przejmować z góry. Tyle że nic więcej nie przyszło, absolutnie nic. A przynajmniej ja nie wiedziałem, bo nikt mi
nie powiedział. Aż do tej chwili, póki wy mi nie powiedzieliście. A według Stuyvesanta nie powinniście tego robić nawet teraz. Zginęli ludzie, cierpieli ludzie. Boże, czemu on mi nie powiedział? Gdyby tylko spytał, powtórzyłbym mu całą historię. Milczenie.
– Toteż ma pan rację i jednocześnie się myli – oznajmił
Armstrong. – Wiedziałem kto i czemu, ale nie cały czas.
Nie znałem środka, tylko początek i koniec. Wierzcie mi,
gdy tylko zaczęła się strzelanina, zrozumiałem, po prostu
zrozumiałem. To był niewiarygodny wstrząs, absolutne za
skoczenie. Pomyślałem wówczas: to jest ich następny krok?
Kompletne wariactwo. Zupełnie jakbym oczekiwał, że ktoś
rzuci we mnie zgniłym pomidorem, a zamiast tego oberwałem głowicą jądrową. Miałem wrażenie, że świat oszalał. Chcecie mnie winić za to, że nic nie powiedziałem?
Zgoda, jasne, wińcie mnie, ale skąd miałem wiedzieć. Ja
kim cudem mogłem przewidzieć taki obłęd?
Przez chwilę panowała cisza.
– Oto mój sekret – powiedział Armstrong. – Trzydzieści lat temu nie zrobiłem nic złego, ale zabrakło mi wyobraźni. Nie dostrzegłem, co może oznaczać paczka sprzed
trzech tygodni.
Reacher i Neagley milczeli.
– Czy powinienem poinformować teraz Stuyvesanta? -spytał Armstrong.
– Wybór należy do pana – odparł Reacher.
Długą chwilę Armstrong nie odpowiadał. Widzieli, jak znika człowiek i znów zastępuje go polityk.
– Nie chcę mu mówić – oznajmił. – To tylko zaszkodziłoby nam obu. Zginęli ludzie, cierpieli ludzie. Widać, że
obaj popełniliśmy poważny błąd. On powinien był zapytać, a ja powiedzieć.
Reacher przytaknął.
– Więc proszę to zostawić nam. Pan będzie znał naszą tajemnicę, a my pańską.
– I wszyscy będziemy żyli długo i szczęśliwie?
– No, wszyscy będziemy żyli – poprawił Reacher.
– Opisy? – spytała Neagley.
– Zwykłe dzieciaki – odparł Armstrong. – Na oko w moim wieku. Pamiętam tylko ich oczy.
– Jak się nazywało miasteczko?
– Underwood w stanie Oregon. Moja matka nadal tam mieszka, a ja jadę tam za godzinę.
– I ci dwaj pochodzili z okolicy?
Armstrong zerknął na Reachera.
– A pan przewidywał, że zaszyją się w domu, czekając na właściwy moment.
– Owszem – potwierdził Reacher.
– Właśnie tam jadę.
– Proszę się nie martwić – rzekł Reacher. – To przestarzała teoria. Zakładam, iż spodziewali się, że pan ich sobie przypomni, i nie oczekiwali braku porozumienia między panem i Secret Service. Z pewnością zaś nie chcieli, by poprowadził pan agentów wprost do ich drzwi. Zatem zmienili drzwi, nie mieszkają już w Oregonie. Możemy być tego absolutnie pewni.
– To jak zatem zamierza pan ich znaleźć?
Reacher pokręcił głową.
– Nie zdołamy ich znaleźć, nie teraz, nie na czas. Oni będą musieli znaleźć nas, w Wyoming podczas pogrzebu.
– Ja też tam jadę, z minimalną ochroną.
– Miejmy nadzieję, że wszystko zakończy się przed pana przyjazdem.
– Mam powiedzieć Stuyvesantowi? – spytał ponownie Armstrong.
– Wybór należy do pana – powtórzył Reacher.
– Nie mogę odwołać wyjazdu. To byłoby niewłaściwe.
– Nie – przyznał Reacher. – Nie może pan.
– Nie mogę też powiedzieć Stuyvesantowi.
– Nie – przytaknął Reacher. – Istotnie.
Armstrong milczał. Reacher wstał, Neagley zrobiła to samo.
– I jeszcze jedno – rzucił. – Uważamy, że ci ludzie to policjanci.
Armstrong siedział bez ruchu. Zaczął kręcić głową, ale potem znieruchomiał, spuścił wzrok, jego twarz zachmurzyła się, jakby usłyszał słabe echo sprzed trzydziestu lat.
