Przeważnie tak — zastrzegła się — ale budowa mostów była wielkim wyzwaniem. Lubiłam to. Nie byłam specjalistą od dróg, zresztą nie byłam w ogóle inżynierem, chociaż w obliczeniach nietrudno się było połapać. Na początek więc wykorzystałam kilkoro ludzi z ambasady. Na pierwszych pięciuset kilometrach uczyłam się od nich. Potem dorobiłam się własnych rozwiązań. — Przez chwilę milczała, a potem popatrzyła na niego. — Masz jednak rację. Nie robiłam tego dlatego, że chciałam. Płacono mi, zresztą tak samo jak za wszystkie prace, które robię dla Gai. Może tę akurat chętnie bym sobie podarowała, ale wynagrodzenie, jak się okazało, było zbyt dobre, by je zlekceważyć.
— Co to było?
— Wieczna młodość. — Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. — Albo przynajmniej coś, co było jej bardzo bliskie. Rocky ma to za darmo z racji swej funkcji Czarodziejki. Wkrótce potem, jak tu przybyłam, zorientowałam się, że mnie to nie dotyczy. Opracowałam więc taką umowę z Gają: dostaję nieśmiertelność w systemie ratalnym. Kiedy jesteś wolnym strzelcem, nie dostajesz takich zasiłków jak ci, którzy są na etacie. Kiedy Gaja wyczerpie wreszcie pomysły na zadania dla mnie, będę załatwiona. Pewnie przez jeden dzień zrobi się ze mnie pomarszczona staruszka.
— Nie mówisz tego poważnie.
— Chyba nie. Spodziewam się, że po prostu zacznę się starzeć. Być może w przyspieszonym tempie. Ale na razie mam robotę. Hej, a gdzie Rocky?
Chris spojrzał do tyłu, a potem zrozumiał, że Piszczałka przeszedł do przodu, by przecierać szlak. Opadła mgła, jeszcze bardziej pogarszając widoczność. Niemalże nie dostrzegał teraz Robin i Obój, a Piszczałkę mgła pochłonęła całkowicie.
Psałterium pospieszył do przodu, a Valiha przyspieszyła kroku, by zrównać się z Obój. Oba zespoły szybko dołączyły do Gaby, która pogrążona była w ożywionej rozmowie z Piszczałką.
— Powiedziała, że idzie do tyłu, by porozmawiać z tobą i…
— Czy jesteś tego zupełnie pewien, Piszczałko?
— Co masz zamiar… Och. Nie, naprawdę. Powiedziała, że ma zamiar pojechać trochę z tobą. Może stała jej się krzywda. Może upadła i…
— Cholernie mało prawdopodobne. — Gaby zasępiła się i potarła czoło. — Możesz tu zostać i trochę się rozejrzeć, może gdzieś tu ją znajdziesz. Reszta pójdzie dalej. Jestem prawie pewna, że wiem, gdzie jest.
Macchu Piechu wystawał wysoko ponad kłębiaste chmury. Można było stanąć na frontowym tarasie Sklepu z Melodiami, oświetlonym niewiarygodnym niebiańskim reflektorem, i patrzeć ponad niezmierzonym morzem mgły, które rozciągało się z północy na południe pomiędzy stromymi krawędziami wyżyny. Mgła wylewała się z niewidocznej stąd gardzieli szprychy ponad Okeanosem i waliła kłębami na Hyperion. Gdzieniegdzie ustępujące prądy skręcały ją w puszyste, płaskie tuleje, przechodzące przez wyższe i dlatego poruszające się wolniej rejony atmosfery. Rury te były rodzajem zawirowań podobnych do cyklonu o wyraźnie odgraniczonych brzegach. Stopniowo wytracały pęd, tak że wreszcie przypominały odwrócone trąby powietrzne. Nazywano je tu walcami mgły. Czasami gwałtowne burze unosiły je z Okeanosa i wtedy nazywano je walcami parowymi.
Chris zatrzymał się, obserwując chmury, kiedy reszta weszła do środka w poszukiwaniu Cirocco. Wreszcie usłyszał brzęk tłuczonego szkła i odgłos jakiegoś ciężkiego przedmiotu uderzającego o podłogę. Ktoś krzyknął. Usłyszał tupot nóg na schodach, a za nim dziwny odgłos stąpania kopyt tytanii po dywanie. Po chwili trzasnęły drzwi i wszystkie hałasy ucichły. Wrócił do obserwacji mgły.
Wreszcie pojawiła się Gaby z przyciśniętym do twarzy mokrym ręcznikiem.
— No cóż, wygląda na to, że pobędziemy tu jeszcze jeden dzień, bo musimy ją postawić na nogi. — Stanęła obok Chrisa, łapiąc oddech. — Czy coś się stało?
