W biurze zapadła cisza.
– Nikogo nie widziałam – odparła Froelich.
– Ja też nie – dodała Neagley.
– Miałem zamknięte oczy – rzekł Reacher.
– I tak byśmy go nie zauważyli – mruknęła Froelich. -Kiedy usłyszał silnik, z pewnością się schował.
– Pewnie tak – przyznał Reacher. – Ale przez chwilę byliśmy bardzo blisko.
– Cholera. – Froelich westchnęła.
– Tak, cholera – powtórzyła Neagley.
– To co robimy teraz? – spytała Froelich.
– Nic – odparł Reacher. – Nic nie możemy zrobić. Wszystko to działo się ponad czterdzieści minut temu. Jeśli to ktoś z wewnątrz, zdążył już wrócić do domu, może leży w łóżku. Jeśli z zewnątrz, jest już na autostradzie i jedzie na zachód, północ, południe. Mógł już przejechać nawet pięćdziesiąt kilometrów. Trudno, abyśmy zawiadomili policję w czterech stanach i kazali im szukać jadącego samochodem praworęcznego mężczyzny, który nie kuleje. A lepszego opisu nie mamy.
– Mogliby poszukać płaszcza i kapelusza na tylnym siedzeniu.
– Jest listopad, Froelich. Wszyscy noszą płaszcze i kapelusze.
– Co zatem zrobimy? – spytała ponownie.
– Liczmy na najlepsze, uwzględniajmy najgorsze. Skup się na Armstrongu, na wypadek gdyby groźba była prawdziwa. Pilnuj go bardzo dokładnie. Jak mówił Stuyvesant, groźby to nie to samo co prawdziwy zamach.
– Jak wyglądają jego plany? – spytała Neagley.
– Dzisiejszą noc spędzi w domu. Jutro jedzie na Kapitol.
– No to wszystko w porządku. Na Kapitolu spisałaś się wzorowo. Jeśli nawet Reacher i ja nie zdołaliśmy przejść przez tamtejszą ochronę, nie uda się to żadnemu krępemu mężczyźnie w płaszczu. Zakładając, że krępy mężczyzna w płaszczu chce cokolwiek zrobić, a nie tylko trochę cię podenerwować.
– Tak sądzisz?
– Jak mówił Stuyvesant, odetchnij głęboko i bierz się do roboty. Bądź pewna siebie.
– To nie wystarczy. Muszę wiedzieć, kto to jest.
– Wcześniej czy później się dowiemy. Do tego czasu, jeśli nie możesz atakować, musisz się bronić.
– Ona ma rację – potwierdził Reacher. – Na wszelki wypadek skup się na Armstrongu.
Froelich z roztargnieniem skinęła głową. Wyjęła kasetę z odtwarzacza i z powrotem wsadziła pierwszą. Puściła ją ponownie, wpatrując się w ekran. Strażnik wrócił z łazienki, zauważył kopertę, podniósł ją i wybiegł z pola widzenia obiektywu.
– Nie wygląda to dobrze – rzekła.
* * *
Ekipa laboratoryjna z FBI zjawiła się godzinę później. Technicy sfotografowali kartkę papieru leżącą na stole konferencyjnym; do ustalenia skali użyli biurowej linijki. Następnie sterylną plastikową pincetą unieśli kartkę i kopertę i umieścili w dwóch osobnych workach na dowody. Froelich podpisała formularz potwierdzający ich przekazanie, a technicy zabrali list do siebie. Następnie dwadzieścia minut spędziła, rozmawiając przez telefon. Pilnowała Armstronga, który wysiadł z helikoptera marynarki wojennej w bazie Andrews i ruszył do domu.
– W porządku, wszystko bezpieczne – oznajmiła w końcu. – Na razie.
Neagley ziewnęła i przeciągnęła się.
– To zrób sobie przerwę. Bądź gotowa na ciężki tydzień.
– Czuję się tak głupio – mruknęła Froelich. – Nie wiem, czy to zabawa, czy wszystko dzieje się serio.
– Za bardzo się przejmujesz – powiedziała Neagley.
Froelich wbiła wzrok w sufit.
– Co teraz zrobiłby Joe?
Reacher uśmiechnął się i zawiesił głos.
– Pewnie poszedłby do sklepu i kupił sobie garnitur.
– Mówię poważnie.
– Na minutę zamknąłby oczy i rozpracował całą sprawę niczym zadanie szachowe. Czytał Karola Marksa, wiedziałaś? Mówił, że Marks tłumaczył każde zdarzenie jednym prostym pytaniem, które brzmiało: kto na tym zyska?
– I co?
