– Oczywiście pracujemy nad tym. Tym zajmuje się Brass.
– I co jeszcze mamy?
– Ciebie, Rachel.
Rachel nic nie odrzekła. Cherie Dei znów miała rację: Backus krył coś w zanadrzu. Jego enigmatyczna, choć skierowana wprost do Rachel wiadomość pokazywała to aż nadto wyraźnie. Chciał, żeby się tu znalazła, żeby włączyła się do gry. Ale co zamierzał? Co knuł Poeta?
Jak Rachel była mentorką Dei, tak Backus był jej mentorem. Świetnym nauczycielem. Z perspektywy czasu może najlepszym, jakiego można sobie wyobrazić. Uczył ją jednocześnie agent i morderca, myśliwy i zwierzyna, unikatowe połączenie w annałach zbrodni i kar. Rachel na zawsze zapamiętała sobie słowa, które rzucił mimochodem pewnego wieczoru, gdy w Quantico wychodzili schodami z podziemia, kończąc pracę tego dnia.
„Na dłuższą metę wszystko to jest gówno warte. Nie potrafimy przewidzieć, jak ci ludzie działają. Możemy tylko reagować. W sumie więc nie ma z nas żadnego pożytku. Dobrze wyglądamy w nagłówkach gazet, Hollywood robi o nas dobre filmy i to by było tyle”.
Rachel była wówczas w wydziale żółtodziobem. Głowę miała pełną ideałów, planów i wiary. Przez następne pół godziny próbowała przekonać Backusa, że jest inaczej. Teraz wspominała z zażenowaniem swe starania i wszystko, co wtedy powiedziała do człowieka, który później okazał się mordercą.
– Możemy pójść do innych namiotów? – zapytała Rachel.
– Jasne. Gdzie tylko zechcesz.
Zrobiło się późno, a akumulatory na łodzi zaczęły się wyczerpywać. Światła w kabinie dziobowej stopniowo przygasały. A może tylko mi się wydawało. Pewnie oczy powoli się męczyły. Od siedmiu godzin czytałem akta wyciągnięte z pudeł na górnej koi. Zapisałem notes do ostatniej kartki, potem odwróciłem go i kontynuowałem w drugą stronę.
Popołudniowe spotkanie okazało się rutynowe i prawdopodobnie bezowocne. Ostatni pasażer Terry'ego McCaleba, Otto Woodall, mieszkał w luksusowym apartamentowcu za sławetnym kasynem Avalon. Rozmawiałem z nim przez godzinę i usłyszałem z grubsza to samo co od Buddy'ego Lockridge'a. Woodall, sześćdziesięciosześciolatek, potwierdził wszystkie interesujące mnie fakty dotyczące rejsu. Powiedział, że istotnie schodził na ląd w Meksyku i spędzał tam czas z kobietą. Nie był tym zakłopotany ani zawstydzony. Jego żona na stałym lądzie robiła zakupy, toteż nie krępował się mówić o tym otwarcie. Powiedział, że jest na emeryturze, ale zrezygnował tylko z pracy, a nie z życia. Że wciąż ma swoje męskie potrzeby. Dałem więc spokój tej linii pytań i skupiłem się na ostatnich chwilach życia McCaleba.
Spostrzeżenia i wspomnienia Woodalla we wszystkich istotnych szczegółach zgadzały się z zeznaniami Buddy'ego. Potwierdził także, że co najmniej dwa razy podczas rejsu widział McCaleba zażywającego leki i popijającego pigułki i płyny sokiem pomarańczowym.
Robiłem notatki, choć wiedziałem, że do niczego się nie przydadzą. Po godzinie podziękowałem Woodallowi za poświęcony mi czas i zostawiłem go z jego widokiem na zatokę Santa Monica i wykwit smogu, wznoszący się poza nią nad stałym lądem.
Buddy Lockridge czekał na mnie przed wejściem w wózku golfowym, który wypożyczyłem. Wciąż rozpamiętywał moją nagłą decyzję, że idę rozmawiać z Woodallem bez niego. Oskarżył mnie, że go wykorzystałem, żeby do niego dotrzeć. Miał rację, ale jego skargi i narzekania w ogóle mnie nie interesowały.
W milczeniu podjechaliśmy na przystań, gdzie zwróciłem wózek. Powiedziałem Buddy'emu, że może udać się do domu, bo przez resztę dnia i pewnie też noc zamierzam studiować akta. Nieśmiało zaproponował pomoc, na co odparłem, że już dość zrobił. Obserwowałem, jak ze spuszczoną głową idzie w stronę przystani promowej. Wciąż nie miałem co do niego pewności.
