Zapis z 9 stycznia wskazywał na to, że Ritz oddzwonił. McCaleb zapewne telefonował i zostawił wiadomość, a detektyw oddzwonił, wysłuchał gadki o jego umiejętnościach i osiągnięciach, być może także o praktyce zawodowej, po czym powiedział, że nie jest zainteresowany. Nic w tym dziwnego. Lokalna policja często nie lubiła FBI. Ścieranie się policyjnego i federalnego ego było stałym elementem tej pracy. Więc dlaczego inaczej potraktować emerytowanego agenta FBI? Terry McCaleb był persona non grata.
To mógłby być koniec sprawy i koniec teczki, ale pojawiła się jeszcze notka z 2 lutego. Nazwisko i numer. Otworzyłem komórkę i wystukałem go, nie przejmując się, że jest późno. Albo wcześnie, zależy, jak patrzeć. Usłyszałem nagrany damski głos:
– Tu Cindy Hinton, „Las Vegas Sun”. Nie mogę w tej chwili odebrać, ale każdy telefon się liczy. Proszę zostawić nazwisko i numer, oddzwonię, gdy tylko będę mogła. Dziękuję.
Sygnał dźwiękowy. Zawahałem się, niezbyt pewien, czy chcę już nawiązywać ten kontakt. Ale jednak się odezwałem:
– Eee… no, dzień dobry, mówi Harry Bosch. Jestem detektywem z Los Angeles i chciałbym porozmawiać z panią na temat Terry'ego McCaleba.
Zostawiłem jej numer swej komórki i rozłączyłem się, wciąż nieprzekonany, czy wykonałem dobry ruch. Pomyślałem jednak, że krótka, enigmatyczna wiadomość była w sam raz. Może ją skusi i oddzwoni do mnie.
Ostatnia z notatek była zarazem najbardziej intrygująca. McCaleb napisał „Zzyzx”, potem zapytał, czy to możliwe i jak. Na sto procent chodziło o Zzyzx Road. To był skok. Olbrzymi skok. Terry dostał zdjęcia od kogoś, kto śledził i fotografował jego rodzinę. Ta sama osoba zrobiła zdjęcie drogowskazu na Zzyzx Road nieopodal granicy Nevady i Kalifornii. McCaleb musiał dostrzec jakieś powiązanie i pytał sam siebie, czy jedna zagadka może łączyć się z drugą. A może coś sprowokował, dzwoniąc do policji z Vegas i proponując pomoc w tej sprawie? W tej chwili nie mogłem wykonać tego skoku. Oznaczało to, że czegoś mi brakuje – jednego ogniwa, informacji, która na ów skok pozwala. McCaleb musiał wiedzieć coś, czego nie było w dokumentach, co uprawdopodobniło powiązanie tych dwóch rzeczy.
Ostatnie zapiski do sprawdzenia: dwa numery telefoniczne z Vegas, zapisane na brzegu teczki, razem z imieniem i nazwiskiem „William Bing”. Ponownie otworzyłem komórkę i wystukałem pierwszy z nich. Automat powiedział mi, że dodzwoniłem się do hotelu i kasyna Mandalay Bay. Kiedy zaczął recytować listę opcji do wyboru, rozłączyłem się.
Nazwisko widniało przy drugim numerze. Wklepałem go do telefonu, przygotowany na obudzenie Williama Binga i zapytanie, jaki ma związek z McCalebem. Jednak po kilku dzwonkach odebrała kobieta, która powiedziała: „Centrum Medyczne Las Vegas Memorial, z kim mam pana połączyć?”.
Tego się nie spodziewałem. Aby zyskać czas na wymyślenie, co dalej, zapytałem ją, gdzie jest ten szpital. Zanim skończyła podawać mi adres przy Blue Diamond Road, już miałem odpowiednie pytanie.
– Czy pracuje u was lekarz William Bing?
Po chwili odpowiedziała przecząco.
– A jakiś inny pracownik, też William Bing?
– Nie, proszę pana.
– A pacjent?
Kolejna przerwa, gdy sprawdzała to w komputerze.
– W tej chwili nie.
– A czy mieliście kiedykolwiek pacjenta nazywającego się William Bing?
– Nie mam dostępu do tego typu informacji, proszę pana.
Podziękowałem jej i odłożyłem słuchawkę.
Dłuższą chwilę zastanawiałem się nad tymi dwoma numerami w zapiskach McCaleba. Wnioski były proste. Terry McCaleb był pacjentem po przeszczepie serca. Jeśli miał jechać do innego miasta, musiał wiedzieć, gdzie się udać i z kim kontaktować w razie nagłego wypadku albo innych problemów ze zdrowiem. Domyślałem się, że te dwa telefony otrzymał z biura numerów. Potem zarezerwował sobie pokój w Mandalay Bay oraz zadzwonił na wszelki wypadek do szpitala. William Bing wprawdzie tam nie pracował, ale mógł przyjmować pacjentów jako specjalista-kardiolog.