— Nie, dlaczego, wszystko w porządku — skłamał Chris.
— Załatwiła to dość sprytnie — powiedziała Gaby. — Zadzwoniła do Titantown za pomocą radiowego ziarna, które udało się jej schować. Nikt nie wie, co tam nagadała, ale chodziło mniej więcej o to, że ma problemy, ponieważ powiedziała przyjacielowi, by przyleciał sterowcem i poczekał na nią przy drodze. To ona wywołała mgłę. Powiedziała Gai, że potrzebuje osłony. Wymknęła się i spotkała z tytanią, która przywiozła ją aż tutaj. Jest tu już od trzech obrotów, a to dostatecznie długo, by można się było potężnie napić. Będziemy więc musieli… Hej, jesteś pewien, że się dobrze czujesz?
Nie miał czasu jej słuchać. Mgła zaczęła się podnosić niczym potworna fala. W suterenie czaiły się ohydne bestie. Słyszał je. Gdy na oślep wyciągnął rękę, złapał sczerniałe ramię bladego, przeraźliwie zawodzącego ciała, z którego ust wypełzało robactwo, sięgając po niego…
Zaczął wrzeszczeć.
Robin podniosła głowę, gdy Gaby dołączyła do niej na ganku. Siedziała na stopniach i czytała pożółkły rękopis, który znalazła w gabinecie Cirocco. Była to fascynująca praca, opis wzajemnego powiązania flory i fauny, i… czegoś, co można by określić jedynie jako organizmy nieokreślone, które żyły w promieniu jednego kilometra od Sklepu z Melodiami. Nie była to książka naukowa, jednak napisana została oszczędnym językiem, który Robin uznała za bardzo czytelny. Rękopis tkwił na biurku, które stało obok półki z książkami mieszczącej może z tuzin tomów autorstwa C. Jones.
— Jak się czują pacjenci? — spytała Robin. Gaby wyglądała na strasznie zmęczoną. Wątpiła, czy tamta spała od momentu rozbicia obozu nad rzeką. Jak dawno temu? Przed dwoma dekaobrotami? Trzema?
— Użyłaś złej liczby — powiedziała Gaby, siadając obok niej. — Jak ty się czujesz? Starczy ci cierpliwości?
Robin wzruszyła ramionami.
— Nie spieszy mi się. Rozszerzam sobie horyzonty myślowe. Nie miałam pojęcia, że Czarodziejka tak dobrze pisze.
Gaby z kwaśną miną odgoniła sprzed nosa nie istniejącą muchę.
— Wolałabym, żebyś przestała nazywać ją Czarodziejką. Stawia to przed nią zbyt wysokie wymagania. Jest po prostu istotą ludzką, tak jak i ty.
— Wiem o tym… Może masz rację. Więcej nie będę.
— No cóż, nie chciałam cię besztać. — Popatrzyła ponad trawnikiem. — Pacjenci mają się tak, jak można było oczekiwać. Chris przestał wrzeszczeć, ale ciągle siedzi skulony w kącie. Valiha nie potrafi go namówić na jedzenie. Rocky jest pod kluczem w sypialni. Wyrzuciliśmy całą wódę, przynajmniej tak sądzę. Oczywiście z alkoholikiem nigdy nie ma pewności. Mogła schować butelczynę gdziekolwiek. — Ukryła twarz w dłoniach, tak jakby na chwilę chciała odpocząć. Robin zauważyła, jak krzywi usta, a potem dobiegł ją żałosny odgłos. Gaby płakała. — Zamknęłam ją na klucz w jej własnym pokoju — zdołała wreszcie wykrztusić poprzez szloch. — Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę uwierzyć, że do tego doszło. Kiedy mnie widzi, klnie mnie od najgorszych. Rzyga, chociaż nie ma już czym, poci się, trzęsie jak w febrze, a ja nic na to nie mogę poradzić. Nie mogę jej pomóc.
Robin była zaszokowana. Nie miała pojęcia, co począć. Dla niej była to sytuacja nie do pomyślenia; siedzieć obok kobiety, którą szanowała, i widzieć, jak płacze. Nie wiedziała, co zrobić z rękami. Przekładała bezwiednie kartki rękopisu na kolanach i przestała dopiero wtedy, gdy się zorientowała, że je drze.
Wstrząsnął nią dreszcz, kiedy przypomniała sobie, jak płakała przy Obój. Oczywiście była pewna różnica. Tak powiedziała tytania i Robin wkrótce się przekonała, że miała rację. Ale tytania nie ograniczyła się przecież do siedzenia.
Читать дальше