Nie chciałem męczyć się z pontonem, wziąłem więc pływającą taksówkę. Szybko przeszukałem główny salon jachtu i nie znalazłszy niczego istotnego, przeszedłem do kabiny dziobowej.
Zauważyłem, że Terry miał w swym adaptowanym biurze odtwarzacz kompaktów. Jego kolekcja płyt składała się głównie z rock and rolla z lat 70. oraz bluesa. Nastawiłem jeden z nowszych krążków, „World without tears” Lucindy Williams, który tak mi się spodobał, że grał przez następne sześć godzin. W głosie tej kobiety pobrzmiewały długie podróże, które polubiłem. Do chwili kiedy zaczął kończyć się prąd i wyłączyłem muzykę, zdążyłem mimochodem nauczyć się na pamięć słów trzech piosenek. Zaśpiewam je swojej córce przy następnej okazji, gdy będę ją kładł spać.
Kiedy wróciłem do zaimprowizowanego gabinetu McCaleba, od razu zasiadłem do komputera i otworzyłem teczkę z napisem PROFILE.
Pojawiła się lista sześciu różnych plików, wszystkie w nazwach miały daty z ostatnich dwóch lat. Otwierałem je jeden po drugim, chronologicznie. W każdym znajdowałem profil kryminologiczny podejrzanego w sprawie o morderstwo. Napisany suchym, klinicznym językiem zawodowców, zawierał wnioski dotyczące mordercy, wyciągnięte na podstawie pewnych szczegółów z miejsca zbrodni. Po tych detalach widać było wyraźnie, że McCaleb nie tylko czytał artykuły o morderstwach w gazetach. Było dla mnie jasne, że musiał mieć pełen dostęp do miejsc zbrodni – albo osobiście, albo, co bardziej prawdopodobne, poprzez zdjęcia, taśmy i notatki śledczych. Poza tym te dokumenty zupełnie nie wyglądały mi na profile sporządzone dla treningu przez kogoś, kto tęskni za pracą i nie chce zardzewieć. Najwyraźniej proszono go o pomoc w tych sprawach.
Wszystkie pochodziły z rewirów małych posterunków policji na Zachodzie. Domyślałem się, że McCaleb dowiadywał się o sprawach z gazet czy jakimś innym sposobem, po czym zgłaszał się z propozycją pomocy do wydziału męczącego się z daną zbrodnią. Kiedy propozycję przyjmowano, zapewne dostawał informacje o miejscu przestępstwa i zabierał się do analizy i nakreślania profilu. Zastanawiałem się, czy swoista sława pomagała mu, czy też przeszkadzała, gdy oferował swe umiejętności. Sześć razy zaakceptowano jego ofertę, ale ile razy odrzucono.
Kiedy otrzymywał zgodę, zapewne pracował nad sprawą tutaj, przy tym biurku, nawet nie opuszczając łodzi. Nie wiedział pewnie nawet, że jego żona dokładnie wie, co on robi.
Widać było jednak, że każdemu z tych profili poświęcił sporo czasu i uwagi. Coraz bardziej rozumiałem, co według Gracieli stało się ich małżeńskim problemem. Terry nie umiał wyznaczyć sobie granicy. Nie potrafił sobie odpuścić. Te profile kryminologiczne były nie tylko świadectwem jego poświęcenia misji, ale również tego, że jako mąż i ojciec miał słaby punkt.
Przypadki pochodziły ze Scottsdale w Arizonie, Henderson w Nevadzie oraz czterech kalifornijskich miejscowości: La Jolla, Laguna Beach, Salinas i San Mateo. W dwóch chodziło o zabójstwa dzieci, w pozostałych były to morderstwa na tle seksualnym – trzy kobiety i jeden mężczyzna. McCaleb nie łączył ich ze sobą. Były to całkiem odrębne sprawy, które zwróciły jego uwagę w ciągu ostatnich dwóch lat. W aktach nie znalazłem żadnych zapisów wskazujących, że praca Terry'ego przydała się do czegoś albo że którakolwiek ze spraw została rozwiązana. Zanotowałem sobie podstawowe fakty o każdej z nich, gdyż chciałem zapytać odpowiednie posterunki policji o obecny status tych spraw. Niezbyt prawdopodobne, ale jednak możliwe, że któraś z tych analiz przyczyniła się do śmierci Terry'ego. Nie była to priorytetowa kwestia, niemniej należało ją sprawdzić.
Читать дальше