
– Nie mam. Rób, co zechcesz.
– Okay. Mogę o coś zapytać?
– Oczywiście, co takiego?
– Mówiłaś o tym pakowaniu i jedna rzecz mnie zainteresowała. Jak często jeździsz na ląd? No wiesz, na zakupy, do restauracji albo odwiedzić rodzinę.
– Przeważnie raz na miesiąc. Chyba że coś mi wyskoczy i muszę pojechać.
– Zabierasz dzieci?
– Przeważnie tak. Chcę, żeby się przyzwyczajały. Jak dorastasz na wyspie, gdzie zamiast samochodów są wózki golfowe i wszyscy się znają… to może być dziwne uczucie tak nagle przenieść się na ląd. Starałam się, żeby były na to przygotowane.
– To chyba mądrze z twojej strony. A które centrum handlowe jest najbliżej przystani promu?
– Nie wiem, które jest najbliższe, bo ja zawsze jeżdżę do Promenady na Pico. Lecę prosto czterystapiątką od portu. Wiem, że kilka centrów jest bliżej, na przykład Fox Hills, ale ja lubię tę Promenadę. Są tam odpowiednie sklepy i wszędzie łatwo trafić.
A czasem spotykam się ze znajomymi z Doliny i Promenada wszystkim pasuje, bo jest w połowie drogi.
I łatwo też wyśledzić, że tam jedziesz, pomyślałem.
– No dobrze – powiedziałem, wcale nieprzekonany, że to dobrze. – Jeszcze jedna sprawa. Kończy mi się tu prąd. Czy mogę gdzieś naładować akumulatory i w ogóle – jak się to robi?
– Nie pytałeś Buddy'ego?
– Nie, kiedy tu z nim byłem, nie przewidziałem, że skończy mi się prąd.
– Oj, Harry, trzeba włączyć jakiś generator, tylko że nie wiem, gdzie on jest.
– Jasne, Gracielo, nie przejmuj się tym. Mogę zadzwonić do Buddy'ego. To już ci nie przeszkadzam. Powinienem wrócić do pracy, póki jeszcze mam światło.
Rozłączyłem się i zapisałem w notesie nazwę centrum handlowego, a potem wyszedłem z kabiny i obszedłem łódź, wyłączając wszystkie światła poza kajutą dziobową, żeby oszczędzać prąd. Później zadzwoniłem do Buddy'ego, który miał trochę nieprzytomny głos.
– Cześć, Buddy, obudź się. Mówi Harry Bosch.
– Kto? Aha. Co chcesz?
Читать дальше