— Ma rację — powiedziała Gaby. — W każdym razie, obawiam się, że Rocky zawiedzie nas brakiem nerwów. Nigdy nie myślałam, że będę musiała to powiedzieć, ale tak to właśnie wygląda. Nie jestem już wcale pewna, czy potrafiłaby przedłożyć dobro grupy ponad zaspokojenie swoich osobistych potrzeb. Mam uczucie, że prawie jej nie znam. Muszę jednak przyjąć, że nie będę mogła na niej polegać. — Jak już powiedziałam, ja idę bez względu na wszystko. Muszę jednak wiedzieć, jakie są wasze plany. Piszczałko?
— Zostanę z Cirocco. Jeśli ona pójdzie, pójdę i ja. Gaby skinęła głową. Podniosła pytająco brwi, patrząc na Psałterium, który ledwie raczył kiwnąć głową. Wiedziała, że pójdzie z nią.
— Valiha?
Chciałabym kontynuować wędrówkę, ale tylko wówczas, gdy pójdzie Chris — powiedziała.
— W porządku. Obój?
Muszę zamknąć obwód — powiedziała. — Nigdy nie byłam zadnią matką, a to moja najlepsza szansa.
W porządku. Miło, że z nami ruszysz. A jak z tobą, Chris?
Wydawało się, że oderwanie wzroku od stołu stanowi dla niego nie lada wysiłek. Wydobrzał już po ostatnim ataku, ale jak zwykle wtedy, kiedy nie doznawał utraty pamięci, był emocjonalnie wyczerpany i nie miał więcej szacunku do siebie niż zbity pies.
— Myślę, że umniejszasz problem — wymruczał. — To znaczy bagatelizujesz trudności, których mogę być przyczyną. Dlaczego miałbym oczekiwać od Cirocco czegoś więcej niż od siebie? — Valiha chciała ująć go za rękę, ale ją odtrącił. — Pójdę, jeżeli będziesz mnie chciała.
— Wiedzieliśmy, w co się ładujemy — powiedziała Gaby. — Jesteś tu mile widziany. Robin?
Zapadła długa cisza. Gaby martwiła się, gdy tamta decydowała się. Inną możliwością dla niej, tak jak to widziała Gaby, była wspinaczka w górę szprychy. Robin była zdolna do podjęcia takiej podróży, nawet wiedząc, że może zginąć po drodze.
— Pójdę — powiedziała w końcu.
— Jesteś pewna? Nie możesz się z honorem wycofać?
— Mogłabym. Ale pójdę.
Gaby nie miała zamiaru wypytywać ją o motywy.
— A więc tylko Rocky i Piszczałka pozostają niewiadomą. W porządku. Zbierzcie rzeczy. Spotkamy się za jeden obrót na frontowej werandzie.
Początek wyglądał raczej ponuro.
Z chmur, które na dwa hektoobroty rozerwały się nad szczytem Macchu Piechu, wiatr nawiewał teraz strzępy nad Sklep z Melodiami, tak że zasłoniły całe bijące ze sklepienia światło. Wielki biały dom stał cichy w ciemności; całe życie uszło z niego. W środku Gaby umocowywała sztaby na sztormowych okiennicach.
Uzupełnili też zapasy w jukach tytanii. Niewiele pozostało do zrobienia, ale i tak Gaby krzątała się niczym urlopowicz, który boi się, że czegoś zapomni. Zarówno Chris jak i Robin wiedzieli, że miała nadzieję, iż Cirocco lada chwila się pojawi, a żadne z nich nie spodziewało się niczego takiego po Czarodziejce.
Błyskawica rozbłysła pomiędzy dwoma szczytami górskiego schronienia Cirocco. Tytanie nie zareagowały, ale Chris i Robin dreptali nerwowo. Chris położył nogę na dłoni Valihy i wskoczył na jej grzbiet. Robin dosiadła Obój. Wszyscy czekali.
Gaby wyszła i wsiadła na Psałterium. Popatrzyła na dom za sobą w samą porę, by dostrzec, że klamka się obraca. Ze środka wyszła Cirocco, wysoka, bosonoga, w swoim czerwonym kocu. Wyglądała blado i słabo. Ostrożnie zeszła po schodach i podeszła do Psałterium i Gaby. Wyciągnęła ręce nad głową.
— Nic nie mam. Sama sprawdź.
— Nie mam zamiaru cię rewidować, Rocky.
— Och. — Wydawało się, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia. Opuściła ręce, a potem oparła się o bok Psałterium. — Wiesz, masz rację. Lepiej będzie, jak z tobą pójdę.
— W porządku. — W głosie Gaby dała się słyszeć nuta ulgi, ale z pewnością nie był to entuzjazm.