– Było coś, wtedy na podwórku – rzekł. – Niedokładnie
usłyszałem i z pewnością nie przejąłem się tym zbytnio.
Mam jednak wrażenie, że w pewnym momencie wspomnieli, iż ich ojciec jest policjantem. Mówili, że narobi nam
wielkich kłopotów.
Reacher nie odpowiedział.
* * *
Agenci ochrony ich wyprowadzili. Szybko przeszli płóciennym tunelem i znaleźli się na ulicy. Skręcili na wschód i ruszyli chodnikiem do metra. Okolica była wyludniona, nie widzieli nikogo. Neagley otworzyła kopertę, którą dał jej Stuyvesant. W środku znalazła czek na pięć tysięcy dolarów z informacją, że to honorarium za konsultację specjalistyczną. W kopercie Reachera tkwiły dwa czeki, jeden na taką samą hojną sumę, a drugi pokrywający wszystkie wydatki, co do centa.
– Powinniśmy pójść na zakupy – oznajmiła Neagley. -Nie możemy w takich strojach ruszyć na łowy w Wyoming.
– Nie chcę, żebyś jechała ze mną – odparł Reacher.
Nie przerywając marszu przez Georgetown, zaczęli się kłócić.
– Martwisz się o moje bezpieczeństwo? – spytała Neagley. – Bo nie powinieneś. Nic mi się nie stanie. Potrafię o siebie zadbać. I umiem podejmować własne decyzje.
– Nie martwię się o twoje bezpieczeństwo.
– Zatem o co? To, jak sobie poradzę? Jestem znacznie lepsza od ciebie.
– Wiem.
– To o co chodzi?
– O twoją licencję. Masz coś do stracenia.
Neagley nie odpowiedziała.
– Bo masz licencję, prawda? – naciskał Reacher. – Musisz, skoro pracujesz w ochronie. Masz też biuro, pracę, dom, stałe zarobki. Można cię znaleźć. Ja mogę po wszystkim zniknąć, ty nie.
– Sądzisz, że nas złapią?
– Mogę sobie pozwolić na to ryzyko. Ty nie.
– Nie ma żadnego ryzyka, jeśli nas nie złapią.
Teraz to Reacher nie odpowiedział.
– Tak jak mówiłeś Bannonowi – ciągnęła – jeśli zajmiesz miejsce w kryjówce i zaczekasz, aż się zjawią, szybko
poczujesz mrowienie kręgosłupa. Lepiej, żebym tam była i pilnowała twoich pleców.
– To nie twoja walka.
– A czemu niby twoja? Bo jakaś kobieta, którą kiedyś rzucił twój brat, zginęła na służbie? Kiepski powód.
Reacher milczał.
– No dobra, to twoja walka – przyznała Neagley. – Wiem o tym. Ale cokolwiek kryje się w twoim umyśle i sprawia, że musisz to zrobić, tkwi też w moim. To także moja sprawa. Zresztą nawet gdybyśmy nie myśleli podobnie, gdybym miała jakiś problem, nie pomógłbyś mi?
– Pomógłbym, gdybyś poprosiła.
– No właśnie.
– Tyle że ja nie proszę.
– Na razie nie, ale poprosisz. Od Wyoming dzielą cię trzy tysiące kilometrów. Nie masz karty kredytowej, by móc kupić bilet lotniczy, ja mam. Jesteś uzbrojony w składany nóż o siedmiocentymetrowym ostrzu. Ja znam gościa w Denver, który dostarczy nam każdą broń, jakiej moglibyśmy zapragnąć, ty nie znasz. Ja mogę wynająć w Denver samochód, by pokonać resztę trasy. Ty nie.
Szli naprzód, dwadzieścia metrów, trzydzieści.
– No dobra – mruknął Reacher. – Proszę cię.
– Ubrania też kupimy w Denver – oznajmiła. – Znam tam kilka dobrych sklepów.
* * *
Dotarli do Denver przed piętnastą czasu miejscowego. Wokół nich rozciągały się przedgórskie równiny, brązowe, uśpione. W rozrzedzonym górskim powietrzu czuło się szczypiący mróz. Śnieg jeszcze nie spadł, ale wisiał w powietrzu. Na lotnisku obok pasa czekały gotowe pługi śnieżne. Wypożyczalnie samochodów odesłały lżejsze
wozy na południe i sprowadziły duże partie terenówek z napędem na cztery koła. Neagley podeszła do filii Avisu i wynajęła GMC yukona. Odebrali go z parkingu. Czarny, błyszczący, bardzo przypominał suburbana Froelich, tyle że był pół metra krótszy.
Читать дальше