Skończywszy na razie z komputerem, zabrałem się do pudeł z papierami ustawionych na górnej koi. Wyciągałem jedno po drugim, aż zabrakło miejsca na podłodze. Odkryłem, że są w nich przemieszane papiery dotyczące zarówno spraw rozwiązanych, jak i nierozwiązanych. Przez kolejną godzinę sortowałem je, wyciągając te nierozwiązane, sądziłem bowiem, że bardziej prawdopodobne jest, iż śmierć Terry'ego wiąże się ze zbrodnią, w której podejrzany wciąż przebywa na wolności. Nie było powodu, aby pracował nad już zamkniętą sprawą.
Lektura była fascynująca. Wiele dokumentów dotyczyło spraw, które znałem, w których nawet brałem udział. Tych papierów nie pokrywał kurz. Miałem nieodparte wrażenie, że do tych nierozwiązanych stale wracał. McCaleb wyciągał je od czasu do czasu i ponownie analizował kroki śledztwa, podejrzanych, miejsce przestępstwa i otwarte tropy. Dzwonił do detektywów, techników z laboratoriów, a nawet do świadków. Widać to było jak na dłoni, bo miał zwyczaj notować na wewnętrznej stronie okładki teczki wszystkie poczynione kroki, metodycznie opatrując je także datami.
Z nich wywnioskowałem, że pracował nad wieloma sprawami naraz. Jasne było, że nadal ma dojścia do FBI i Wydziału Badań Behawioralnych w Quantico. Całą godzinę zajęło mi przeczytanie opasłej teczki o Poecie, jednym z bardziej osławionych, a może i najbardziej kłopotliwym seryjnym mordercy w dziejach FBI. Poeta, zabójca, okazał się później agentem federalnym, który dowodził ekipą prowadzącą śledztwo przeciwko niemu samemu. Skandal, jaki się rozpętał, osiem lat temu zatrząsł całym Biurem i jego modelowym Wydziałem Badań Behawioralnych. Ten agent, Robert Backus, wybierał na swe ofiary detektywów zajmujących się zabójstwami. Pozorował samobójstwa, pozostawiając listy samobójcze zawierające cytaty z wierszy Edgara Allana Poe. W ciągu trzech lat zabił w całym kraju osiem osób, aż pewien reporter odkrył, że samobójstwa są pozorowane, wtedy zaczęło się polowanie. Backus został zdemaskowany i postrzelony przez innego agenta w Los Angeles. W tym czasie przypuszczalnie planował zabójstwo kolejnego detektywa z wydziału zabójstw Komendy Hollywoodzkiej LAPD. To była moja działka. Ów policjant, Ed Thomas, był moim kolegą. W ten sposób moja osoba wiązała się z tą sprawą. Pamiętam, że dlatego sam bardzo się nią interesowałem.
A teraz czytałem o niej. Oficjalnie FBI zamknęło sprawę. Lecz po cichu zawsze się przebąkiwało, że Backus uciekł. Raniony kulą, najpierw ukrył się w sieci kanałów burzowych pod Los Angeles. Sześć tygodni później znaleziono ciało z raną postrzałową we właściwym miejscu, ale w stanie takiego rozkładu, że nie dało się go zidentyfikować ani porównać odcisków palców. Zerujące zwierzęta – jak napisano w raportach – rozwłóczyły części zwłok, w tym także żuchwę, tak więc identyfikacja na podstawie karty stomatologicznej okazała się niemożliwa. Poza tym Backusowi udało się sprytnie zniknąć, nie pozostawiając żadnych próbek DNA. Mieli więc ciało z dziurą po kuli, ale żadnego materiału do porównań. Przynajmniej tak twierdzili. Biuro błyskawicznie oświadczyło, że uznaje Backusa za zmarłego, i sprawa została zamknięta, pewnie tylko po to, by położyć kres upokorzeniu, jakiego doznało FBI z rąk własnego pracownika.
Lecz zapisy, które zgromadził od tamtego czasu McCaleb, dowodziły, że plotka jest prawdziwa: Backus żyje i przebywa na wolności. Cztery lata temu wypłynął w Holandii. Według poufnych biuletynów FBI, które przekazał McCalebowi informator, morderca w ciągu dwóch lat pozbawił w Amsterdamie życia pięciu mężczyzn. Wszyscy byli cudzoziemcami, którzy wybrali się do dzielnicy czerwonych latarń i zniknęli. Każdego z nich znaleziono w rzece Amstel, uduszonego. Morderstwa łączyły z Backusem listy wysyłane do miejscowych władz, w których autor przypisywał je sobie i prosił o włączenie do śledztwa FBI. Według owych poufnych meldunków prosił o agentkę Rachel Walling, tę, która cztery lata wcześniej Backusa postrzeliła. Holenderska policja zwróciła się do FBI, by nieoficjalnie przyjrzało się sprawie. Nadawca podpisał wszystkie listy „Poeta”. Analiza charakteru pisma wykazała – choć nierozstrzygająco – że autor nie jest zabójcą próbującym wykorzystać złą sławę Roberta Backusa, lecz nim samym.