– Załóżmy, że to rzeczywiście ktoś z wewnątrz. Karol
Marks powiedziałby: w porządku, jeden z waszych ludzi chce
na tym zyskać. Joe zapytałby: dobra, ale jak zamierza zyskać?
– Sprawiając, że zbłaźnię się na oczach Stuyvesanta?
– I zostaniesz zdegradowana bądź zwolniona. Bo w ten
sposób on na tym zyska. To byłby jego cel. I to jedyny cel. W takiej sytuacji Armstrongowi nic nie grozi. To najważniejsze. A potem Joe powiedziałby: dobra, załóżmy, że to nie ktoś z wewnątrz. Załóżmy, że to człowiek z zewnątrz. W jaki sposób on chce na tym zyskać?
– Zabijając Armstronga.
– I to coś mu daje. Joe stwierdziłby, że musisz zachowywać się tak, jakby to był człowiek z zewnątrz. Działać bardzo spokojnie, bez paniki i przede wszystkim skutecznie. W ten sposób upieczesz dwie pieczenie przy jednym ogniu. Zachowując spokój, nie pozwolisz zyskać człowiekowi z wewnątrz. Jeśli ci się uda, udaremnisz plany człowieka z zewnątrz.
Froelich, wyraźnie sfrustrowana, skinęła głową.
– Ale z kim mamy do czynienia? Co powiedzieli sprzątacze?
– Nic – odparł Reacher. – Osobiście uważam, że ktoś, kogo znają, przekonał ich, by przemycili list do środka, lecz nie chcą się do tego przyznać.
– Powiem Armstrongowi, żeby jutro został w domu.
Reacher pokręcił głową.
– Nie możesz. Jeśli to zrobisz, co dzień będziesz w każdym cieniu widziała zagrożenie. A on będzie się ukrywał przez następne cztery lata. Po prostu zachowaj spokój. Bądź twarda.
– Łatwo powiedzieć.
– Łatwo zrobić. Odetchnij głęboko.
Przez chwilę Froelich stała bez ruchu, milczała. W końcu przytaknęła.
– Dobrze – zdecydowała. – Załatwię wam kierowcę.
Bądźcie tu o dziewiątej rano. Mamy kolejną naradę strategiczną, dokładnie tydzień po pierwszej.
* * *
Poranek był wilgotny i bardzo zimny, jakby przyroda miała już dosyć jesieni i szykowała się do zimy. Spaliny snuły się po ulicach niskimi białymi pasmami. Piesi maszerowali szybko chodnikami, ukrywając twarze pod maskami szalików. Neagley i Reacher spotkali się o ósmej czterdzieści na postoju taksówek przed hotelem. Czekał już tam na nich samochód Secret Service, parkujący nieprzepisowo z włączonym silnikiem. Kierowca stał tuż obok. Miał około trzydziestki, ubrany był w ciemny płaszcz i rękawiczki. Wspinał się na palce, niespokojnie wodząc wzrokiem po twarzach tłumu. Oddychał ciężko, wydmuchując w powietrze biały obłok pary.
– Sprawia wrażenie zdenerwowanego – zauważyła
Neagley.
Wewnątrz samochodu było bardzo ciepło. Przez całą drogę kierowca nie odezwał się ani razu. Nie powiedział nawet, jak się nazywa; po prostu przeciskał się przez poranny korek. Z piskiem opon wjechał do podziemnego garażu.
Poprowadził ich szybko do holu i do windy. Wjechali trzy piętra w górę i dotarli do recepcji. Za ladą siedział inny mężczyzna. Ręką wskazał korytarz prowadzący do sali konferencyjnej.
– Zaczęli już bez was – poinformował. – Lepiej się pospieszcie.
W sali konferencyjnej zastali wyłącznie Froelich i Stuyvesanta siedzących naprzeciw siebie po przeciwnych stronach stołu. Oboje milczeli, oboje byli bladzi. Na lśniącym blacie między nimi leżały dwa zdjęcia. Jedno oficjalne, zrobione wczoraj przez techników FBI, przedstawiające liczącą osiem słów wiadomość. Dzień, w którym umrze Armstrong, zbliża się niechybnie . Drugie wykonano polaroidem i przedstawiało inną kartkę papieru. Reacher podszedł bliżej i pochylił się nad nią.
– Cholera – rzucił.
Polaroid przedstawiał pojedynczy arkusik papieru listowego, dokładnie taki jak poprzednie trzy, ten sam format. Wydrukowana wiadomość, dwie linijki starannie wypośrodkowane w połowie wysokości. Sześć słów: Jutro zostanie przeprowadzona demonstracja waszej nieskuteczności .
Читать дальше