Znów otworzyłem telefon, sprawdziłem godzinę na ekraniku, po czym i tak zadzwoniłem do Gracieli. Odebrała natychmiast, głos miała przytomny, ale i tak wiedziałem, że spała.
– Gracielo, przepraszam, że tak późno dzwonię. Mam jeszcze parę pytań.
– Nie możesz zaczekać z tym do jutra?
– To tylko jedno: czy Terry na miesiąc przed śmiercią jeździł do Vegas?
– Las Vegas? Nie wiem. A co?
– Jak to: nie wiesz? Był przecież twoim mężem.
– Mówiłam ci, byliśmy… w separacji. Mieszkał na łodzi. Wiem, że parę razy jeździł na ląd, ale czy pojechał stamtąd do Vegas – skąd miałabym to wiedzieć? Chybaby mi powiedział. Ale nic takiego nie mówił.
– Może było to gdzieś na rachunkach za karty kredytowe, za komórkę, na kwitkach z bankomatów i tak dalej?
– Zapłaciłam je, ale nie przypominam sobie, żeby był na nich hotel albo coś takiego.
– Masz jeszcze te kwitki?
– Oczywiście. Gdzieś w domu. Pewnie są już spakowane.
– Znajdź je, przyjadę po nie jutro z rana.
– Ja już śpię.
– To znajdź je jutro z rana. Od razu. Gracielo, to bardzo ważne.
– No dobrze, poszukam. Aha, posłuchaj: Terry, jak udawał się na ląd, zwykle brał łódź, żeby mieć gdzie nocować. A jeśli nie wybierał się do LA, tylko gdzie indziej, na przykład do Cedars na badania, płynął promem, bo paliwo do łodzi za dużo by kosztowało.
– Rozumiem.
– Wiesz, w tym ostatnim miesiącu rzeczywiście wyjeżdżał. Zdaje się, że mniej więcej na trzy dni. Tak, trzy dni, dwie noce. Popłynął promem. To oznaczało, że wybiera się gdzieś dalej albo do szpitala. Ja myślę jednak, że to nie był szpital. Pewnie by mi powiedział, a ja w Cedars, na kardiologii, wszystkich znam. Poinformowaliby mnie, że był i jak tam jego serce. Mam tam swoje wtyczki.
– Dzięki, Gracielo, to bardzo dobra informacja. Pomogłaś mi. Pamiętasz dokładnie, kiedy to było?
– Nie bardzo. Chyba koniec lutego. Albo pierwsze dni marca. Wtedy kiedy się płaci rachunki. Zadzwoniłam do niego na komórkę, żeby pogadać o pieniądzach, i powiedział mi, że jest na lądzie. Nie mówił gdzie. Po prostu, że jest tam i wróci za kilka dni. Poznałam przez telefon, że jedzie samochodem. I wiedziałam, że nie wziął łodzi, bo stałam na balkonie i widziałam ją w porcie.
– Pamiętasz dokładnie, po co dzwoniłaś?
– Tak, trzeba było zapłacić rachunki, a ja nie wiedziałam, czy w lutym coé na łodzi zarobił. Pieniądze z kart kredytowych przychodziły bezpośrednio tutaj, ale Terry miał paskudny zwyczaj noszenia w portfelu czeków i gotówki od klientów. Kiedy umarł i zajrzałam mu do portfela, były tam trzy czeki na dziewięćset dolarów. Nosił je już dwa tygodnie. W interesach to on nie był za dobry.
Powiedziała to takim tonem, jakby miała do czynienia z jakąś śmieszną, budzącą czułość cechą, choć byłem pewien, że za jego życia takie przeoczenia wcale jej nie bawiły.
– Jeszcze kilka rzeczy – dodałem. – Czy jak gdzieś się wybierał, to zwykle meldował się w tamtejszym szpitalu? Innymi słowy: jakby jechał do Las Vegas, to czy załatwiałby coś najpierw w tamtejszym szpitalu, na wszelki wypadek?
Zamilkła na chwilę.
– Nie, to zupełnie do niego niepodobne – odparła. – Mówisz, że zrobił coś takiego?
– Nie wiem. Znalazłem w jednej teczce numer telefonu i nazwisko. Telefon był do kliniki Las Vegas Memorial i próbuję dojść, po co tam dzwonił.
– W Vegas Memorial robią przeszczepy. Ale nie wiem, po co miałby tam dzwonić.
Читать дальше