Oczywiście, kiedy federalni, miejscowe organy, a nawet Rachel Walling zdążyli zebrać się w Amsterdamie, mordercy już dawno tam nie było. I więcej się nie odezwał – przynajmniej według informatorów McCaleba.
Włożyłem opasłą teczkę z powrotem do pudełka i zabrałem się do kolejnych. Wkrótce dowiedziałem się, że McCaleb pracował nie tylko nad starymi sprawami. Właściwie swą uwagę i umiejętności poświęcał wszystkiemu, co go zainteresowało. Były całe tuziny teczek zawierających tylko pojedynczy wycinek z gazety oraz kilka notatek na wewnętrznej stronie okładki. Niektóre z nich były poważne, inne mniej. Zebrał całe dossier wycinków dotyczących sprawy Laci Peterson – ciężarnej kobiety ze środkowej Kalifornii, która zaginęła dwa lata temu w Wigilię. Sprawa przez długi czas przyciągała uwagę mediów i opinii publicznej, zwłaszcza po tym, jak jej poćwiartowane zwłoki znaleziono w zatoce, gdzie mąż Laci, jak wcześniej zeznał, w dniu zaginięcia łowił ryby. Zapis na klapce teczki, z datą sprzed odnalezienia ciała, głosił: „Na pewno nie żyje – w wodzie”. Kolejna notatka, z datą sprzed aresztowania męża – „Jest inna kobieta”.
Inna teczka również zawierała „prorocze” zapiski dotyczące Elizabeth Smart, dziecka porwanego w Utah, które odnaleziono i zwrócono rodzicom niemal po roku. Słusznie zanotował „żyje” pod jednym z gazetowych zdjęć dziewczynki.
McCaleb wykonał także nieoficjalną analizę przypadku Roberta Blake'a. Były gwiazdor filmowy i telewizyjny został oskarżony o zamordowanie żony – kolejna sprawa z pierwszych stron gazet. Zapiski w teczce opierały się na intuicji i były trafne – co wyszło na jaw podczas rozprawy sądowej.
Musiałem zadać sobie pytanie, czy to możliwe, by McCaleb wpisywał notki do akt ze wsteczną datą, wykorzystując posiadane informacje z mediów, tak by stworzyć fałszywe wrażenie, że poprawnie przewiduje fakty czy zachowanie podejrzanych, opierając się na własnej pracy. Choć wszystko możliwe, przypuszczenie, że McCaleb robił coś takiego, wydało mi się kompletnie bzdurne. Nie widziałem powodu, by mógł popełnić takie prywatne przestępstwo, które w końcu obróciłoby się przeciwko niemu. Wierzyłem, że naprawdę wykonał tę pracę. Sam.
Jedna z teczek zawierała artykuły z gazet o nowym zespole w LAPD, specjalizującym się w nierozwiązanych przypadkach – tak zwanych zimnych sprawach. Na okładce zanotowane były nazwiska i numery telefonów komórkowych czterech detektywów oddelegowanych do tej jednostki. Jeśli dysponował tymi numerami, najwyraźniej umiał sforsować przepaść między policją i FBI. Wiedziałem, że numerów telefonów komórkowych policjantów nie daje się pierwszej lepszej osobie.
Jednego z tych czterech znałem. Tim Marcia pracował w komendzie hollywoodzkiej, w tym także w wydziale zabójstw. Wiedziałem, że jest późno, ale gliniarze spodziewają się późnych telefonów. Wyciągnąłem komórkę i wystukałem numer, który McCaleb zapisał na teczce. Marcia odebrał natychmiast. Przedstawiłem się, przeszedłem przez uprzejmości typu „kopę lat, stary” i wyjaśniłem, że dzwonię w sprawie Terry'ego McCaleba. Nie skłamałem, ale nie przyznałem się, że badam morderstwo. Powiedziałem, że na prośbę żony sortuję akta Terry'ego i znalazłem w nich jego nazwisko i numer. Po prostu zaciekawiło mnie, co mieli ze sobą wspólnego.
Читать дальше