Kiedy pokonali most linowy, znowu zaczęło padać. Po drugiej stronie Robin usłyszała jakby monotonne brzęczenie. W takim miejscu, otoczonym zewsząd górami, trudno było zlokalizować jego źródło. Słyszała, jak hałas nasila się, a potem przygasa. Gaby i Psałterium z obawą lustrowali chmury.
— Co to było? Gaby wzdrygnęła się.
— Nie pytaj.
To dobrze, że te depresje są przejściowe — powiedział Chris.
Też tak myślę. — Valiha odwróciła głowę, by popatrzeć na niego. — Nigdy nie widziałam kogoś tak wyczerpanego jak ty po ataku. Musi cię to sporo kosztować.
Chris nie odpowiedział. Choć w duchu przyznał jej rację. Nie wyszedł jeszcze z tego całkowicie, ale dokładał starań, by nic po sobie nie okazywać. Jeszcze jedna przespana noc i może znowu poczuje, że życie jednak ma sens.
Nie wrócili już na Ophion po odskoku do Sklepu z Melodiami. Chociaż autostrada biegła brzegiem rzeki aż do Górnej Doliny Muz, w niektórych miejscach osuwiska czyniły ją nie do przebycia. Posuwali się więc ścieżką przez Asterię. Nazwać ją Ścieżką Kozic, to tak jakby porównać spacer po linie z jazdą Autostradą Nadbrzeżną. Były miejsca, gdzie ludzie musieli zsiąść i trzymać się lin rozciągniętych przez tytanie, które szły przodem, wykorzystując dla kopyt ledwie widoczne zagłębienia w skale. Pod tym względem, jak zresztą pod wieloma innymi, tytanie były od Chrisa dużo lepsze. Zaczęło go to nawet trochę denerwować. Pocieszał się tylko, że Cirocco i Robin nie było wcale łatwiej, chociaż Gaby sprawiała wrażenie skrzyżowania kozicy z muchą.
Często musieli pokonywać rozpadliny. Większe przechodzili, zaczepiając linę o spiczaste skały po drugiej stronie i przechodząc po linie na rękach. Wreszcie było coś, co Chris umiał robić lepiej niż inni. Tytanie miały spore trudności. Nie mógł patrzeć, jak huśtają się na rękach.
Szczeliny węższe niż dziesięć metrów nie kwalifikowały się, by budować most linowy. Tytanie po prostu je przeskakiwały. Pierwszy taki skok skrócił mu życie o dobre dziesięć lat. Potem zamykał oczy.
W końcu zeszli z ostatniego zbocza. Poniżej rozciągała się wąska wstęga lasu, za nią jeszcze węższy pas piaszczystej plaży, a wreszcie Nox, Morze Północne. Połyskiwało w srebrzystym świetle. Tu i ówdzie w głębi wody widać było mgliste rozbłyski światła, zimny błękit pod jaśniejszymi odblaskami na powierzchni. Widać było też mocniejsze, bardziej skupione źródła światła, niektóre w kolorze ciepłej zieleni, inne zaś intensywnie ciemnozielone.
— Wstęgi światła to kolonie ryb mniej więcej takiej długości.
Chris podniósł głowę i zobaczył, że Piszczałka idzie teraz obok Valihy. Cirocco rozchyliła kciuk i palec wskazujący na kilka centymetrów.
— Właściwie bardziej przypominają owady, ale oddychają w wodzie. Tworzą prawdziwe kolonie, z mózgiem roju tak jak u mrówek czy pszczół. Nie mają jednak królowej. Organizują wolne wybory, w każdym razie na ile mi wiadomo. Cała wyborcza szopka odbywa się za pośrednictwem feromonów wydzielanych do wody w okresie wyborów. Zwycięzca uzyskuje prawo do wzrostu do jednego metra i piastuje urząd przez siedem kiloobrotów. Jego funkcje sprowadzają się do oddziaływania na morale pobratymców. Wydziela chemikalia, które sprawiają, że rój czuje się szczęśliwy. W razie śmierci przywódcy rój przestaje się odżywiać i rozprasza się. Po zakończeniu okresu, na jaki został wybrany, rój zjada przywódcę. Najzdrowszy system polityczny, jaki kiedykolwiek widziałam.
Chris popatrzył na nią badawczo, ale nic nie wskazywało na to, że po prostu sobie z niego żartuje. Nie miał zamiaru jej o to pytać. Był ogromnie zaskoczony, że w ogóle mówiła, więc gotów był słuchać wszystkiego, co miała do powiedzenia. Od momentu opuszczenia Sklepu z Melodiami była spokojna, najwyraźniej przez cały czas była wyczerpana. Chociaż był świadkiem wielu przejawów jej słabości, czuł jednak przed nią spory respekt.
Читать дальше